Nalewka na piołunie
felietonistyka / 27 września 2020

Ludwik Stomma  Nalewka na piołunie Wydawnictwo Sens, Poznań 2019 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 A czereśni żal… Nareszcie mogę złożyć stosowny hołd pośmiertny Ludwikowi Stommie; wydawnictwo Sens ten zbiorek felietonów formalnie wydało w 2019 roku, ale przez wiele miesięcy w katalogu nowości na ich internetowej stronie książka wisiała z adnotacją „pozycja niedostępna” – i nie sposób było się dowiedzieć, na czym ta niedostępność polega i jak długo potrwa… Tajemnicza sprawa (czyżby pojawiły się w tzw. międzyczasie problemy memoryjalno-spadkowe? – nie żebym drążył; tak tylko pytam). Aż tu nagle plum! – i „Nalewka na piołunie” zaistniała na rynku (dobrze, że tym razem nie w dziale „kulinaria”…). Formalnie to wybór felietonów dla „Polityki” z ostatnich dwudziestu lat – zestawiony nielinearnie, czyli nie według dat, jak to zwykle praktykowano. Ludwik Stomma wespół z wydawcą te swoje teksty pogrupował wedle merytorycznych podobieństw. Są obfite i arcyciekawe obituaria (bo zmarłych w naszym wieku rówieśnym – i nie tylko – przybywa lawinowo; sam wyłapuję w nekrologach co najmniej jeden tygodniowo kogoś znajomego…) Jest wspomnienie o Izabeli Jarudze-Nowackiej i Karin Stanek, o Staszku Królaku, Claude’em Levi-Straussie i Piotrze Skrzyneckim oraz teściu-złotej rączce z Jasła… To są eksplozje miłości, szacunku, dobrych myśli – no, wyjąwszy może tekst o…

Jak przejąć kontrolę nad światem 2

Dorota Masłowska  Jak przejąć kontrolę nad światem 2 Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 2/5 Jaskółka uwięziona Ambitne zamierzenie (kontrolowanie świata bez wychodzenia z domu) okazało się niemożliwe do zrealizowania… Przeto w drugim tomie swych pism rozproszonych Masłowska jednak wyszła z domu, by przejąć kontrolę nad światem. Ze skutkiem połowicznym. Zresztą powiedzieć połowicznym, to nic nie powiedzieć. Bo w istocie to świat przejął kontrolę nad Masłowską. Pisarka wprawdzie wyszła z tej próby z życiem (więc można rzec, że zwycięsko…) – a nawet trochę napakowana, strzaskana przez słońca i wichry planety, ale jej ozdobna fraza doznała jakiegoś wyczuwalnego ledwie, ledwie (ale zawszeć…) uszczerbku. Nie żeby jakoś masowo – fioritury, stiuki, metaphory, koronkowe wstawki i glissanda nadal w tej prozie biegną twardym „masłowskim” tropem, ale czuć, że to puste przebiegi, niedociążone myślą jakowąś, słowem ani czynem lub czymś podobnem takiem… Dlatego, nim zaczniecie lekturę (i nie pożałujecie…), weźcie sobie do serca ostrzeżenie, że coś się stało z przekazem Masłowskiej – co świeże było i odkrywcze, powtarzając się – nieuchronnie zmierza ku krainie banału, a wybitne konstrukcje językowe zasłaniają horyzonty, wschody i zachody, opalizujące mgiełki myśli wszelakiej. Wszystko grzęźnie w FORMIE. Piękna fraza goni drugą kunsztowną frazę, zarazem uciekając przed trzecią…

60 felietonów najjadowitszych
felietonistyka / 31 maja 2020

Jerzy Pilch  60 felietonów najjadowitszych Wydawnictwo Wielka Litera Sp. z o.o., Warszawa 2020 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Lekcje u magistra pokątnej literatury ulotnej Admiratorzy i użytkownicy wiekopomnego, rewolucyjnego wynalazku Gutenberga wprędce dostrzegli, że nie tylko Biblia i inne arcydzieła ludzkiego geniuszu (takie na przykład De revolutionibus orbium coelestium) zyskują na powszechności i znaczeniu po ich wydrukowaniu. Technika ruchomej czcionki, łatwo układanej w słowa odbijane na papierze, wydatnie obniżyła koszty kolportażu ludzkiej myśli wszelkich gatunków i rozmaitej proweniencji. Intensywność ruchawki intelektualnej znacząco wzrosła. Pewna grupa uczestników życia publicznego dostrzegła, że na kartce wielkości octavo (którą łatwo schować w kieszeni) zadrukowanej borgisem (lub lepiej petitem) zmieści się więcej przekleństw i kalumnii, iżby zdołał wypowiedzieć najlepszy mówca na rogu ulicy w czasie, który mu pozostanie do zwinięcia przez tajną policję. W miarę postępów nauki czytania i pisania zadrukowana kartka stawała się potężną bronią. Paszkwile, hańbiące donosy, denuncjacje, krytyczne diatryby, satyry, fraszki rubaszne, krotochwile, sprośne aluzje personalne, posądzenia i oskarżenia, pamflety, zniewagi, parodie… To tylko część arsenału skrytego w drukach ulotnych – ulotkach dosłownie, bo łatwo z wiatrem ulatywały i rozprzestrzeniały się w miejscach publicznych. Szlachta nasza polska nabyła wtenczas obyczaju podcierania tyłków papierem, albowiem na polach elekcyjnych zwalczający się kandydaci i ich…

Świat według Clarksona. Jeśli mógłbym dokończyć…
felietonistyka / 27 listopada 2019

Jeremy Clarkson  Świat według Clarksona. Jeśli mógłbym dokończyć… Przełożyli Michał Strąkow, Michał Jóźwiak, Olga Siara Wydawnictwo Insignis, Kraków 2019 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Skurczybyk popija rosé pod widmem brexitu… Wydawca kazał nam długo czekać na kolejny tom felietonów Jeremy’ego Clarksona, drukowanych z imperialną powagą w „Sunday Times”. Ale w końcu jest… 92 teksty, publikowane od marca 2015 do grudnia 2017 roku. Warto zerknąć, co miał wtedy do powiedzenia, albowiem i dla Clarksona to burzliwy okres był, i dla samej jego umiłowanej Brytanii niemniej. Clarkson stracił ukochaną pracę – BBC wylała go i zakazała prowadzić (ba, nawet zbliżać się doń na pięćdziesiąt yardów!) jego dziecię najmilejsze, czyli uwielbiany przez miliony na całym świecie magazyn „Top Gear”. No, ale jak się wydaje, chłopcy – już trochę znudzeni i oszołomieni globalnym sukcesem, zaczęli gwiazdorzyć nad miarę – sami trochę nabroili, nawygłupiali się na maxa (na gościnnych występach w Argentynie! – a to już gest samobójczy), czym walnie przyczynili się do takiego smutnego finału… A Brytania? No cóż… Brytania popełniła największe głupstwo w swej chwalebnej historii, i to dobrowolnie, nie przymuszona przez żadne ekstremalne okoliczności. Urządziła sobie i światu tak zwany brexit. Więcej tłumaczyć nie trzeba. Powiedzmy sobie od razu, że Clarkson jest…

Jak nie zostałem poetą
felietonistyka / 26 lipca 2019

Szczepan Twardoch Jak nie zostałem poetą Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 3/5 Autoportret z narcyzem czyli spowiedź kaszalota (na raty) Felietonistyka jest kapryśnym i wymagającym gatunkiem literackim – co ujawnia się z osobliwą siłą, gdy trzeba zarobkować, takową uprawiając regularnie. Już samo poszukiwanie i wymyślanie tematów (obowiązkowo innych niż wszyscy, chyba że podczepiamy się pod uniwersalnego samograja…) jest bolesnym i frustrującym obowiązkiem. A jeszcze potem trzeba to napisać. I ta paraliżująca biel ekranu po otwarciu edytora tekstu… Ach, gdzie te czasy, gdy paraliżowała biel kartki A-4, wkręconej w wałek łucznika, consula, eriki (z tej fabryki w Dreźnie, Robotron bodajże, co to pewien robotnik zapragnął mieć takie piszące cudo w domu i po trochu wynosił części, ale za każdym razem, gdy już zmontował je w kupę, wychodziła mu keine schreibmaschine aber maschinengewehr…) czy jakiejś tam innej maricy; człowiek był młodszy i jakoś łatwiej udawało się otrząsnąć z niemocy. A i środki dopingujące łacniej dawały się przyswoić wątrobie… Więc każdy zarobkujący regularnym pisaniem prędzej czy później ulegał „sile wyższej” i usiłował wyłudzić cotygodniowe honorarium, opisując, jak to ciężko mu się pisze. Jeden chyba tylko Bolesław Prus, niedościgły tytan felietonistyki, w swych „Kronikach tygodniowych” nigdy nie uskarżał się na ciężką…

Kronika dobrej zmiany

Roman Giertych Kronika dobrej zmiany Wydawnictwo Eco Redonum, Warszawa 2017 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Przerośnięty (lekko) Koszałek Opałek – kronikarz doskonały… Lubię mecenasa Romana. Liberał-ci z niego doskonały, by nie rzec: wzorowy, modelowy wręcz. I dowód na słuszność teorii ewolucji. A jego ojciec, profesor dendrologii, kreacjonista i polityk Maciej Giertych, teorii ewolucji (tej klasycznej,w ujęciu lamarckowsko-darwinowskim, jak i wszelkim jej nowszym modyfikacjom i mutacjom) zaprzecza. Po prostu. A przecież w domu ma dowód… Mecenas Roman Giertych zaczynał bowiem swą karierę publiczną w 1989 roku jako Młody Wszechpolak, a gdy dorósł, działał w partyjkach endeckich, by w 2001 roku założyć Ligę Polskich Rodzin – partię, która w 2005 roku utworzyła koalicję rządową z Prawem i Sprawiedliwością braci Kaczyńskich i Samoobroną Leppera. W tej sytuacji przewodniczący LPR Roman Giertych został wicepremierem i ministrem edukacji – nader ortodoksyjnym, kontrowersyjnym, konserwatywnym acz niekonwencjonalnym, Koalicja potrwała ledwie dwa lata… Jarosław Kaczyński usiłował zjeść „przystawki”, ale obie się nie dały i mieliśmy przyspieszone wybory… W tych wyborach LPR znalazła się pod progiem wyborczym, a Giertych powoli wycofał się z uprawiania polityki, założył togę z zielonymi wypustkami, założył kancelarię adwokacką, ma urozmaiconą i wielce zapewne zyskowną praktykę, ciekawych klientów (często konkurentów z przeciwnej strony w czasach,…

Pape Satàn aleppe. Kroniki płynnego społeczeństwa
esej antropologiczny , felietonistyka / 2 października 2017

Umberto Eco Pape Satàn aleppe. Kroniki płynnego społeczeństwa Przekład: Alicja Bruś Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2017 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Testament filozofa, czyli zapamiętajcie chociaż odrobinę z tego, com powiedział… Trudno się to czyta ze świadomością, że więcej Eco już nie będzie. Nic w papierach ponad to ani nie ukryto, ani nie odkryto. Chyba. Może są gdzieś jakieś iuvenilia i inedita, jak choćby te wiersze młodzieńcze, które Umberto za swoje niemanie talentu skazał na eksterminację (ale może to była tylko ekstradycja?). Nad skompletowaniem tego tomu z wybranych pod kątem „płynnego społeczeństwa” (czyli koncepcji sformułowanej przez Zygmunta Baumana) felietonów drukowanych w tygodniku „l’Espresso” Eco pracował do ostatnich dni życia. Można zatem przyjąć, że właśnie trzymamy w ręku coś w rodzaju testamentu filozofa, na dodatek potwornie aktualnego, dotyczącego procesu przemian dziejących się tu i teraz – wedle Baumana: sumy kryzysów, toczących (z różnych powodów, ale jednocześnie) zastany, w miarę trwały obraz świata. To, co się z kryzysów wyłania, na razie nie da się opisać wedle ustalonego porządku, jasno i zrozumiale; a osobliwie zaś nie da się nic pewnego przewidzieć, co się z tym czymś stanie… Powiedzieć, że Eco zostawił nas z ręką w nocniku, to nic nie powiedzieć. Ale jedna przynajmniej…

Rebel
felietonistyka / 10 września 2017

  Paulina Młynarska Rebel Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2017 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Różnica płci, czyli lektura obowiązkowa (dla facetów, ma się rozumieć…) „Tę różnicę to ja chciałbym umieć zagrać na skrzypcach” (własna, swobodna, może zbyt daleko idąca adaptacja morału starej klezmerskiej przypowiastki o tym, jak Natura nierówno obdzieliła talentami…) Zanim wyznam, że jestem zdeklarowanym (aż do wojowniczości) zwolennikiem talentu felietonowego Pauliny Młynarskiej, kilka zdań eksplikacji w ujawnionej na samym wstępie kwestii różnicy płci. Bo coś tak czuję, że bez zdefiniowania – definitywnie usuwającego niedomówienia i nieporozumienia – nie zrobimy kroku w kierunku swobodnego czytania tego tekstu ze zrozumieniem… Deklarując się jako zwolennik tej różnicy, pragnę podkreślić, że mam na myśli tylko różnicę płci w sensie ścisłym (jak najściślejszym; jeżeli to uszczegółowienie wydaje się komuś dwuznaczne, to przepraszam…). Nie tyle nawet w sensie dokładnie i wyłącznie anatomicznym, co także symbolicznym, aczkolwiek wciąż w obrębie pierwszo- i drugorzędnych cech płciowych (a nawet trzecio- i czwartorzędnych, jeżeli ktoś potrafi takowe wyodrębnić…). Im pełniej przeto się zaznacza dymorfizm płciowy samicy i samca gatunku homo, tym lepiej. Im zaś dymorfizm mniejszy – tym gorzej; gdy zbliża się do zera, to już zupełnie źle i jak dla mnie – nieinteresująco… Innymi słowy: tylko…

Świnia ryje w sieci, czyli z pamiętnika hejtera
felietonistyka / 19 lipca 2017

PigOut Świnia ryje w sieci, czyli z pamiętnika hejtera Wydawnictwo Edipresse Polska SA, Warszawa 2017 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 2/5 Napalony wieprzek na torfowisku, albo Aaaby wieczyście dowcipnym być i nie sucharzyć… Mamy wysyp, nadprodukcję, inwazję. Dezerterów. I do tego bierzemy udział w rehabilitacji – ba, w zmartwychwstaniu Gutenberga. Dezerterzy pochodzą z krainy wirtualu, zwanej też siecią, netem, dipspejsem, chmurą, czarną dziurą… Przed laty wypięli się na papier, demonstracyjnie podcierając nim zadki po wyprodukowaniu stolca i ćwierkając, że tylko do tego rzeczony się nadaje. Papier do dupy, tylko bajty mają przyszłość – wrzeszczeli. I faktycznie – przez lat parę w oczkach i węzełkach sieci uwiły gniazdka tysiące nieodkrytych wcześniej geniuszy, na własną rączkę (sorry za grubą dwuznaczność…) wynajmujące domenki za grosze, za grosze bulące abonamencik za neta, za grosze kupujące pecety i lapy na szrotach… Za grosze dające upust rozpierającemu ich ekstremalnie musowi gadania do świata. W epoce Gutenberga nie mieli szans. Narzędzia przemawiania do świata były drogie, przez co mocno skapitalizowane (w końcu przynosiły dochód…), a na domiar złego trzymały je w łapach strasznie wredne sukinsyny, które asertywną perswazją (a gdy było trzeba – kłami, pazurami i innymi środkami przymusu bezpośredniego) broniły dostępu do rozpowszechniania słowa. Wiem coś o…

Rzeczy utracone. Notatki człowieka posttowarzyskiego
eseistyka kulturalna , felietonistyka / 12 czerwca 2017

Łukasz Orbitowski  Rzeczy utracone. Notatki człowieka posttowarzyskiego Wydawnictwo Zwierciadło, Warszawa 2017 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Auto-da-fé nieczułego wrażliwca Epitet: nieczuły wrażliwiec, aczkolwiek ma wszelkie atrybuty regularnego oksymoronu, nie jest gierką leksykalną, błyskotliwym paradoksem… To po prostu możliwie wierny zapis statusu emocjonalnego autora Orbitowskiego, definicja kompleksji etycznej rzeczonego. Ewentualnie mógłby być: wrażliwy barbarzyńca… Jeśli słówko „przewrażliwiony” wyda się wam zbyt daleko idące. Ale tak to już jest z Orbitowskim. Słuchacz, kolekcjoner i znawca heavy metalu. Twardziel, w którym o lepsze walczą autokreacje „mena” w stylu i typie Hłaski, Brychta, Wojaczka, Stachury, Maleńczuka, Iredyńskiego albo i Himilsbacha zgoła. A zarazem w tej samej cielesnej powłoce: subtelny marzyciel, wypełniony po dekiel błyskotliwymi metaforami, lirycznymi obrazami, mądrymi aforyzmami, inteligentnymi paradoksami i wrażliwymi konstatacjami… No brylant, no istny cud! (Pamiętacie, z czego to?) Jedno drugiemu nie przeszkadza, nawet jedno z drugim nie iskrzy. Uzupełniają się. Choć bywa, że i nawzajem redukują się. Ale nie u Orbitowskiego. On wygląda na takiego, co bezapelacyjnie, bez negocjacji sypnie w tytę z piąchy, z glacy, z glana… A jednocześnie z potrzebującym podzieli się ostatnią, wypieszczoną frazą liryczną, myślą strzelistą, egzystencjalnym łkaniem, melancholijnym skowytem bólu istnienia… Taki jest. „Rzeczy utracone” to typowa dla współczesnej produkcji literackiej składanka. Kto aktualnie…

Jak przejąć kontrolę na światem, nie wychodząc z domu
felietonistyka / 19 maja 2017

Dorota Masłowska  Jak przejąć kontrolę na światem, nie wychodząc z domu Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 2/5 Masło się roztrzasło, a my wszyscy bęc! Ostrzeżenie: książka zawiera intensywnie pulsujące językowo i epistemologicznie fragmenty, które u osób podatnych na sugestię lub hipnozę, łagodnych i uległych wywołać mogą szereg niepożądanych objawów: od nawracającej dyspepsji i refluksu, spontanicznego, kaskadowego womitowania i nietrzymania moczu do majaczenia drżennego, epilepsji, gorączki krwotocznej albo nawet pląsawicy Huntingtona (w łagodniejszej postaci: zespołu niespokojnych nóg…) Na pytanie w tytule postawione tak śmiało, gustownym paradoksem respons dać należało… Czyli wedle znanej metody pilpulu odpowiedzieć pytaniem na pytanie: A co jest światem? Idąc tym tropem tudzież mając na uwadze szlachetną regułę brzytwy Ockhama (nie mnożyć bytów ponad potrzebę), drogą roztropnej redukcji można ograniczyć świat do zawartości domu, dopuszczając ewentualne rozszerzenia pozyskiwane dzięki nowoczesnym elektronicznym środkom komunikacji i przekazu medialnego. Kontrola nad tymi rozszerzeniami jest dziecinnie łatwa: są wajchy, wyłączniki, piloty, myszy; w sytuacji ekstremalnej można wyszarpnąć wtyczkę z gniazdka albo przerżnąć światłowód piłą spalinową husqvarna względnie siekierą fiskars (powinny być na wyposażeniu każdego przydomowego podręcznego niezbędnika eko-hipstera…); anteny satelitarne zmuszamy do milczenia celnym strzałem z ergiepepanca; smartfony można brać pod obcasy… Gdy uporamy się z definicją świata, wystarczy…

Fizymatenta. Felietony
felietonistyka / 21 lutego 2017

Kazimierz Kutz  Fizymatenta. Felietony Wydawnictwo Agora, Warszawa 2017 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Cios w szczękę Powiedzieć, że kocha się Kazimierza Kutza, to nic nie powiedzieć. Albo prawie nic… W końcu jednak deklaracja miłości, choćby tylko w duchowym lub zgoła intelektualnym wymiarze, to i tak nie byle co… Kutz ma 88 lat i w zasadzie z zawodu jest reżyserem (dyplom naszej łódzkiej Filmówki w 1953 roku…). Zrobił 22 filmy fabularne (licząc dyplomową etiudę), z których cztery są wybitne, po prostu wielkie: „Krzyż Walecznych”, „Nikt nie woła”, „Sól ziemi czarnej” i „Perła w koronie”. Reszta – różna, dobra albo taka sobie. Zrealizował też nieco spektakli w teatrze telewizyjnym, w tym dwa najzupełniej genialne: „Opowieści Hollywoodu” Hamptona i „Do piachu…” Różewicza; kto nie widział zwłaszcza tego pierwszego, nie ma pojęcia, co można zrobić w telewizji, co można wycisnąć z wielkich aktorów, jeśli chcą współpracować… Innymi słowy: Kutz to czołówka krajowa reżyserii wszelakiej. O tym, że pan senator (trzy kadencje w III RP plus jedna poselska w Sejmie…) dysponuje także talentem pisarskim, wiadomo było od dawna; potwierdzenie, że jest on najwyższej próby, nastąpiło w 2010 roku, gdy „Znak” wydał jego powieść (z wątkami autobiograficznymi) „Piąta strona świata”. Tekst doceniony wprawdzie, ale nie tak,…

Jak podróżować z łososiem
eseistyka kulturalna , felietonistyka / 22 stycznia 2017

Umberto Eco Jak podróżować z łososiem Przekład: Krzysztof Żaboklicki Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2017 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Jak mężem być uczonym i dobrze się bawić… Czytelnicy „Zapisków na pudełku od zapałek” rozpoznają, poszperawszy w zakamarkach pamięci (pierwszy raz „Zapiski…” u nas wyszły w 1993 roku; szmat czasu…), część (znaczną) felietonów tamże już pomieszczonych. Ale cóż to szkodzi? Dobrego można posmakować drugi raz. I trzeci. I czwarty… Bez zniechęcenia, a w zasadzie nawet z rosnącą przyjemnością…. Tak to już jest z tekstami Umberto Eco. Przy bliższym a uporczywym poznaniu znacznie one zyskują na wartości. Felietony Eco z rzymskiego tygodnika „l’Espresso” (swoją drogą to byli szczęściarze: mieć przez parę dekad takiego autora!) to dodatkowy atut tego wybitnego socjologa, antropologa, semiotyka, historyka, badacza mediów i kultury masowej, erudyty, pisarza, komentatora, filozofa wreszcie. Ale to atut nie najważniejszy, na pewno nie decydujący o rozmiarach światowej sławy włoskiego uczonego. O tej przesądziła beletrystyka; wystarczy powiedzieć „Imię róży” i wszystko jasne. Gdyby nie te dwa słowa, professore Umberto byłby lokalną ciekawostką uniwersytecką, krążącą między Mediolanem (może Bolonią), Oksfordem, Sorboną, Harvardem ewentualnie Yale lub Stanfordem – odbierającą granty, honoraria i doktoraty honoris causa. Znaliby go dobrze co najwyżej bywalcy międzynarodowych kongresów, sympozjów i seminariów,…

Make Life Harder. Przewodnik po polityce
felietonistyka , rozrywka, satyra / 3 grudnia 2016

Lucjan & Maciej  Make Life Harder. Przewodnik po polityce Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2016 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 3/5 Granat w szambie, ale niewypał Kupa śmiechu – jak zwykle… Eksperci medialni Maciej i Lucjan (kolejność obojętna, bo i tak są nie do odróżnienia, jak hipsterzy spadający po nieudanej próbie zrobienia selfika w odmętach Wodogrzmotów Mickiewicza) – blogerzy, którym nadojeło… Że są niedoceniani. Chociaż na dobrą ocenę zasługują. Napisali drugą w życiu książkę (i pierwszą, którą być może przeczytali – bo gdyby przeczytali pierwszą, którą napisali, nie zabraliby się za drugą; raczej wyemigrowaliby na Ziemię Franciszka Józefa i założyliby szkołę tanga dla tamtejszej populacji misiów polarnych…). No dobra – żarty żartami, ale bądźmy poważni choć przez chwilę. Drugie „Make Life Harder” oczywiście unosi się na fali popularności pierwszego, które było dziełkiem dokładnie o niczym, czyli o nas: o każdym Januszu i Sebie, Karinie i Andżeli. O naszym życiu, obyczajach, modach, priwyczkach, lękach, o klaustrofobii ścieśnionej między Bugiem a Łużycką Nysą. Napisanym w formie horoskopu skojarzonego z kalendarzem włościańskim na rok pański 1912 (nakładem Wydawnictwa Pszczółka, Sztrosbauer & Naftali Cukierman w Zaleszczykach, złożonym i odbitym w manufakturze Gebr. Percyków w Gródku Jagiellońskim). Powiedzieć, że strasznie śmieszne to dziełko jest – to…

Świat według Clarksona. Tak jak mówiłem…
felietonistyka / 24 listopada 2016

Jeremy Clarkson Świat według Clarksona. Tak jak mówiłem… Przekład: Michał Strąkow Wydawnictwo Insignis Media, Kraków 2016 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 3/5 Przygody niepoprawnego awanturnika w krainie absurdu Fenomen popularności, wręcz gwiazdorstwa Clarksona w skali globalnej polega na – co ustalono dawno i ponad wszelką wątpliwość – tym, że sukinsyn mówi głośno i pisze wyraźnie to wszystko (albo prawie wszystko…), o czym my nieustannie myślimy, ale boimy się pisnąć, nawet w stosunkowo neutralnych i bezpiecznych okolicznościach przyrody, jakimi są na przykład zakrapiane, kameralne imieniny cioci.. Więc zawsze pod prąd. I zawsze z poczuciem, że nikt cię nie traktuje serio (w sensie: dobrze koleś gada, zróbmy tak, jak proponuje…). Na własne życzenie. Bowiem Clarkson nie jest poważnym publicystą, komentatorem zawiłości świata czy nawet profetycznym felietonistą w typie nieodżałowanego Arta Buchwalda. Clarkson gada (a właściwie gadał…) z wieloma milionami publiki na całym świecie poprzez Top Gear – rozrywkowe, prześmiewcze, komiczne show brytyjskiej telewizji BBC (skądinąd solennej i wiarygodnej). Clarkson przywdział maskę błazna, który wrzeszczy z taką samą niekłamaną emfazą, pokonując zakręty na torze w bolidzie F1 pod okiem samego Berniego Ecclestone’a, czy za kierownicą leciwego vauxhalla na drodze z Basingstoke do Pipidówy-on-the-Cliff w Kornwalii. Clarkson ma zawsze niesamowite, często głupawe pomysły (krwawiło me…