Historia czytania

25 lutego 2024

Alberto Manguel


Historia czytania
Przełożyła Hanna Jankowska
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 2/5

Czytam, więc jestem…

Na coś takiego czekałem całe życie. A na pewno tak długo, jak długo świadomie czytam. To znaczy przyznać muszę, że czekałem na więcej… Historia czytania to połowa problemu. Drugą połowę dwie wypełniają kwestie: teoria samego czytania (wraz z filozoficznymi odniesieniami do teorii epistemologicznych, obserwujących lekturę jako sposób przyswajania wiedzy o rzeczywistości) oraz ogląd krytyczny praktyk czytania – rozmaitych osobliwości, nawyków i technik czytelniczych (dla przestrogi i nauki zarazem). No, ale na razie mamy historię czytania – na niej więc się skupmy.

Wszakże za chwilę… Nie sposób bowiem nie zauważyć, że samo czytanie jest czynnością następczą. Bowiem aby cokolwiek przeczytać, to cokolwiek musi być wprzódy napisane. Przeto wszelkie studia i inne czynności badawcze należałoby rozpocząć od zgłębienia teorii tudzież historii pisania samego w sobie jako takiego. Pisanie samo w sobie względem czytania samego w sobie zajmuje bowiem pozycję pierwotną. Paradoksalnie jednak najpierw uczymy się czytać, a potem pisać – twierdzi Manguel. Czytanie sensu largo to „odczytywanie” (w sensie: tłumaczenie samemu sobie i w efekcie ujednolicanie tak, jak je umiemy rozumieć…) powszechnie obowiązującego sensu znaków, pozostawionych przez innych ludzi oraz Matkę Naturę w szczególności. W takim znaczeniu czytaniem jest zarówno rozpoznawanie umownego pisma, którego się nauczyliśmy (może lepiej powiedzieć – którego nas nauczono) w procesie socjalizacji plemiennej jak i „czytanie” śladów zwierząt na śniegu.

Pomiędzy pisaniem a czytaniem zachodzi zatem klasyczny dylemat-konflikt „jajko czy kura?” Z jednej strony – cokolwiek ma być lub może być przeczytane, wpierw musi być napisane. Czytanie nienapisanego możliwe nie jest – wyjąwszy sytuacje metafizyczne, z użyciem intuicji i wyobraźni. Ale to są gry, spiętrzające paradoksy i pomysły z fikcyjnego, wyspekulowanego intelektualnie gatunku Zastanówmy-Się-Jak-By-To-Było-Możliwe-Gdyby-Było. Nie idziemy tą drogą (mówię to w imieniu nie tylko własnym, ale Ludwika i Saby). Z drugiej wszakże strony Manguel uważa, iż czytanie poprzedza umiejętność pisania. Innymi słowy: by się nauczyć pisać, trzeba wprzódy umieć czytać. Coś w tym jest – a w każdym razie kto umie czytać, pisania uczy się znacznie łatwiej. Oczywiście w sytuacji, gdy pozostaje w tym samym kręgu językowym od urodzenia, gdy wiedzy o znaczeniach języka nabywa w sposób naturalny niejako, porozumiewając się z otoczeniem i odnosząc w tej mierze sukcesy (a sukcesem jest, przynajmniej na początku drogi, skuteczne unikanie wykluczenia z grupy)…

Pisanie w sensie ścisłym to graficzne (na nośniku w rodzaju kartki papieru, glinianej tabliczki, zwoju papirusu albo przewodzącej prąd materii, zdolnej do „zapamiętywania” impulsów) przedstawianie języka, a dokładniej jego elementów składowych, budulcowych, zredukowanych do postaci skodyfikowanych, konwencjonalnych i powszechnie akceptowanych (co znaczy: tak samo rozumianych przez wszystkich użytkowników) symboli-znaków oznaczających dźwięki mowy bądź abstrakcyjne twory – takie jak liczby, czy oznaczenia reguł gramatycznych i logicznych budowy zdań, reguł potrzebnych do ich prawidłowego odczytania. Każdy piszący w sensie ścisłym jest zarazem pierwszym czytelnikiem zapisanego tekstu; nie sposób bowiem wyobrazić sobie realnie i skutecznie, by piszący nie mógł (z braku wiedzy i kompetencji) przeczytać tekstu. Poza skrajnymi przypadkami, gdy piszącemu ktoś inny każe napisać czy zgoła dyktuje mu tekst w języku, którego ten nie zna lub gdy podsuwa mu do skopiowania znaki, których nie zna, w sekwencjach, których znaczenia nie rozumie. Ale wtedy prawdziwym piszącym jest ten „ktoś inny”…

I w ten sposób dochodzimy do pytania, czym właściwie jest „akt pisania”? W sensie bardziej ogólnym… Jeśli z tego szukania odpowiedzi wystawimy poza nawias i odrzucimy czynności, które można by nazwać kopiowaniem, czyli przepisywaniem treści wytworzonych wcześniej, to w zasadzie pozostaje uznanie, że pisanie, mówiąc najogólniej, jest aktem tworzenia. Czyli w pewnym sensie: do-opowiadania nowego fragmentu rzeczywistości. Nawet jeśli jest to tylko szereg liczb, zapisanych na oderwanym kawałku gazety… Ale weźmy pod uwagę, że to mógł być ciąg wylosowany w loterii – a to już początek opowieści, snutej przez piszącego. Najpierw starcie z pamięcią – co ja tym razem skreśliłem? Potem chwila nieusprawiedliwionej euforii i zaraz potem zniechęcenie… Nadzieja i rozczarowanie – to jest opowiadanie, ale kto je tak „odczyta”? Bez stosownych i dłuższych objaśnień – tylko autor zapisu. Gdy ktoś zechce poznać treść istotną ciągu liczb na skrawku gazety zapisanych – musi poprosić autora napisu o przepowiedzenie z pamięci całej fabuły. W takim sensie słuchanie, jak ktoś opowiada, też jest „czytaniem”. Manguel sam takiego mechanizmu „czytania” doświadczył z drugiej niejako strony, pełniąc przez lata jako wolontariusz funkcję lektora dla pisarza Jorge Luisa Borgesa, który prawie stracił wzrok, a był przecież w owe czasy skarbem narodowym Argentyny.

Zresztą seanse zbiorowego słuchania lektora (lub opowiadacza „z pamięci”) to praktyka znana od wieków. W starożytności sesje głośnego czytania odbywały się w bibliotekach czy niektórych domach prywatnych. W średniowiecznych zgromadzeniach zakonnych surowe reguły nakazywały, by jeden z braci (funkcja była rotacyjna) podczas posiłków w refektarzu czytał na głos wybrane fragmenty Pisma (i nie tylko) wedle ustalonego porządku. Na dworach wielu władców głośne lektury bywały ulubioną rozrywką dworzan płci obojga. Gdy upowszechnił się druk i księgi staniały, w wielu domach szlacheckich i mieszczańskich czytanie dzieciom (i służbie) przed snem stało się zwyczajem powszechnym; zresztą dzieciom rytualnie wciąż lektorujemy; sam swemu synowi czytałem do snu ogromne zasoby dziecięcej literatury skandynawskiej oraz „Czterech pancernych i psa” – wielki tom Przymanowskiego. I pod groźbą awantury nie można było opuścić słowa ani „wygenerować” jakiegoś leksykalnego psikusa – nic, tylko zdanie po zdaniu po raz sto pięćdziesiąty czwarty…

Na Kubie w XIX wieku robotnicy w branży tytoniowej, gdy już wywalczyli prawo zrzeszania się w związkach zawodowych, za składkowe pieniądze wynajmowali lektorów, którzy głośnym czytaniem umilali godzinny monotonnej roboty przy kręceniu cygar. Dzień zaczynano od lektury gazet, ale szczególną atencją cieszyli się „Trzej muszkieterowie” i „Hrabia Monte Christo”; tego mogli słuchać w kółko… Po zwycięstwie rewolucji radiowęzły zaczęły transmitować do niedających się wyłączyć „kołchoźników” tasiemcowe przemówienia Castro, agitacyjne pogadanki Guevary albo heroiczne słuchowiska z życiorysu przedwcześnie „poległego” bohatera rewolucji Cienfuegosa. Władze dziwiły się, czemu wydajność drastycznie spadała, ale to temat na całkiem inne opowiadanie…

W zupełnie innym rejonie świata, na wielkim terytorium Sahelu, gdzie słowo drukowane ze względów ekonomicznych, doktrynalnych czy religijnych upowszechniało się w rozmiarach umiarkowanych, wykształciła się niemal zawodowa grupa wędrownych „opowiadaczy” – griotów, o statusie niemal kapłańskim – czczonych i nietykalnych. Mężowie owi nosili w pamięci setki, jeśli nie tysiące opowieści, komentarzy koranicznych, heroicznych relacji wojennych, umoralniających przypowieści i bajek. I chętnie się nimi dzielili przy wieczornym ognisku, po posiłku, przy herbacie. Pewien subsaharyjski mędrzec i pisarz – pochodzący z koczowniczego plemienia Fulani monsieur Amadou Hampate Ba – zauważył przed wieloma laty, że wraz ze śmiercią każdego takiego starca-griota płonie wielka biblioteka…

W zasadzie epokę czytania w dziejach cywilizacji człowieka należy podzielić na dwie podepoki: „przed” i „po”. Punkt przełomowy to oczywiście Johannes Gensfleisch zur Laden zum Gutenberg, urodzony zapewne około roku 1400 syn zamożnego patrycjusza z Moguncji, złotnik i mincerz z zawodu, wynalazca ruchomej czcionki metalowej i twórca techniki druku płaskiego, wydawca pierwszych ksiąg drukowanych. Wszystko, co przed nim istniało w dziedzinie utrwalania słowa – papirusowe zwoje, iluminowane kodeksy na pergaminie, a jeszcze wcześniej gliniane tabliczki – to ręczna robota – a więc z natury rzeczy droga i rzadka, dostępna dla wybranych elit umysłowych i zarazem dla majętnych, narcystycznych ćwoków. W takiej sytuacji umiejętność czytania była niepowszechna… Wszystko od czasów mogunckiego geniusza do dzisiaj – to mechaniczna, wysokonakładowa (a więc w zasadzie tania i dostępna niczym kurew na trakcie), wszystko obejmująca, bezwstydna i mądra, piękna i okrutna, zachłanna i szczodra galaktyka Gutenberga. Czarna dziura i wielki wybuch w jednym…

Jestem więźniem tej galaktyki. Praktycznie od urodzenia – okres bowiem krótki, w którym więźniem nie byłem (z powodu braku umiejętności czytania i pisania) można pominąć. Ale to uwięzienie jest dobrowolne. Gdy tylko nabyłem, dość wcześnie zresztą, stosowne umiejętności, czytanie i pisanie stały się moim głównym zajęciem, a przez ponad pięćdziesiąt lat – zajęciem zarobkowym, z którego utrzymywałem siebie i rodzinę. Jestem zadowolony z takiego obrotu spraw, z każdego dnia i każdej nocy spędzonych w tej galaktyce – oby trwała wiecznie! Czytanie i pisanie to słodka udręka i sens życia zarazem. Dlatego dla mnie lektura „Historii czytania” Manguela jest jednym wielkim retrospektywnym i porządkującym doświadczeniem stanu ducha i umysłu, który intuicyjnie uprawiam przez całe świadome życie. Dzięki Manguelowi mam to wszystko pod kontrolą. Ale wnikliwą lekturę doradzam wszystkim czytelnikom, którzy z różnych powodów, głównie z ciekawości, sięgną po tę księgę. Jeżeli uda się wam przedrzeć przez zwały nieznośnego besserwisserstwa autora, przez jego zachodniocentryczną (z pochwały wszelako godnymi wypadami w kierunku Orientu) optykę oraz pewną taką niechęć – motywowaną fabularnie – do sprawdzania faktów, to lekturą będziecie usatysfakcjonowani po pachy…

Tomasz Sas
(25 02 2024)

P.S. Od wczesnych lat 60. ubiegłego wieku nabierałem przekonania – ba, wiary zgoła – w nieomylność, akuratność i precyzję PIW-u. Ćwierć mego zbioru ksiąg (jeśli nie więcej – a osobliwie serie „Biblioteka Myśli Współczesnej”, zwana poufale plus minus nieskończoność, żółta „celofanowa” seria poezji, tudzież „Współczesna Proza Światowa” – z początku bezkompromisowo kolorowa, potem dostojna, w czarnych okładkach…) to właśnie produkty oficyny z ulicy Foksal (gdzież zniknęła w pomroce dziejów kawiarenko-księgarenka z ladą pani Blanki, do której nie sposób było się dopchać?). W kwestii ich formy nie zawiodłem się nigdy. Nigdy też nie znalazłem powodu, by jakiekolwiek błędy księgom ich autorom, wydawcy i redaktorom wytykać; PIW zawsze w moim mniemaniu wolny był od podejrzeń o fuszerkę. Ale czas nie stoi w miejscu… Wiem (i nad tym ubolewam), że PIW ledwo-ledwo uciekł spod katowskiego topora likwidacji, którą mu uszykowali z bliżej nieznanych powodów (może doktrynalnych; może dlatego, iż dla państwa jakoś uwłaczające byłoby wydawanie książek?) tzw. menadżerowie sreber rodowych (panowie Grad i Budzanowski) w resorcie skarbu, czynni w pierwszej ekipie rządów PO-PSL (dokładnie w 2012 roku).

Ale perturbacje nie zwalniają z obowiązków wydawcy wobec nabywców i czytelników, nie są też usprawiedliwieniem dla niechlujstwa. A z takim jego stężeniem nie spotkałem się od dawna i nie w takiej „firmie”. Oto już na skrzydełku pierwszej kolumny kartonowej okładki (notabene brzydkiej tudzież niekomunikatywnej…) „Historii czytania” pomieszczono biogram autora, zaczynający się zdaniem: „Alberto Manguel, urodzony w 1948 roku w Buenos Aires bibliofil i erudyta, powieściopisarz i eseista, antologista, tłumacz i redaktor urodzony w 1948 roku w Buenos Aires.” Ludzie! Naprawdę? Czy ta data i lokalizacja są takie ważne, że należało wspomnieć o tym fakcie dwukrotnie? Czy też być może nikt tego nie przeczytał przed drukiem? Ja wiem – rok 1948 to ważny rok; sam się wtedy urodziłem. A Buenos… cóż, miasto piękne – może nawet w dwójnasób urocze. Ale bez przesady… TS.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *