Gniew halnego

29 lutego 2024

Maria Gąsienica-Zawadzka 


Gniew halnego
Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2024

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 2/5

Blachodachówka koszącym ścigała go lotem…

Ktoś, komu się wydaje, że trzyma w rękach kolejny pełnokrwisty podhalański kryminał, w mylnym jest błędzie… Bo to jest pełnokrwisty (może nawet do przesady) – ale horror, z przemożnym udziałem mocy transcendentalnych i sił nieczystych – wszelako działających w intencji zaprowadzenia (choćby częściowego) sprawiedliwości. Ale sprawiedliwości w postaci talionu (znanego potocznie jako prawo Hammurabiego…), czyli zrównoważonej odpłaty za zło, bez uwzględniania okoliczności łagodzących ani żadnych ludzkich emocji. Zabiłeś – będziesz zabity. Po prostu, a proces zbędny…

Nietrudno się skapować, że w prozie (skądinąd zapewne debiutanckiej, sądząc po barokowo nadętych Podziękowaniach na końcu dzieła…) pani Gąsienicy egzekutorem jest wiatr. A konkretnie tzw. halny (gwarowa nazwa polska), czyli gwałtowny ruch powietrza, ruch typu fenowego (lokalna nazwa niemiecka – föhn – z Alp upowszechniła się, bo to niemieccy meteorolodzy pierwsi opisali mechanizm tego zjawiska), czyli najpierw do góry i po drugiej stronie łańcucha górskiego w dół. Z narastającą prędkością i temperaturą powietrza. Halny – poza czysto przyrodniczymi aspektami swego wiania, czyli siłą obalania drzew, zrywania dachów, wywracania tego i owego na nice, gwałtownego roztapiania śniegu i wyzwalania innych, podobnych kataklizmów – z pewnym takim wzmożeniem wpływa też na funkcjonowanie organizmów ludzkich. A to w depresję wpędzi, a to przeciwnie: w euforię nieuzasadnioną, bliską już agresji. A to zawałem postraszy, a to bólem nieopisanym głowy lub uzębienia. A to nachlać się pod dekiel i łapę na babę podnieść każe, a to obwiesić się na lejcach w stajence. A to nieznajomemu bez powodu w mordę dać, a to szałas podpalić… Kroniki zachowań ekstremalnych, koincydentalnych w miejscu i czasie z wiatrem, są długie i obfitują w zapiski czasem jeżące włos na głowie podczas lektury. Meteopatia – ot co…

Są ludzie, których organizmy reagują w sposób bolesny na gwałtowne zmiany warunków pogody, głównie skoki ciśnienia atmosferycznego. Bóle stawów, migreny, zakłócenia pracy serca, duszności, stany lękowe, psychotyczne zapaści lub zgoła nadnaturalne stany pobudzenia… Medycy wszelako nie są pewni co do istoty tych zjawisk, a wykazanie ich nierozerwalnej więzi ze zmianami pogody wydaje się na razie leżeć poza możliwościami jednoznacznego zweryfikowania eksperymentalnego. Niżej podpisany należy do tej części populacji, która na gwałtowne, skokowe zmiany pogody i ekstremalne zjawiska atmosferyczne nie reaguje w sposób somatyczny. Z racji częstego i długotrwałego bytowania pod Tatrami przeżyłem dziesiątki „halnych” zjawisk (w tym gwałtowne niektóre), ale bez konsekwencji, opisywanych jakże sugestywnie w literaturze. Owszem, jakaś odrobina „jaskółczego niepokoju” – ale nic, czego nie potrafiłaby zniwelować nabita dobrym tytoniem fajka, kilka espresso doppio oraz podwójne porcyjki jamesona (z jedną kostką lodu) w moim ukochanym barze „Anemon” na Krupówkach (chwilowo – mam niezachwianą nadzieję, że na pewno chwilowo – nieczynnym). No i dobra, zajmująca lektura…

Przeto „halnej” atmosfery doświadczałem wprawdzie bezpośrednio (w sensie: widziałem rezultaty) – ale z drugiej ręki. I wierzę, że coś musi być na rzeczy. Znajomi lekarze, toprowcy, gazdowie i w ogóle bywalcy takie rzeczy opowiadają, że aż nie chce się wierzyć. A to przecież ludzie poważni, do jajcarskich żartów nieskorzy – żadne tam sakramenckie bajoki… Toteż zakładam, że i pani Maryna z Gąsieniców wie, o czym pisze i dobrze to przemyślała. A wymyśliła sobie, że wiatr się zantropomorfizuje – stanie się istotą myślącą, planującą, pamiętającą, wyposażoną w cechy sprawcze, w zdolność oceny sytuacji oraz improwizowania. Jej halny stał się bytem integralnym i autonomicznym, obdarzonym czymś w rodzaju umysłu – a może duszy. Zdolnym do podejmowania decyzji, do manifestowania cierpliwości. A w końcu – do zabijania i nie-zabijania…

A wszystko to jeden wiatr. Który w polu wiał… I wymierzał sprawiedliwość, ewidentnie wtrącając się w sprawy ludzi. Nie jestem tylko do końca pewien, czy ten spersonifikowany wiatr był inteligentnym narzędziem jakiejś innej siły wyższej czyniącej sprawiedliwość metafizyczną, wstępującej w miejsca, gdzie ludzka sprawiedliwość sięgnąć nie potrafiła – czy też sam z siebie był sędzią i katem. Autonomicznym, nieprzekupnym, niemiłosiernym (ale bez przesady; miewał też wątpliwości i robił wyjątki). Wydaje się, że to drugie było zamiarem autorki, ale pewności nie mam. Zresztą jak ktoś chce pewników, niech uda się w inne rejony świata; w literaturze to towar deficytowy.

Niedogodnością wiatrowej sprawiedliwości jest to tylko, że wymierzyć ją można wyłącznie w Zakopanem i najbliższych okolicach. Zjawiska fenowe w Polsce występują poza tym rejonem tu i ówdzie, ale nigdzie ani intensywności ani częstotliwości tych tatrzańskich nie osiągają. Przeto wiatr sprawiedliwy uzbroić się musiał w cierpliwość, aż kolejna „stawka” winnych zgromadzi się w tym samym miejscu i czasie – na pozór zupełnie przypadkowo. Ale cel wiatru sprawiedliwego był inny, zgodny z zasadą ekonomii postępowania: nie marnować sił i środków na pojedyncze ekscesy, lepiej dmuchnąć raz a dobrze i za jednym zamachem zabić wszystkich „skazanych” – i to tak, by nikt postronny nie zorientował się w celowościach tych śmierci i ich osobliwych okolicznościach, a zwłaszcza by nikt nie połączył ich ze sobą. Skazani przez wiatr w istocie byli winni i mieli za sobą zbrodnie ukryte w przeszłości, ale niewyparte z pamięci – gwałt, którego ofiara odebrała sobie życie, śmiertelny wypadek samochodowy, samobójcza śmierć ofiary oszustwa. I inne tego rodzaju zdarzenia, przez ludzką sprawiedliwość niedostrzeżone i nieukarane.

Halny – wiater sprawiedliwy. Wieje wprawdzie gwałtownie, ale nie znienacka; o swych zamiarach karania grzeszników uczciwie ostrzega. Tyle że wybrał sobie ambasadora i orędownika nader osobliwego – miejscowego bezdomnego łazęgę i pomyleńca, zakopiańskiego jurodiwego wypisz wymaluj – niejakiego Lucjana Puławskiego, niegdyś studenta filozofii na Jagiellonce, teraz wybrańca wiatru, by reprezentował jego interesy i ostrzegał, ostrzegał, ostrzegał… Gdy Lolek (tak go zwano poufale) wyczuł nadejście wiatru, zakładał elegancki frak i czarny cylinder, zajmował posterunek na mostku nad Foluszowym Potokiem w samym centrum zakopiańskiego traktu pieszego, i rozłożywszy ręce, grzeszników piętnował, napominał i ostrzegał. Jego kostium oraz inne imponderabilia nie wskazywały jednak na osobę szczególnie wiarygodną. A to-ci pech… Wiatr zatem hulał, a ci, którzy powinni się go bać, jakoś się nie poorientowali. Zwłaszcza ten, któremu blachodachówka w locie koszącym łeb oderżnęła do cna. To dość radykalny medykament na wiatrowe bóle głowy, więc nie polecamy. Ale uzdrowicielska moc halnego, osobliwie w kwestii migreny, zrobiła na nas wrażenie.

Szczegółów „halnej” morderczej kawalkady oczywiście nie zdradzimy – niech czytelnicy sami posmakują. A kiepsko nie będzie, bowiem pani Gąsienica-Zawadzka ma potencjał; straszyć potrafi, zaś wyobraźnia pracuje na wysokich obrotach, a zasilana jest z osobistego kapitału intelektualnego, który nie za często ujawnia się pod Giewontem. Nie mam pojęcia, po co pani Maria pobierała nauki w szkole kreatywnego pisania. Ma słuch, ma umiejętności językowe oraz fabularne w sam raz, by uprawiać prozę z pożytkiem dla siebie i innych. Jest dobra w te klocki… Pisarsko steczka niech ją prowadzi ku wirsyckom, hań! Byleby się nie dała zdmuchnąć z grani – jako to się pewnemu juhasowi przydarzyło na Kominach Tylkowych podle Iwaniackiej przełęczy, gdy mu wiater od Ornaku, od Bystrej idęcy babę spod bańdziocha wytargał, a onemu ino zbyrkać po kamieniach gołem przyrodzeniem się ostało…

W każdym razie, po wielu niespecjalnie udanych próbach prozatorskich autorów rozmaitych pleno titulo i płci obojga, kotwiczących pod Tatrami, które obserwowałem z rosną niecierpliwością, coś nareszcie ożywczego i nieschematycznego – a przy tym skromnego, rozważnego i trzymającego się sensu brzytwy Ockhama – nie mnożyć bytów ponad potrzebę…

Tomasz Sas
(28 02 2024)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *