Karolina Szewczykowska Druga strona miasta Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2017 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 2/5 Gdzie leży granica między Europą a Azją? Jest w mylnym błędzie (jak mawiają Wielgopolanie…) ten, któremu się wydaje, że granica kontynentalna biegnie na Uralu. Znawcy uważają uczenie, że na Wale Miedzeszyńskim (tudzież jego przedłużeniach stratygraficznych ku północy i południowi…). Karolina Szewczykowska w swym debiutanckim kryminale, usytuowanym w lwiej części na Pradze, też wydaje się skłaniać ku mniemaniu, że to jakiś inny ląd – ta Praga z przyległościami. Osobliwie upalnym latem, wydobywającym, uwydatniającym tę aurę odmienności, potęgowaną przez anomalie topograficzne, antropologiczne czy olfaktoryczne zgoła… Ale z tym mniejsza – nie o to w „Drugiej stronie miasta” chodzi. Druga strona to nie tylko samopiętnująca się prawobrzeżność, to także miasto przenicowane, rozszyfrowane (nie do końca, o nie…), z wywleczonymi na wierzch, na widok publiczny, skazami, plamami, błędami, tajemnicami, zbrodniami. Autorka zaskakująco sprawnie (jak na debiutantkę) plecie narrację w tym właśnie aspekcie: miasta jako surowego, mrocznego teatrum fatalnych namiętności, zbrodniczych aberracji, zbawiennej amnezji (może tylko wyparcia…), szantażu i dewiacji… Albo to taki samorodny talent, albo rezultat pilnej rzemieślniczej nauki opowiadania w dobrej szkółce kreatywnego pisania (prywatnie stawiam raczej na to drugie, choć pierwszego z góry i asekuracyjnie nie…
Aleksandra Marinina Jasne oblicze śmierci Przekład: Aleksandra Stronka Grupa Wydawnicza Foksal – Wydawnictwo WAB, Warszawa 2016 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 3/5 Zmarnowany wieczór, czyli zemsta smakuje tylko na zimno… Z bólem przyznaję, że przed laty dałem się uwieść pewnej rosyjskiej milicjantce i jej bohaterce – moskiewskiej milicjantce. Podpułkownik Aleksandra Marinina i major Anastazja Kamieńska (w istocie to jedna i ta sama osoba…) miały w sobie coś nieuchwytnego, zaskakującego i denerwującego – co sprawiało, że ich Rosja wyglądać zaczęła jak kraina za norą Królika… Słowo daję: dałem się nabrać, choć kraj i ludzi znam. Może nie tak dokładnie, jak rodacy o pokolenie wcześniejsi, którzy akurat zaznali osobiście łaski wyzwolenia, byli sołdatami, sybirskimi lesorubami, szachtiorami w Workucie czy zgoła pensjonariuszami Matrosskiej Tiszyny, salonów Feliksa Edmundowicza na Łubiance czy innych „wysp szczęśliwych” Archipelagu Gułag… Ale znam ociupinkę lepiej niż przeciętny Polak – lepiej wprawdzie z epoki breżniewowsko-gorbaczowowskiej niż jelcynowsko-putinowskiej, ale zawszeć… Zresztą, czy mimo wizualnej odmiany tu i ówdzie, ludzie nie są tacy sami i ci sami? Tzw. nowi Ruscy są przecież dziećmi starych Ruskich, a dekoracje gruntownie odnowiono tylko w Moskwie i w Petersburgu trochę. Między nami mówiąc: reszta wygląda gorzej niż niegdyś, niż kiedykolwiek… No więc przyznaję się do łatwowierności. Przez…
Ryszard Ćwirlej Śliski interes Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2016 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 2/5 „Zacznij od flachy” – wyznanie wiary gliniarza-farciarza… Jakoś tak w okolicy drugiej połowy lat 60. XX stulecia do kierownictwa wiadomego resortu dotarła wreszcie wiadomość z kręgów tzw. społeczeństwa, że wyż. wzmiankowane społeczeństwo nie lubi i polubić się nawet nie stara. Kogo? Ano zbrojnego, czujnego, zdeterminowanego, karzącego ramienia władzy ludowej i społecznej sprawiedliwości. Milicji Obywatelskiej – znaczy… Z przyległościami. O niektórych z nich (jak o esbecji na ten przykład) to nawet mówić nie wypada. Ponura ta konstatacja zmartwiła towarzyszy z kręgów dowódczych wiadomego resortu. Przeto uradzili: wizerunek ocieplić, problematykę zwalczania przestępczości, prewencji i w ogóle stania na straży zdobyczy budownictwa socjalistycznego – przybliżyć, pryncypia – objaśnić, spraw trudnych i drażliwych nie pomijając… Co ja piszę? Pomijając – jak najbardziej. W końcu, towarzysze, wydajemy niemałe pieniądze. Na propagandę, ma się rozumieć. Więc do własnej zupy sikać nie będziemy! Jak uradzili, tak zrobili. W koszmarnym dla Polski roku 1968 zaczęły się ukazywać (do kupienia za grosze w każdym kiosku „Ruchu”) zeszyty z serii „Ewa wzywa 07”. To dla dorosłych; a dla dzieci komiksy z kapitanem Żbikiem… Nie były tak popularne, jak niegdyś wojenne „tygrysy”, sprzedawane spod lady,…
Mariusz Ziomecki Pójdź na sąd boży Wydawnictwo Akurat – Muza SA, Warszawa 2016 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 1/5 Jeleń w zalewie (Zegrzyńskim, wedle drogi na Ostrołękę…) Ze wstydem przyznaję, że jakoś do tej pory uchowałem się bez zgłębienia rozrywkowej odnogi pisarstwa Ziomeckiego. Przegapiłem. Jak mogłem? Sam się sobie dziwię i nie rozumiem. Nie mam dobrego wytłumaczenia, nie mam usprawiedliwienia… Może dlatego, że Ziomecki (w końcu ode mnie niewiele młodszy, a w sensie profesjonalnym – to samo pokolenie…) zawsze kojarzył mi się z dziennikarstwem wysokiej próby – i to od schyłkowej epoki tygodnika „Kultura” gdzie w końcu lat 70. (aż do 13 grudnia roku pamiętnego…) oprócz genialnych jak zawsze felietonów Krzysztofa Teodora Toeplitza i Jana Zbigniewa Słojewskiego (Hamiltona) czytywać można było z rosnącą ciekawością teksty Teresy Torańskiej, Ewy Szymańskiej (tę ceniłem najwyżej…), Barbary N. Łopieńskiej i rzeczonego Ziomeckiego właśnie – młodych wilczków (wilczyc raczej głównie) reporterki (nie w sensie płciowym, jeno gatunkowym) i publicystyki krajowej… W czas smuty podobno był w Ameryce, a na polskiej scenie publicznej objawił się znów już za nowej demokracji – jako człowiek orkiestra, obdarzony talentami organizatorskimi, kierowniczymi i wieloma innymi, równie przydatnymi. Był naczelnym redaktorem „Super Expresu” i „Przekroju”, zakładał portale internetowe, magazyny komputerowe, prowadził radia…
Katarzyna Puzyńska Dom czwarty Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2016 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 3/5 Zabić kosa, kosa w pozytywce, kosa między swojakami… Nie ukrywam, że lubię Puzyńską w sensie, że tak powiem po Pilchowemu, ścisłym – to znaczy lubię czytać. I tylko czytać. Nie mam pojęcia, czy potrafiłbym się z nią zaprzyjaźnić, nawet gdyby nie miała znaczenia poważna różnica wieku… Ale! Czekaj! Z tym mniejsza. Co innego mnie zmartwiło u Puzyńskiej. Mianowicie tempo produkcji. To już siódma (od 2014 roku)część kryminalnego cyklu (dwa tomy w roku pierwszym, trzy w 2015 i znów dwa w 2016, a kolejny ponoć na warsztacie). To się musi skończyć obniżką formy – pomyślałem sobie troskliwie, zabrawszy się do lektury „Domu czwartego”. A tu niespodzianka: nic z tych rzeczy, Puzyńska z formy nie wypadła. Przeciwnie: ma się dobrze, a jakby nawet nieco lepiej… Bo poprzedni „Łaskun” istotnie zwiastował pewne zachwianie, choćby w kwestii dynamiki opowiadania; a finezja rysowania psychoportretów bohaterów (zwłaszcza ich przemian – bardziej deus ex machina niż narastających w duszach…) też pozostawiała sporo do życzenia… Czego nie omieszkałem delikatnie w stosownej rekomendacji zaznaczyć… Tym razem, ku zadowoleniu tych czytelników, którzy lubią kameralne (a może nawet klaustrofobiczne) okoliczności i kręgi zbrodni, intryga toczy się…
Nikodem Pałasz Zabójczy tie-break Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2016 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 3/5 Zaguglowany terminalnie; od zaraz potrzebne cięcia sanitarne… Jest wszystko. Zwłaszcza zaś inteligentna, skomplikowana, niemal wiarygodna, cyniczna jak trzeba, trzymająca w napięciu intryga kryminalna i polityczna. Tak skrojona, że mniemać można, iż do cna wyczerpała pomysłowość i kombinatoryczne talenty autora… No nie wiem – Nikodem Pałasz ma jednak wszelkie po temu dane, by się bystro zregenerować mentalnie. Nikodem Pałasz należy do tej (skądinąd wcale licznej…) grupy autorów krajowego kryminału, którzy piszą za dużo. A pisać muszą, bo się uduszą. Przy czym zwrot „za dużo” nie oznacza wydajności, frekwencji wydawniczej. Mam na myśli zawartość każdego dziełka z osobna… Co zatem „za dużo” znaczy? Pocznijmy od bohatera sequelu (bo to bodajże trzecia z nim książka…), czyli inspektora policji (teraz już byłego) i funkcjonariusza Europolu (takoż ex…) Wiktora Wolskiego. Klasyczny przypadek przepakowania… 40-letni z lekka łysiejący i odrobinkę tyjący erudyta, bokser, kolekcjoner winyli, ekspert rynku starych samochodów (nie złomu ze szrotów, tylko vintage…), słuchacz punkowo-hiphopowej grupy Beastie Boys, sybaryta, niezgorszy kochanek (sprawność seksualna plus umiejętność czytania kobiecej duszy…), znawca poezji i wedle terapeutów: osobowość psychopatyczna… No i ta przeszłość dramatyczna, znaczona zgonami bliskich, krwawymi śledztwami i urazami (syndrom…
David Jackson Stukanie do mych drzwi Przekład: Bartosz Kurowski Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2016 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 3/5 Ptaszek na uwięzi albo popamiętajcie nasze dusze… Co zrobisz, gdy nocą w twoje okno wali dziobem wielkie czarne ptaszysko, ani chybi złowieszczy kruk? Pewnie lekko sparaliżuje cię natychmiastowe skojarzenie z Hitchcockiem… A gdy dostrzeżesz, że ptak łomocze jak oszalały, bo jest przywiązany? Wyjdziesz na zewnątrz, by odwiązać opierzonego awanturnika i poszukasz drania, który to zrobił. Bo ptak sam się nie unieruchomi drutem albo sznurkiem… I wtedy znienacka dostajesz w łeb, a zaczajony sprawca odprawia krwawy rytuał (oszczędzę na razie szczegółów…). Przy twoich zwłokach zostaje martwy ptak, definiując sytuację w sposób na razie nieczytelny dla postronnych, osobliwie zaś dla prowadzących śledztwo funkcjonariuszy policji. W Liverpoolu… Gmatwanina się potęguje (także w sensie ścisłym, zgoła algebraicznym), gdy z ptasich zbrodni robi się seria, a ofiarami padają tylko policjanci (płci obojga) – zwykli posterunkowi, raz wybrani z rozmysłem, innym razem zupełnie przypadkowo. Splątane tropy donikąd wiodą, śladów (w fizycznym sensie, jak w amerykańskich bajkach – CSI-ajkach) nie ma niemal wcale. Trzeba rozciągnąć sieć na dużej połaci, zrobić trochę rejwachu, może ptaszek się spłoszy, popełni błąd i w pułapkę wpadnie. Rutynowa, regulaminowa policyjna robota. W…
Olga Rudnicka Granat poproszę! Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2016 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 3/5 W nierównym boju padła kolejna ofiara… A bój to nie jest ostatni, o nie! Podejrzewam nawet, że wiele jeszcze nieszczęsnych niewiast, parających się literaturą, osobliwie kryminalną, rozrywkową (albo i romansową zgoła…) w podobny sposób padnie… Nie, życia nie straci żadna, ale pójdą w pęta, w niewolę okrutnego komercyjnego konwenansu pisarskiego – zaczną posługiwać się w twórczości swej tak zwaną „chmielewską”, czyli persyflażową technologią artystyczną, zasadzającą się na kilku niezbyt wyrafinowanych regułach… Primo: język osobliwy – niby szlachetnie poprawny, czasem tylko (w dialogach przeważnie) robiący wypady w stronę metafor nieoczywistych o zaskakującej wymowie, do skojarzeń paradoksalnych i śmiesznych. Ale w sumie podskórnie wyczuwa (a może tylko przeczuwa?) się w tym języku jakieś niepokojące drugie dno, ukryte znaczenie a rebours… Secundo: główna bohaterka – pełna fizycznych mankamentów (prawdziwych lub urojonych), przeto i kompleksów, i zaniżonej samooceny – ergo: zapuszczona, nadto dotknięta jakimś intelektualnym niedorozwojem (kojarząca z opóźnieniem lub wcale, kompletnie nieobyta z cywilizacją, zwłaszcza cyfrową, odklejona i obciachowo niekumata…); dziwne i głupie kroki życiowe wykonująca seriami, całymi dramatycznymi sekwencjami (acz niepozbawionymi swoistego wdzięku naiwnego kurczaczka…). Wciąż pełna wiary w swe damskie przewagi i seksualną atrakcyjność dla samców,…
Katarzyna Bonda Lampiony Wydawnictwo Muza SA, Warszawa 2016 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 3/5 A tu się pali jak cholera… Modna, absolutnie bezbłędnie wykreowana autorka kryminalna, komiwojażerka sensacji Katarzyna Bonda zawitała do Łodzi w celu sporządzenia powieści. Fakt sam w sobie trudny do pojęcia, albowiem jej pozycja osobista, każdych warta pieniędzy (nawet wygląda jak milion dolarów…), pozwala jej dzisiaj grać w ekstraklasie atrakcji. A Łódź cóż – czwarta ledwie to liga. Scenarzyści, aktorzy (może wyjąwszy od reszty nieco lepszych Chabiora i Czopa) oraz realizatorzy „Komisarza Alexa” mieszczą się tu w sam raz. Ale Bonda? Jakże ona urosła od czasów „Tylko martwi nie kłamią” – takiej sobie intrygi (uwaga: też chodzi o kamienicę; w liczbie pojedynczej…) z akcją osadzoną w Katowicach. Na każdym kroku o tym zakotwiczeniu geograficznym przypominały wtręty krajoznawcze, historyczne tudzież architektoniczne, niezgrabnie rwące akcję, jakby dopisane inną, trochę drżącą ręką. Wyglądające zresztą jak klasyczny product placement (w trybie umowy z komórką promocji miasta). Bonda oczywiście zaprzecza, by z miejscami, w których się lokuje, łączyły ją jakiekolwiek więzy formalne w rodzaju umów o dzieło. I ja jej wierzę. Bo to by była przesada, gruba nieprzyzwoitość… Potrzeba ścisłego, wyznaczonego koordynatami, ubarwionego didaskaliami, opisami przyrody bez mała, i rozciągniętego na osi czasu…
Marek Krajewski Mock Wydawnictwo Znak, Kraków 2016 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 1/5 W pętli czasu zbrodnia… „Był sobie skrzypek Hercowicz, co grał z pamięci jak z nut, z Szuberta on umiał zrobić – no brylant, no istny cud.” (Osip Mandelsztam; przekład Wiktora Woroszylskiego; z muzyką Andrzeja Zaryckiego śpiewała Ewa Demarczyk) Wdzięczny jestem głęboko i czołobitnie (jako czytelnik ze skromnych najskromniejszy…) Markowi Krajewskiemu, filologowi klasycznemu z Wrocławia, za autorską woltę, której się dopuścił, wracając do postaci literackiej, od której zaczął był swą karierę popularnego autora powieści kryminalnych. Siedemnaście lat i szesnaście książek (w tym sześć w sensie ścisłym; lub siedem; zależy jak liczyć…) temu Krajewski wykreował postać policjanta. Echt Breslauer (aczkolwiek pochodzący z Wałbrzycha…) und Schlesier Eberhard Mock – tęgi żarłok (powiedzmy raczej: smakosz na miarę posiadanych środków…) i opój, zwolennik tanich dziwek, niedokończony filolog klasyczny (czyli mógłby o mało co karierę zrobić gimnazjalnego profesora – jednego z filarów, obok instruktora musztry w regimencie pruskiej piechoty, systemu wychowawczego i społecznego Rzeszy), posiadacz osobliwymi drogami chadzającego intelektu tudzież nosiciel żarliwego poczucia sprawiedliwości per fas et nefas, za wszelką cenę, do końca i bez zważania na przeszkody egzekwowanego. Że już o chwycie szczęk (w sensie symbolicznym, śledczym) godnym bullterriera, gwałtownym charakterze, od demonstrowania…
Marta Guzowska Czarne światło Wydawnictwo Burda Publishing Polska Sp. z o.o., Warszawa 2016 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 2/5 Socjopata na tropie, czyli w oparach ultrafioletu Wyjąwszy parę przypadków aż nazbyt oczywistych i ważnych w dowolnych okolicznościach przyrody (uwaga, będą nazwiska: Krajewski, Czubaj, Wroński…) nie mam zaufania do zbioru laureatów tzw. Nagrody Wielkiego Kalibru (notabene: ile to jest – jeśli 7,62 nie wystarczy, to może trzeba mieć .45 lub .50 zgoła?). Zaufanie… Mam takowe na myśli w sensie ścisłym – literackim naturalnie. Bo tu zbyt mocno (choć może kogoś krzywdzę…) wonieje mi koteryjnym smrodkiem, dogoworem środowiskowym, układem (to złowrogie słowo, ale niech tam…) kumplowskim. A wszystko trochę samozwańcze jest, aczkolwiek kapituła założycielska Kalibru to zacne firmy, nie powiem… Lecz cóż począć – niektórzy laureaci kojarzą mi się z zabawą taką: na kogo wypadnie, temu bęc! Pani Marta Guzowska i jej „Ofiara Polikseny” sprzed lat trzech też takim przypadkiem mi się zdała. Ot, znudzona archeolożka (choć czy archeologia może nudzić?) tkwiąca w karbach dyscypliny badawczej i wygórowanych wymagań metodologicznych, korzysta z nawarstwionych latami pokładów wiedzy, daje upust tłumionym emocjom, fantazjom i pobocznym pasjom. W rezultacie: tworzy, kreuje, pisze i wreszcie wydaje (bo talent ma!). Kryminał ze sfer archeo (bo te zna najlepiej)…
Arne Dahl Ciuciubabka Przekład: Anna Krochmal, Robert Kędzierski Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2016 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 2/5 Precyzja niewidzącego Kreowany na nową gwiazdę kryminalno-sensacyjnego nurtu literatury skandynawskiej szwedzki pisarz (etatowo pracujący – ciekawostka! – jako researcher i lektor noblowskiego komitetu…) Arne Dahl (naprawdę nazywa się Jan Lennart Arnald) powoli dorasta do oczekiwań krytyki… Starsi mistrzowie ustawili jednak poprzeczkę tak wysoko, że dla juniora-aspiranta (rocznik 1963 – ledwie 53 lata – doprawdy, cóż to za wiek…) ciągle jest wolna przestrzeń na wypracowanie potęgi skoku… A przestrzeń to niezwykle potrzebna. Dotąd bowiem uważałem Dahla za sprawnego wyrobnika-rzemieślnika, dobrego w opowiadaniu i snuciu intrygi, operującego przy tym językiem przyzwoitej próby (jeżeli coś nie zostało lost in translation, czego zweryfikować nie sposób, jeśli się nie zna szwedzkiego ni w ząb…). Być może krzywdzę wielkiego pisarza niechcący, ale przed kilkoma laty już zaliczyłem trzy (z ośmiu lub dziewięciu…) jego seryjne powieści o tak zwanej Drużynie A, wyimaginowanej komórce szwedzkiej policji do zwalczania przestępczości niekonwencjonalnej, zorganizowanej i przekraczającej granice kraju: „Misterioso” (2010), „Na szczyt góry” (2011) i „Europa Blues” (2012; wszystkie wydane w Muzie, a w Szwecji jakąś dekadę wcześniej…). No i nie wydały mi się one lekturą wielką, szlusującą do Mankella, Läckberg czy tego…
Katarzyna Puzyńska Łaskun Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2016 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 2/5 Obtłuczona amfora z paradoksurusem… Masywniejący w podziwu godnym tempie dorobek Puzyńskiej (szósty, opasły jak zwykle tom w ciągu lat dwóch zaledwie, z kawałkiem…) powoli (to nie błąd logiczny, tylko paradoks taki…) przybiera sformalizowaną strukturę – ba, architekturę nawet – fabularną. Konstrukcja każdej kolejnej historii upodabnia się do dzieła szalonego garncarza: dzbana, karafy, a może amfory ulepionej na solidnym dnie, z rozszerzającym się obficie i obiecująco brzuchem, nieprędko lecz płynnie przechodzącym w gustownie zwężającą się długą szyjkę. Nie wiedzieć czemu nagle utrąconą; jakby garncarz przechera się robotą znużył, a przy tym w doskonale obłym korpusie wytłukł szpetną dziurę, kędy duch z brzucha uszedł i długo nie wracał… Solidne dno (a w zasadzie podstawa, jeśli nie chcemy używać metafor wartościujących…) to oczywiście zbrodnia lub ich kilka, z gruntownie przemyślanymi imponderabiliami i sygnałami psychologicznymi, w sugestywnych dekoracjach, w uroczych okolicznościach przyrody lokalnej Pojezierza Brodnickiego o różnych porach roku, z oswojonymi didaskaliami i tożsamymi uczestnikami pierwszego planu. Rosnący brzuch naczynia to naturalnie postępy śledztwa (czasem ich brak), żmudne i technicznie – co tu ukrywać – niezbyt finezyjne zbieranie dowodów, rozpaczliwe szukanie motywów… Innymi słowy: bezstylowe pływanie w brei policyjnej rutyny….
Marcin Wroński Portret wisielca Wydawnictwo WAB, Warszawa 2016 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Co to znaczy – wpaść w kabałę… Znów (po raz ósmy zresztą) za sprawą Marcina Wrońskiego mamy okoliczność obcować z funkcjonariuszem Policji Państwowej Zygmuntem Maciejewskim. Tym razem w służbie jak najbardziej – w stopniu podkomisarza ku chwale ojczyzny i satysfakcji obywateli Lublina roku pańskiego jakby trzydziestego któregoś (wieku XX…); dokładnie nie wiemy, bo Wroński myli tropy i czasy, by większą dynamikę dziejów uzyskać… Wolno mu przecież, bo nie jest to wykład ani esej podlegający rygorom naukowym (a historia niewątpliwie nauką jest, aczkolwiek bywa też traktowana jako narzędzie uprawiania polityki czy zgoła malleus maleficarum). Podlega natomiast „Portret wisielca” reżimowi sprawnego opowiadania i dzięki tej podległości ośmielam się mniemać, że ósma Maciejewskiada jest najlepszą z dotąd wydanych. Nie tylko w komparatystyce wewnętrznej, czyli Wroński do Wrońskiego, ale obiektywnie. Ba, to już wyższa półka! Eksponując na wstępie to mniemanie, pozwolę sobie wyznać, że dotąd nie ceniłem jakoś szczególnie Wrońskiego. Ot, sprawny rzemieślnik, w snuciu intryg biegły i pracowity, dodatkowo upiększający teksty historycznym sztafażem (wymagającym solidnej bazy danych i upierdliwej kwerendy…). A że Lublin akurat? Ależ bardzo proszę… Może Krajewski penetrować ostępy dziejów Breslau i Lwowa, może Białas eksplorować sosnowieckie zagłębie,…
Donna Leon Złote jajo przekład: Małgorzata Kaczarowska Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2016 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 3/5 Zbrodnia to niesłychana nad kanałem zmajstrowana Intryga kryminalna, mimo wysiłków autorki, jest raczej naskórkowa, niezbyt zajmująca, byle jak poprowadzona (wymyśliła zagadkę odpowiednią nie dla poważnego komisarza policji państwowej z miejskiej kwestury z jego mocarnym intelektualnym wyposażeniem, ale dla umiarkowanie bystrego posterunkowego policji wiejskiej…), z góry skazana na zdemaskowanie przez czytelnika jeszcze w pierwszej połowie lektury. Finezji brak, tylko toporne zabójstwo z niskich pobudek – statystycznie typowe tudzież ubogie w atrakcyjne kryminalistyczne didaskalia. To zresztą nie zarzut: dokładnie taka jest większość zbrodni w aktach policyjnych – prymitywna, bezsensowna i głupia, a ich wykrywalność zależy tylko od tego, czy policja (systemowo i indywidualnie) na czas jakiś przezwycięży swą genetyczną skłonność do niechlujstwa, nieróbstwa oraz zasłaniania się procedurami. Czy ruszy tyłki i mózgi – innymi słowy. No bo tak: głuchoniemy i zapewne upośledzony umysłowo pomagier w pewnej pralni umiera po zażyciu jakichś pigułek. Nikogo to nie obchodzi – wygląda na to, że z ludzkiej pamięci domniemany samobójca zniknie jak topniejący śnieg; zresztą i tak mało kto zauważał go za życia, wiedział, jak się nazywa i był świadom, że ktoś taki w ogóle istnieje… Tej próżni…