Dom czwarty

10 listopada 2016

Katarzyna Puzyńska 
Dom czwarty
Wydawnictwo Prószyński
i S-ka, Warszawa 2016

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Zabić kosa, kosa w pozytywce, kosa między swojakami…

Nie ukrywam, że lubię Puzyńską w sensie, że tak powiem po Pilchowemu, ścisłym – to znaczy lubię czytać. I tylko czytać. Nie mam pojęcia, czy potrafiłbym się z nią zaprzyjaźnić, nawet gdyby nie miała znaczenia poważna różnica wieku…
Ale! Czekaj! Z tym mniejsza. Co innego mnie zmartwiło u Puzyńskiej. Mianowicie tempo produkcji. To już siódma (od 2014 roku)część kryminalnego cyklu (dwa tomy w roku pierwszym, trzy w 2015 i znów dwa w 2016, a kolejny ponoć na warsztacie). To się musi skończyć obniżką formy – pomyślałem sobie troskliwie, zabrawszy się do lektury „Domu czwartego”. A tu niespodzianka: nic z tych rzeczy, Puzyńska z formy nie wypadła. Przeciwnie: ma się dobrze, a jakby nawet nieco lepiej… Bo poprzedni „Łaskun” istotnie zwiastował pewne zachwianie, choćby w kwestii dynamiki opowiadania; a finezja rysowania psychoportretów bohaterów (zwłaszcza ich przemian – bardziej deus ex machina niż narastających w duszach…) też pozostawiała sporo do życzenia… Czego nie omieszkałem delikatnie w stosownej rekomendacji zaznaczyć…
Tym razem, ku zadowoleniu tych czytelników, którzy lubią kameralne (a może nawet klaustrofobiczne) okoliczności i kręgi zbrodni, intryga toczy się w maciupkim wsiomiasteczku gdzieś nad Drwęcą, w gronie paru rodzin o osobliwie skomplikowanych powiązaniach i – uwaga! – bez świeżego trupa. Oczywiście kadawerów podejrzanej (czyli kryminalnej) konduity jest sporo, ale w odmętach przeszłości; najmłodszy padł ofiarą zbrodni dwa lata temu… Jest za to silne, graniczące z pewnością prawdopodobieństwo, że są nowe zwłoki. Tak silne jest to podejrzenie, iż każe brodnickim policjantom zmontować naprędce na poły prywatną ekspedycję ratunkową, która zbadać winna wszelkie tropy. Zaginęła bowiem, a może nawet zginęła, ich koleżanka (w sensie służbowym – była…) komisarz Klementyna Kopp.
Pani Kopp bowiem została wezwana przez leciwych rodziców, usiłujących prowadzić podupadły pensjonat na drwęcańskim zadupiu – wezwana, by rozwikłała zagadkę: siostrzeniec mamusi Koppowej zabił swoją narzeczoną i został skazany, ale mamusia jest głęboko przekonana, ze zbrodni dokonał ktoś inny. Więc córka-policjantka (choć nie widziały się 40 lat…), będzie najwłaściwszą osobą, by zmienić obraz sprawy. Mamusia nie ma pojęcia (a może ma, tylko tak ryzykuje…), że jej prośba jest jak wyciągnięcie kamyczka z podstawy chybotliwej z natury rzeczy (ale dotąd zadowalająco stabilnej…) wieży milczenia. Klementyna bowiem nie dociera do domu, a może i dociera, ale znika i nikt nic nie wie…
Początek intrygi wymarzony, a dalej jest jeszcze lepiej. Oszczędźmy sobie wszelako szczegółów przebiegu fabuły, bowiem lepiej to przeczytać po prostu (do czego namawiam bezczelnie). Wprawieni w bojach czytelnicy – rozwiązywacze zagadek – już po jednej trzeciej objętości mniej więcej będą wiedzieli, kto zabił, ale przyjemności lektury to w niczym nie umniejsza. Tym razem bowiem Puzyńska pięknie wszystko plącze do samego końca, przy okazji namnażając galerię osobliwych postaci, przydających aury pewnej niesamowitości opowieści tudzież kolorytu prowincjonalnej populacji naddrwęcan… Jest przeto wredny, inteligentny i uzbrojony karzeł, jest sprzątaczka o cechach charakteru femme fatale, emerytowany milicjant w typie Ojca Chrzestnego (ale romantycznego), autorka (a może nie; to się jeszcze okaże…) bestsellerowych romansów w pretensjach, kuzynkowie – lokalni faszyści, esesman o wrażliwym (nie do końca) serduszku, rudy ogrodnik. Są też ptaszęta: Turdus merula z rodziny drozdowatych, czyli kosy, mające do odegrania ważna, demoniczną wręcz rolę… A znani z poprzednich tomów bohaterowie teraz zyskują od Puzyńskiej nowe, czasem bardzo niepokojące – ba, wręcz demoniczne cechy. Głównie policjanci… Poza tym autorka zgrabnie, bez nieporozumień temporalnych, lawiruje intrygą na dwóch, wprędce zaś trzech płaszczyznach czasu (robiąc też wypady do czwartej strefy czasu akcji…). I z tym sobie radzi zadziwiająco sprawnie.
W rezultacie lektura „Domu czwartego” jest satysfakcjonująca. A byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie kilka drobiazgów… Oto jeden z nich. Na początku października 1939 roku w prowincjonalnej powiatowej Brodnicy w obsadzie miejscowej placówki policyjnej autorka plasuje oficerów SS dość wysokich stopni – SS-Standartenführera i SS-Sturmbannführera. Czyli odpowiednio pułkownika i majora. Nie sądzę, aby w tym czasie (nawet jeśli założyć, że na Pomorzu prowadzona była wtedy ważna akcja eksterminacji polskiej inteligencji – „Intelligenzaktion” – w odwecie za domniemaną krzywdę niemiecką w czasie tzw. krwawej niedzieli w Bydgoszczy) i w takim miejscu służyli tak wysocy oficerowie. W 1939 roku w całej formacji SS było kilkudziesięciu (pewno nie więcej niż stu) Standartenfüherów i naprawdę mieli ważniejsze zadania i przydziały, niż drobne pododdziałki w ramach struktur tzw Einsatzgruppen. Każda z nich poruszała się na zapleczu odpowiedniej armii Wehrmachtu, do której była przydzielona na czas działań wojennych i miała do spełnienia zadania ściśle policyjne na okupowanym terytorium wobec ludności cywilnej. Pułkownik i major to zbyt wysokie rangi jak na powiatowe miasteczko. Trzeci z esesmanów, w stopniu SS-Obersturmführera (czyli porucznika) już bardziej pasował…
Takie drobiazgi trzeba sprawdzać – podobnie jak mniemany sybarytyzm podinspektora Cybulskiego. Oto rozmawiając w więzieniu ze skazanym, marzy o czekającej nań w domu butelce wina. „Chateauneuf du Pape Rouge”… Dość osobliwe… A konkretnie które? Chateauneuf-du-Pape to nazwa apelacji w dolinie Rodanu (Cotes-du-Rhone! – najlepsze wina francuskie…), na północ od Avinionu (mówiąc zrozumiale: okręgu produkcyjnego, zrzeszającego winiarzy, dobrowolnie poddających się surowym regułom wytwarzania, by utrzymać jakość wyrobu i w zamian zyskać ochronę marki…). W skład tej apelacji wchodzi kilkadziesiąt winnic, dostarczających trunki rozmaitej ceny i klasy, przeważnie z winorośli szczepu zwanego grenache, i pod różnymi nazwami. Tak się składa, że 95 procent z nich to wina czerwone, czyli rouge oczywiście, więc wspomniane przez autorkę winko wymagałoby dopracowania – konkretna marka, rocznik, firma, winnica… To zawsze jest wydrukowane na etykiecie. To ważne byłoby dla takiego smakosza jak Cybulski. Dla czytelników też…
Polecam się na przyszłość. Która niebawem nastąpi. I mam pewne podstawy, by mniemać, że to właśnie wspomniany Cybulski będzie głównym bohaterem nowej kryminalnej intrygi Puzyńskiej. Negatywnym – ma się rozumieć…
Tomasz Sas
(10 11 2016)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *