Co robić przed końcem świata

9 lutego 2021
Tomasz Stawiszyński 


Co robić przed końcem świata
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2021

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 3/5

Kwadrans filozofa…

Spokojnie… Końca świata nie będzie. To znaczy – będzie, albowiem w sensie czysto fizycznym, ściśle kosmogonicznym jest-ci on przesądzony. Układ ciał niebieskich i innych form materii, w którym żyjemy, ma bowiem oznaczoną żywotność – nie precyzyjnie, ale jako rząd wielkości jednostek czasu – już tak. Obecnie liczy się to w miliardach lat płynnego zużywania się zapasu energii, aż do spodziewanego kolapsu i wymarcia (nie tylko form życia, ale form trwałego bytowania astronomicznego). Z tym że oczywiście może dojść do nagłej (co w okolicznościach kosmologicznych znaczy nagła?) katastrofy, przerywającej ciąg ewolucyjny „naszego” kawałka Kosmosu. Przy czym horyzont czasowy takiej katastrofy też raczej należy odmierzać milionami lat, niż krótszymi jednostkami pomiaru. Tak czy inaczej – ani nikt z nas, ani dających się wyobrazić następców naszych końca świata w sensie ścisłym raczej nie doświadczy. A już na pewno nie zbiorowo. A gdyby nawet mógł i miał doświadczyć, czy umiałby rozpoznać niezbicie, że to „coś” to właśnie koniec świata? Nie sądzę…

Koniec świata jest zatem figurą symboliczną, konstruktem intelektualnym, oznaczeniem fundamentalnej zmiany. Gdy świat (w sensie cywilizacja, kultura, system wartości, ideologia i co tam jeszcze uznajecie za ważne, konstruktywne…) się rozpada i nie macie pojęcia, co nastąpi potem. Bywają takie końce świata. Jest wszakże koniec świata definitywny, radykalny, nieodwołalny – w wymiarze czysto personalnym. Indywidualnym. To śmierć. Nie w ogóle, nie czyjaś – nasza własna. I to jest koniec. Mogłem wiedzieć, że umieram, ale że umarłem – już nie. Bo umarłem. Wszystko wyłączone – świadomość, wiedza, emocje. Było – nie ma. Nieodwracalnie, nieodtwarzalnie, radykalnie. Pytanie zatem istotne: czy przygotowywać się na  t e n  koniec świata (a jeśli tak, to jak?), czy wyprzeć śmierć ze świadomości, udawać, że jej nie ma, że „nie dotyczy”? Oto jeden z najistotniejszych woprosow fiłosofii od zarania dziejów myśli ludzkiej.

Młody (stosunkowo, jak prawie wszystko u nas; ale dla mnie młody w sensie ścisłym – mam syna dokładnie w jego wieku…) filozof Tomasz Stawiszyński, wyspecjalizowany w stawianiu pytań egzystencjalnych, z pogranicza transcendencji (przez to nie znajdujących zawsze powszechnie akceptowanych responsów…), ma w swej dyspozycji autorski czas antenowy w stacji TOK FM na audycję „Kwadrans filozofa” i osobno na prowadzenie „Godziny filozofów” (jak na polskie standardy komercyjnego stada firm radiowych – bardzo sporo, nadspodziewanie). W dzisiejszych czasach radio, które emituje filozoficzne rozważania, rozmyślania i dialogi, jest osobliwością znacznego kalibru, a w zasadzie – niemałą aberracją. Możnaby to wytłumaczyć (a w niektórych kręgach: usprawiedliwić…), gdyby chodziło o modnego medialnego filozofa, rzucającego w eter serię błyskotliwych paradoksów, komentarzy i hejcików, gwoli zadziwienia gawiedzi, w zbożnym celu osiągnięcia wzmożonej klikalności, przyrostu polubień i transferowych udostępnień. Modny medialny filozof ma zastosowanie jako jednostka szybkiego reagowania, gdy do publicznego obiegu trafia jakaś kwestia egzystencjalna – na przykład czy celebryta ma przywileje i czym równość jest w istocie… Reakcja musi być natychmiastowa, dzisiejsza. Tylko wtedy ma walor komunikacyjny, gdy się kliknie już. Bo jutro sieć będą „grzały” gadające cycki Salmy Hayek, przy których poezji i strukturalnej urodzie cała filozofia jest o kant dupy potłuc…

No, ale to radio jest takie troszkę inne, a Stawiszyński w nim proponuje niespieszny namysł, swobodne, wolne od przymusu natychmiastowości procesy intelektualne, czasem wydyskutowywane, ucierane i uwspólniane w trybie dialogu. Stawiszyński nie jest komentatorem-narwańcem. Jego pozycja intelektualna bliższa jest figurze nauczyciela – ale w ścisłym, greckim znaczeniu tego słowa: nauczyciela jako przewodnika, prowadzącego, moderatora, prostowacza ścieżek. Taki ktoś raczej jest strażnikiem. Raczej proponuje nieustanne ćwiczenie umysłu z wykorzystaniem logiki, zdobyczy nauki i odwiecznych reguł common sense (z pilnym stosowaniem zasady brzytwy Ockhama). To nie ma nic wspólnego z dzisiejszym powszechnym trybem wymiany myśli. Może nie tyle myśli, co emocjonalnej, rytualnej ględźby, którą masowo produkujemy, by się utwierdzać w przekonaniu o własnej wyjątkowości. Stawiszyński w tym chaotycznym pandemonium wymijających się we wszystkich kierunkach baniek egzystencjalnych nie tkwi. Nawet gdy podejmuje kwestie aktualne, natury bardziej politycznej lub socjologicznej, nie płaci rytualnego trybutu symetrystom, nie składa ofiar na ołtarzu bezmyślności – ba, bezmyślnych nie traktuje pobłażliwie (acz z szacunkiem, by nie być posądzonym o rasizm i klasizm) – jako odłączonych braci mniejszych. Przeciwnie – staje po stronie rozumu. Bez wątpliwości i uników. Na sztorc…

Stawiszyński nie jest odseparowanym od rzeczywistości mędrkiem. Przeciwnie – tkwi w centrum wydarzeń bieżących, pisze i mówi o sprawach aktualnych. Teorie spiskowe? Proszę bardzo… Pandemia jako zmowa? Ależ czemu nie? Świat jako komputerowy matrix, złudzenie? Jak się tak dobrze zastanowić… Płaskoziemcy? Nie ma lepszej zabawy niż rozważanie płaskoziemia w tonacji persyflażowej… Reptilianie? Ależ oczywiście – z niekłamaną przyjemnością… Kościół katolicki w sferze publicznej? Jasne, z całym dostępnym aparatem krytycznym… Populizm jako przyrodzony stan naszego ducha i umysłu? Ba, żeby tylko; zdaniem Stawiszyńskiego jest jeszcze gorzej – jesteśmy z natury (może nawet genetycznie) rasistami, ksenofobami i egoistami, a demokracja, równość, poszanowanie różnorodności to cechy nadbudowane ewolucyjnie, pożądane (z racji potrzeby zachowania pokoju społecznego) – ale wcale nie takie oczywiste, raczej wyspekulowane. Mniemanie to podzielam coraz intensywniej, w miarę upływu czasu, jaki spędzam na tym padole. Zresztą – wiecie chyba, jaka jest zasadnicza różnica między optymistą a pesymistą? Różnica wieku, oczywiście…

A więc ewolucja przystosowała nas do życia w samowystarczalnej hordzie, względnie niewielkim plemieniu, swe poczucie jedności czerpiącym z podobieństwa wymienianych międzyosobniczo znaków i pewnej wzajemnie uświadomionej wspólnoty interesów. Wyzwania globalne pojawiły się za wcześnie. Ewolucja nie nadążyła z empatią wszechogarniającą gatunek ludzki.

I tak to się Stawiszyńskiego czyta. Formalnie „Co robić przed końcem świata” (tak na marginesie: sam sądzę, że najlepiej byłoby myśleć – nieustannie, na różne sposoby, krytycznie i bez uników…) to zbiór radiowych felietonów z „Kwadransów filozofa”. Trochę podredagowanych (inaczej się mówi, inaczej się pisze…), pogrupowanych wedle pewnej konstrukcji agregatów tematycznych. Więc w zasadzie znów felietonistyka – utrwalona książkowo po zebraniu do kupy, ku większej chwale autora i jego ego. To też, ale nie tylko. Istotą tego zbioru jest bowiem dostarczenie narzędzi – wręcz wykrojników traserskich, szablonów i miarek, niezbędnych w procesie niespiesznego, refleksyjnego myślenia. Każdego, na każdy egzystencjalny temat. Te felietony są jak napędy zewnętrzne, zbiorniki energii i technologii – niezbędnych do poruszania w stawiającym dylematy świecie. Dlatego lepiej ich nie odkładać na półkę z zaliczonymi książkami po jednorazowej lekturze. Lepiej trzymać pod ręką – na wypadek zgłupienia… Ale jak wyczaić nadchodzące zgłupienie? Trzeba uważać. Jednym z sygnałów być może odkrycie u siebie przekonania, że wszystko już wiesz. Wtedy powiedz sobie, że gówno prawda. I zacznij kombinować od początku. Najlepiej – używając nagromadzonych przez Stawiszyńskiego narzędzi. Są uniwersalne i ponadczasowe, a bez nich nigdy się nie dowiemy, o co chodziło, co trzeba było zrobić, przeorientować – i dlaczego przede wszystkim. Bez laboratoryjnej aparatury Stawiszyńskiego polecimy natychmiast w środek następnej awantury – by skomentować, zająć stanowisko, wyrazić pogląd. Być w środku i zdążyć na misterium klikalności. To ja już wolę się spóźnić… A dzięki możliwości sięgnięcia po lekturę „Co robić przed końcem świata” nie będzie mi żal, że się spóźniłem na kolejny rytualny potlacz Kwakiutlów…

Tomasz Sas
(9 02 2021)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *