Czarodziejka

17 lutego 2017

Agnieszka Płoszaj
Czarodziejka
Wydawnictwo WAB, Warszawa 2017

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Twarda Szprycha i Słodka Babeczka na tropie tajemnic z pudełka

Niegrzeczna dziewczynka to ulubiona figura autorek romansów, obyczajówek i kryminałów. Obficie i kreatywnie wyposażona w komplet cech, które mocno udomowione i zakotwiczone w pieleszach kurki chciałyby mieć. Ale skończyło się na marzeniach… Za to tamta ma czarny pas, wykop i nokautujący sierpowy, nienaganną urodę płonącej zapalniczki, podrasowaną hondę roadster i apartamencik na strzeżonym osiedlu, tatuaż, ramoneskę i glany oraz nieziemski łeb do wódy i ziela. I oczywiście facetów u stóp, na pęczki – ciacho w ciacho…
Debiutantka w literackiej branży też musiała przez dziecięcą chorobę kreatywnej niegrzeczności przejść. Czy wyzdrowiała – to się okaże za tzw. drugim podejściem… Na razie zrobiła sobie od razu dwie niegrzeczne dziewczynki: jedną jak beza, drugą jak tulipan (nie mam tu na myśli popularnego kwiatka – w żadnym razie…). Jedną z IQ podchodzącym pod 180, drugą jakby nieco mniej (ale nie upośledzoną – no może trochę i selektywnie…), Jedną czarną, drugą blondynkę. Jedną bystrą żyletę, drugą nieporadną gęś. Jedną talentów wielu, drugą znaną tylko z babeczek z kremem. Jedną Julkę, drugą Manię – współwłaścicielki kawiarni „Bomboni Caffe” na Kościuszki przy Mickiewicza. W Łodzi. (W istocie nie ma tam takiej kafejki; w ogóle żadnej nie ma – to skrzyżowanie to akurat gastronomiczna pustynia…)
Nie twierdzę, że debiutująca autorka wykoncypowała sobie takie dwoiste alter ego, ale pobłażliwe ciepełko, z jakim bohaterki traktuje i pewna taka pieczołowita, subtelna wyrazistość kreski, jaką ich portreciki rysuje, każe mi podejrzewać, że darzy je uczuciami cieplejszymi i głębszymi niż należące się kreacjom literackim li tylko… Ale mniejsza z tym. Nieważne, z jakich powodów, ale mamy dwie schematyczne wprawdzie, ale za to obficie wyposażone w psychologiczne didaskalia i kostiumy postacie, niekonfliktowe lecz współpracujące, wokół których można nabudować pełnokrwistą intrygę – i to wielopłaszczyznową, jak się zdaje… Czego zresztą Agnieszka Płoszaj nie omieszkała uczynić.
Kunsztownie skonstruowana, uważnie opowiedziana fabuła „Czarodziejki” łatwa w rozbiorze nie jest; troszkę wysiłku intelektualnego od czytelnika wymaga. I bardzo dobrze. Nikt przecież z nas schlebiania nie oczekuje, ani podsuwania łatwizny. Cenimy sobie wyzwania, meandry i nieoczywiste figury prozatorskie. Kręcą nas zagadki nieproste, domagające się nieustannej czujności, zapamiętywania i kojarzenia faktów, podejrzeń, hipotez, przeczuć… Pani Płoszaj prowadzi intrygę wzorowo – z tego punktu widzenia. A czytelnik dobrze zaintrygowany i dobrze poinformowany to czytelnik wdzięczny…
Więc cóż my tu mamy takiego ciekawego? Pomijając retrospektywną, klimatyczną i dramatyczną introdukcję, rzecz cała zaczyna się od znalezienia (przez ciekawskiego sąsiada) zwłok pewnej starszej pani (niewątpliwie zamordowanej…) w apartamencie na strzeżonym osiedlu dalszego Widzewa. Analiza połączeń telefonicznych z aparatu starszej pani doprowadza komisarza Kubę i podkomisarza Tomka (dwóch młodych, przystojnych, acz już steranych służbą tudzież nieuporządkowaną sferą stosunków męsko-damskich, gliniarzy z miejskiej komendy) do niezbitego wniosku, że wyż. wzmiankowane już właścicielki kawiarenki „Bomboni Caffe” utrzymywały bliskie, może nawet przyjacielskie stosunki z denatką… Wybierają się zatem z wizytą rozpoznawczą na kawusię i babeczki. No i tak to się zaczyna… Od usprawiedliwionych podejrzeń, bowiem nasze dzielne niegrzeczne dziewczynki odmawiają współpracy.
Oczywiście całej intrygi ze szczegółami (zwłaszcza z tajemniczym pudełeczkiem) streszczać nie zamierzam, bo to byłby delikt niewybaczalny. Powiem tylko, że plątanina tropów wprędce doprowadza do zasadniczego węzła fabularnego: dobroczynnego (niemniej z punktu widzenia prawa – nagannego!) przedsiębiorstwa, zabierającego noworodki, niemowlaki i starsze nawet dzieci – z oddziałów położniczych, z patologicznych domów, z ulicy – niekochane, porzucone, zaniedbane, bez szans; idzie o ominięcie uciążliwych, upokarzających procedur adopcyjnych, by nieszczęsne podrzutki i porzutki lokować (nie mówię, że za darmo…) w gotowych na przybór macierzyńskiej miłości rodzinach w Europie. Ot, taki samarytański biznes, zaspokajający potrzeby, zasypujący rynkową lukę. Przyznacie wszakże, że to jest problem godzien literackiego rozpracowania… A w świetle standardowej wrażliwości krajowych autorów kryminalnych na pewno nietypowy i wysoko ponad progiem tejże. W tym miejscu należy się pani Agnieszce pierwszy z niskich ukłonów…
Drugi ukłon (jakby bardziej zdawkowy) to punkty za technikę… Wiele na to wskazuje, że pani Płoszaj pilnie pobierała nauki w dobrej szkółce kreatywnego pisania, nawet zaocznie. A jeśli nie, to przynajmniej konsultowała się z niezłymi fachowcami. A jeśli i to nie – to po prostu jest nadzwyczajnie utalentowana… Chcecie dowodu? Proszę… Autorka doskonale panuje nad materiałem. Debiutanci na ogół radzą sobie zadowalająco jedynie z głównym wątkiem swej opowieści i dla bezpieczeństwa żadnych pobocznych akcji nie wprowadzają. A pani Agnieszka? A i owszem… Historyjka pechowej ucieczki podejrzewanego o zabójstwo byłego gliniarza łódzkiego bandziorka Kenta, w którym tak niefortunnie zakochała się całą sobą wyż. wzmiankowana już panna Mania, to perełka narracji, zasługująca nawet na osobne potraktowanie. No i wysterowana z pełną swobodą…
Dobre wrażenie psują trochę ujemne punkty za wartość artystyczną. Innymi słowy: lekuchno nieświeże metafory i romansidlane kalki… Oto przykład pierwszy z brzegu (str. 8). „Noc spowiła ulice Łodzi. Biegł z całych sił. Chwilami nawet nie widział tego, co ma przed sobą. Świat rozmywał się w kolorowe smugi światła.” Ale to ładne, nieprawdaż? Nawet za ładne… Oczywiście nie sugeruję, że powinno to być zapisane inaczej. Na przykład: „Ciemno było jak u Murzyna w dupie. Rwał na maksa, na pamięć – każdą bramę, każdą dziurę w płocie znał. Od gówniarza. Rozmazane i skąpe światła Łodzi nie pomagały w biegu…” Ale może coś pomiędzy? Bez tej spowijającej nocy, bez całych sił, bez rozmytych kolorowych smug…
Dodatkowy ukłon za topografię. Widać, że autorka chodzi i jeździ po ulicach, że coś o mieście z własnej eksperiencji wie. Jakże to różne (i lepsze) od jednorazowych wycieczek przereklamowanej pani Bondy (w towarzystwie mało rozgarniętego przewodnika…)
Pani Agnieszka należy też do nielicznej grupy PT Krajowych Autorek i Autorów Kryminalnych, którym obca jest osobliwa dezynwoltura w kwestii broni palnej. Znakomita większość KAiAK beztrosko żongluje słowami „rewolwer” i „pistolet”, nawet używając ich zamiennie, jakby to synonimy były. Czego zasię PT Redaktorzy z Wielkich i Małych Wydawnictw notorycznie nie poprawiają; czyżby taka małpia złośliwość? A może niewiedza po prostu? A pani Płoszaj wie… Albo to przypadek. W każdym razie na str. 369 pojawia się fraza: „Mały, poręczny colt bez problemu mieścił się w damskiej kopertówce. Chowając pistolet, sięgnęła po telefon.” Mały pistolet colt? Broń tej firmy to na ogół wielkie bydlaki, choćby najpopularniejszy colt M1911A1 kaliber .45 – bez amunicji waży kilo dziesięć i ma 22 cm długości. Do kopertówki? Raczej nie… Ale w fachowej literaturze pogrzebawszy, znalazłem colta, który od biedy spełniałby warunki wyspecyfikowane przez panią Płoszaj (kopertówka!) – to colt mustang pocketlite 2012, ale raczej w wersji XSP (szkielet z kompozytów polimerowych) kaliber .380 ACP (czyli sporo – nieco więcej niż europejska dziewiątka; z 15 metrów zatrzyma goryla…); ma niespełna 14 cm długości i waży prawie 0,44 kg z pełnym magazynkiem (6 naboi + jeden w lufie…). Schowa się w damskiej torebce? Jeśli dama opróżni przedtem swój saczek z połowy zawartości, którą zwykle ze sobą taszczy – to tak, jak najbardziej, z zapasowym magazynkiem też… Brawo, pani Agnieszko! Kłaniam się nisko. Ale swoją drogą – skąd to pani wiedziała?
I jeszcze jedno… Przedostatni fragmencik narracji zapowiada mój ulubiony ciąg dalszy, który zapewne nastąpi. Oczywiście po spodziewanym i wielce prawdopodobnym rynkowym sukcesie „Czarodziejki”…
Tomasz Sas
(17 02 2017)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *