Wachmistrz

17 lutego 2021
Krzysztof Bochus 


Wachmistrz
Wydawnictwo Skarpa Warszawska, Warszawa 2020

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Kukułka z Wolnego Miasta

Miałem taki pomysł, by ktoś z naszych dzielnych rekonstruktorów kryminalnych zajrzał w wolnej chwili do Wolnego Miasta Gdańska. Myślałem, że na większą skalę mógłby to zrobić Krajewski, skoro już raz spróbował, ekspediując do Gdańska swego Popielskiego w roli agenta kontrwywiadu, tropiącego sowieckich szpiegów i dywersantów. Ale to był krótki wypad – i na placu boju został tylko prywatny detektyw Bednarski. Oraz kupa śmiechu (z różnych powodów…) nieodłącznie mu towarzysząca.

Nie miałem pojęcia, że gdzieś na zapleczu przemysłu literatury sensacyjnej od paru lat szykuje się do skoku i konsekwentnie, profesjonalnie robi swoje niejaki Krzysztof Bochus – dziennikarz, pisarz, biznesmen, doświadczony (rocznik 1955, z Kwidzyna) rzemieślnik literacki. Onże Bochus parę lat temu wykreował figurę radcy kryminalnego Christiana Abella – echt und edel pruskiego weterana Wielkiej Wojny (z cesarskiej marynarki), zatrudnionego w Kriminalpolizei w Wolnym Mieście Gdańsku – osobnika wielce prawego, inteligentnego i konsekwentnego legalistę o wyśrubowanych standardach moralnych i nieskazitelnym zawodowym doświadczeniu. Słowem: ideał na służbie. Rzadki okaz, nie tylko w siedzibie gdańskiego prezydium policji na Karrenwall (czyli na dzisiejszej Okopowej), ale w ogóle. Z tym, że oczywiście ten modelowy gliniarz odznacza się wybitnie nieuporządkowanym życiem towarzyskim i uczuciowym. By nie rzec – chaos i ruina… Schemat, wedle którego wykreowano radcę Abella, jest dość prosty i używany wielokrotnie tu i ówdzie. Takich dobrych gliniarzy literatura kryminalna ma na pęczki. Powód prosty – czytelnicy ich lubią. Ba, do niektórych się przywiązują. Oczywiście – dobrze jest też wykreować detektywa w stylu noir: brutalnego, zachlanego typa (może zgoła kokainistę), dewianta i skurwysyna, mizogina, może nawet niespecjalnie uczciwego, prawdomównego też tyle o ile – za to piekielnie skutecznego. Takich też czytelnicy lubią. Ale sam proces kreacji łatwy nie jest – najgorzej z zachowaniem wiarygodnych proporcji między łotrostwem a wspomnianą skutecznością. No, ale to przypadku Bochusa nie dotyczy – jego bohater Abell to gliniarz z innej gliny – zaiste wzorzec niepokalanej doskonałości…

A czytelnicy mają cierpliwość, skoro jest już na rynku pięć tomów o prawym i sprawiedliwym Abellu. Słowo daję – nie miałem pojęcia o istnieniu Bochusa i jego obfitej kryminalno-sensacyjnej rekonstrukcji z epoki Wolnego Miasta Gdańska. No bo skąd? Śledzę wprawdzie targowisko książkowych recenzji, ale nie poświęcam mu zbyt wiele uwagi, bo na własne lektury zabrakłoby czasu. Zaiste, przypadek sprawił, że trafiłem na „Wachmistrza” – piątą już książkę Bochusa z radcą Abellem w akcji. No i ten wydawca – Skarpa Warszawska… Wiedziałem ze słyszenia, że specjalizują się w varsavianach, a po takowe z racji narzuconych samemu sobie ograniczeń nie sięgam. Okazało się wszelako, że „Skarpa…” to potentat, rekin zgoła, na rynku sensacyjno-kryminalnym, edytujący (obok książek) nawet specjalny, środowiskowy magazyn „Pocisk”. Rety, jakiż zapóźniony i niedoinformowany potrafi być człowiek w zasadzie niemal zawodowo zajmujący się rekomendowaniem literatury do lektury!

Ale mniejsza z tym… Więc nabyłem tego „Wachmistrza” drogą kupna (wysyłkowego – ma się rozumieć…). I miałem szczęście. Albo pecha – zależy, jak na to spojrzeć. Pecha – bo akurat nie jest to klasyczny „abell” – z samotnym, przenikliwym, prawym i nieprzekupnym radcą kryminalnym na pierwszym planie. To już jakby prequel-sequel tamtej tetralogii. O czymś (kimś) innym w zasadzie. I to jest właśnie owo szczęście. Bo to „coś innego” to rozwinięcie postaci w pewnym sensie drugoplanowej, trochę już sprefigurowanej gdzieniegdzie przedtem.

W „Wachmistrzu” rzeczony Abell (wciąż skądinąd na pierwszym planie) spotyka się po raz pierwszy służbowo i prywatnie z tytułowym funkcjonariuszem gdańskiej Kriminalpolizei – Gustawem Kukulką. Onże Kukulka to prusko-kaszubski mieszaniec z podgdańskiego Praust (Pruszcz), weteran Wielkiej Wojny – piechota, Verdun, Flandria, Moza itp., dzielność w boju i niesubordynacja, awanse, odznaczenia i… degradacje; pod koniec wojny długa kuracja w szpitalu w Pasewalk, zapewne tym samym, gdzie leczył się po ataku gazowym meldegänger z bawarskiego pułku piechoty Lista – ochotnik z austriackim obywatelstwem, niejaki Adolf Hitler… Kukulka – spory facet z nieciekawą fizjonomią, z łapami jak bochny, miłośnik boksu i niekonwencjonalnych (a już na pewno nieprzewidywanych przez regulaminy, pragmatyki i kodeksy…) metod śledczych, wyznawca prostych zasad pojmowania sprawiedliwości, doświadczony żołnierz i bystry śledczy – trochę kontrapunktuje może nazbyt przesłodzonego Abella. I to jest jeden z lepszych pomysłów (jeśli nie jedyny lepszy…) całej tej fabuły.

O szczegółach intrygi – zgodnie z umową rozpisywać się nie będziemy. Ale tytułem wprowadzenia w akcję parę zdań się należy… Oto dobiega końca rok 1929 i zaczyna się Wielki Kryzys gospodarczy i wszelaki inny – globalna zapaść, która, począwszy od czarnego czwartku na nowojorskiej giełdzie 24 października 1929 roku, zmieniła światowy pejzaż ekonomiczny, polityczny i społeczny. Ale nie tak szybko, jak to opisuje Bochus. Wprawdzie międzynarodowy system bankowy, walutowy i kredytowy załamał się w tempie pożaru buszu – a wraz z nim produkcja przemysłowa, rolna i handel, lecz miesiąc po amerykańskim krachu, tu w Europie symptomy kryzysu, wprawdzie odczuwalne, nie były jeszcze tak spektakularne, jak maluje Bochus – ani uderzającej po oczach wielkiej nędzy na ulicach (poza tym, co zwykle w portowym mieście), ani kolejek przed garkuchniami dla bezrobotnych, ani fali widowiskowych bankructw; przestępczość wzrastała na razie w swoim naturalnym tempie, intrygi polityczne szły zwykłym torem, a biznes nie odczuwał zastoju, zaś kontrabanda (osobliwie polskiego spirytusu do Szwecji, gdzie mieli prohibicję…) rosła szybko, zdobywając oraz większy udział w strukturze dochodów obywateli Freie Stadt Danzig. Dopiero od początku wiosny 1930 roku symptomy kryzysu stały się bardziej widoczne i dotkliwe, szczególnie w żegludze. Ale stocznia Schichaua wciąż cieszyła się pełnym portfelem zamówień (kłopoty były tylko z wyegzekwowaniem zapłaty…). Więc bez przesady z tym kryzysem już w w grudniu 1929 roku.

W tej sytuacji radca kryminalny Abell dostał sprawę znikających w Gdańsku młodych kobiet o atrakcyjnej powierzchowności i aryjskim (choć ta definicja jeszcze nie była ani modna, ani urzędowa…) wyglądzie. Wraz z rozkazem od wiceszefa gdańskiej Kripo radca Abell otrzymał wsparcie: samochód z demobilu i właśnie rzeczonego wachmistrza Gustawa Kukulkę, który ostatnio podpadł kierownictwu i dostał szansę pewnej takiej naprawy wizerunku służbowego. W ten sposób obaj panowie się spotkali i zaczęli wzajemnie się poznawać… Trochę im to zgrzytało aż na krawędzi podszytego nielojalnością zerwania. Ale poszło. Podejrzliwość formalisty Abella ustąpiła nieco przed impetem metodyki wymierzania sprawiedliwości i prywatnymi motywami wachmistrza, dzięki czemu sprawa znalazła prowizoryczne, aczkolwiek zadowalające rozwiązanie, zaś główny sprawca poniósł karę, choć nie stanął przed obliczem sądu… Akcja toczy się wartko, pełna jest zaskakujących zwrotów i zapętleń, pomysłowych zagadek i dobrze, akuratnie porcjowanego okrucieństwa. A wszystko z precyzyjnie, wiarygodnie sportretowanym Gdańskiem (z przyległościami) w tle. Innymi słowy: rekonstrukcja historyczna jak się patrzy…

I wszystko byłoby w porządku, gdyby autor nie zafundował swym bohaterom potężnej dawki… zgłupienia, niemożliwego doprawdy u zawodowych policjantów. Już na wstępie intrygi, gdy panowie śledczy konstruują pierwsze hipotezy – pojawiają się przypuszczenia, że to może seryjny morderca albo obsesyjny dewiant seksualny, szukający dziewczyn określonego typu fizycznego, ulubionego dla swych niecnych praktyk; może szalony naukowiec, opętany teoriami o germańskiej dominacji, badający rasowe dominanty ludu gdańskiego? Nawet wojna band przemytniczych o terytoria weszła w grę, a na samym końcu, słabiutko, bez przekonania panowie skłonni byli rozważyć hipotezę handlu żywym towarem…

Naprawdę? W Gdańsku, w 1929 roku, tak sobie pomyśleli dobrze poinformowani policjanci? Przecież w akwenie Zatoki Gdańskiej (Danziger Bucht) każda mewa (die Möwe) doskonale wiedziała, że co najmniej od trzydziestu lat ten port jest jednym z dwóch (ten drugi to Hamburg…) największych „rejonów załadunkowych” eksportu żywego towaru z Rosji, Ukrainy, Polski i Litwy wprost do burdeli i lupanarów boskiego Buenos czy równie dekadenckiego Montevideo po drugiej stronie La Platy. Każda mewa (die Möwe) z bojaźnią i drżeniem wymawiała hasło Zwi Migdal (jeśli już w ogóle musiała to na głos powiedzieć). A jeżeli wiedziała każda mewa (die Möwe), to jak mógł nie wiedzieć prominentny gdański policjant? Jak mógł nie od takiej hipotezy zacząć śledztwo? Zwłaszcza gdy zza Oceanu w tymże roku 1929 dotarły informacje, że argentyńska policja (pod wpływem oburzonej opinii publicznej i dzięki dyskretnej pomocy kilku europejskich ambasad…) zaczęła skutecznie zwalczać proceder handlu żywym towarem, na czym rzeczona Zwi Migdal – założona na przełomie wieków przez Żydów z Polski (z mocnym udziałem chłopaków z Odessy) organizacja stręczycieli, właścicieli burdeli, szemranych handlarzy i pokątnych armatorów statków handlowych – znacznie ucierpiała… Choć wedle manifestów okrętowych dostawy „dywanów smyrneńskich” (tak kamuflowano eksport kobiet) zmalały tylko nieznacznie. No i gdańscy policjanci o tym nie wiedzieli? Panie Krzysztofie, proszę nie obrażać inteligencji swoich czytelników…

Ale poza tym „Wachmistrz” jest naprawdę w porządku – kawałek przyzwoitej lektury na jeden zimowy wieczór. Można spokojnie polecić – rodzinie, sąsiadce, kasjerce w „Biedronce” i innym ofiarom pandemicznych lockdownów…

Tomasz Sas
(17 02 2021)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *