Pójdź na sąd boży

15 grudnia 2016

Mariusz Ziomecki
Pójdź na sąd boży
Wydawnictwo Akurat – Muza SA, Warszawa 2016

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 1/5

Jeleń w zalewie (Zegrzyńskim, wedle drogi
na Ostrołękę…)

Ze wstydem przyznaję, że jakoś do tej pory uchowałem się bez zgłębienia rozrywkowej odnogi pisarstwa Ziomeckiego. Przegapiłem. Jak mogłem? Sam się sobie dziwię i nie rozumiem. Nie mam dobrego wytłumaczenia, nie mam usprawiedliwienia… Może dlatego, że Ziomecki (w końcu ode mnie niewiele młodszy, a w sensie profesjonalnym – to samo pokolenie…) zawsze kojarzył mi się z dziennikarstwem wysokiej próby – i to od schyłkowej epoki tygodnika „Kultura” gdzie w końcu lat 70. (aż do 13 grudnia roku pamiętnego…) oprócz genialnych jak zawsze felietonów Krzysztofa Teodora Toeplitza i Jana Zbigniewa Słojewskiego (Hamiltona) czytywać można było z rosnącą ciekawością teksty Teresy Torańskiej, Ewy Szymańskiej (tę ceniłem najwyżej…), Barbary N. Łopieńskiej i rzeczonego Ziomeckiego właśnie – młodych wilczków (wilczyc raczej głównie) reporterki (nie w sensie płciowym, jeno gatunkowym) i publicystyki krajowej…
W czas smuty podobno był w Ameryce, a na polskiej scenie publicznej objawił się znów już za nowej demokracji – jako człowiek orkiestra, obdarzony talentami organizatorskimi, kierowniczymi i wieloma innymi, równie przydatnymi. Był naczelnym redaktorem „Super Expresu” i „Przekroju”, zakładał portale internetowe, magazyny komputerowe, prowadził radia i programy telewizyjne, pracował w banku (z tym, że z grubej rury: od razu w NBP) i u kosmetyczki. No i zaczął pisać oraz wydawać (z powodzeniem niejakim…) kryminały. Zaiste – multiinstrumentalista…
„Pójdź na sąd boży” to druga odsłona przygód wykreowanego przez Ziomeckiego podinspektora policji (teraz już byłego…) Medyny – hotelarza na pełny etat (jak to w rodzinnym biznesie…) i prywatnego detektywa (to już dorywczo…) z ważną licencją. Gliniarz Roman Medyna to figura nietuzinkowa; zapamiętajcie go… Ziomecki bowiem postąpił protiwpałożno wobec fantazji znakomitej większości PT Autorów Kryminalnych. Stworzył i opisał normalsa.
Standardowy Autor Kryminalny (odtąd w skrócie: SAK) bardzo się z reguły wysila, by spreparować bohatera głównego (czyli na ogół detektywa, gliniarza, w ostateczności profilera, prokuratora, psychologa czy nawet anatomopatologa lub technika kryminalnego…). Przeciętny SAK myśli sobie tak: doposażę mego gieroja w zestaw cech wyróżniających z tłumu. Ale katalog elementów kompozycyjnych SAK-i mają ograniczony i ograny. W rezultacie powstaje na warsztacie 40-letni facet po przejściach, z wciąż ekscytującymi panie resztkami walorów tzw. eksterioru, silny (sztuki walki i strzelanie opanowane…), męski i koniecznie prawie genialny, w każdym razie przenikliwy, bystrzacha, miłośnik filozofii, literatury, whisky albo dobrych win (do wyboru), cygar, jazzu (ulubiony muzyk SAK-a: Coltrane ewent. Davis, Miles ma się rozumieć…), nie stroniący od kobiet mimo kiepskich doświadczeń (ale to przecież nałogowiec…); dobrze, gdy ma defekt, jakąś skrywaną fobię (od agora- i klaustro- poczynając) trochę utrudniającą pełnienie obowiązków służbowych. Są SAK-i idące na całość i fabrykujące kompletnych porąbańców, psycholi, socjopatów – jak Ybl Guzowskiej. Są rabini w gronie SAK-ów, lepiący prawdziwych przedwojennych Golemów-strongmenów – jak Mock i Popielski Krajewskiego czy Maciejewski – Wrońskiego… Niektóre SAK-i płci żeńskiej powołują do życia (ale co to za życie…) swoje alter ega. Jak Bonda profilerkę Załuską czy Grzegorzewska swoją lekko zboczoną detektywkę-nimfomankę… Na ich tle komisarz Klementyna Kopp Puzyńskiej to prawie normals… Ale generalnie SAK-i się starają, by ich produkt wypadł niekonwencjonalnie (tak sobie myślą…) i zadziałał komercyjnie. Najlepiej, jakby pociągnął SERIĘ! (no, nie z kałacha – wydawniczą…).
Na tym tle Ziomecki wypada blado. Jego Roman Medyna wprawdzie ma kolano przestrzelone przez ruską profesjonalną czyścicielkę, ale to wszystkie osobliwości. No i cnotliwy tudzież wierny nadzwyczajnie nie jest. Pije cóśkolwiek, ale rzadko, jeździ motorem (szybka honda) i w ogóle lubi gnać na złamanie karku (osobliwie porszawką braciszka), szybko (choć nie za bardzo…) kojarzy, umie przywalić, nawet trzem karkom naraz, dba o zdrowie, ale ogólnie niespecjalnie się przejmuje. No, chyba że mu żona walizki za drzwi wystawia za przyczyną zdrady małżeńskiej naocznie dowiedzionej… W sumie, jako się rzekło: normals. A może nawet jeleń, trochę eksploatowany przez roszczeniowe otoczenie… Co chwałę Ziomeckiemu niewątpliwie przynosi. Zuch z niego!
W pięknych okolicznościach przyrody nad Zalewem Zegrzyńskim poza sezonem (marzec 2016) Medyna, przyciśnięty okolicznościami natury pieniężnej przyjmuje zleconko prywatne – pogrzebać w zbrodni sprzed lat (spłonęła piękna i rozwiązła nadzegrzanka, a jej rogaty mąż strzelił samobója i na niego padło). Równocześnie chłopcy z Miasta gonią niefortunnego braciszka Medyny, szemranego nieroba i wydrwigrosza (duża bańka czy coś koło tego…). Jest szybko, zwięźle i atrakcyjnie dla wyobraźni. Mogłoby też być smacznie, ale stary, dobry „Złoty Lin” w Wierzbicy chyba już nie ten, co kiedyś, za głębokiej komuny; nie ma nad tym „Zegrzem” gdzie dobrze zjeść… Zresztą, co ja będę opowiadał. Przeczytajcie sami, żałować nie będziecie.
Ziomecki pisze prosto i zabawnie, jakby nawiedzony przez dobre mzimu. Domyślam się – dlaczego… Pisanie jest dla niego rodzajem terapii zajęciowej – dokładnie takiej samej, jaką aplikuje się dwulatkom, które muszą klocki o określonych kształtach wpasować w odpowiadające im otwory w pojemniku. Jedne robią to z zachwytem nad własną genialnością za każdym razem, drugie – są znudzone i wkurzone po drugim błyskawicznym wepchnięciu klocuszków we właściwe dziurki… On jest z tych pierwszych – i bardzo dobrze. To wróży długą (jeśli Matka Natura pozwoli…) i owocną karierę. Niech się stanie!
Tomasz Sas
(15 12 2016)

PS. Wydawca mógłby się postarać o lepszą okładkę. Ta woła o pomstę do nieba! Banał, kicz, zmyłka… Horrendum.


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *