Barbarossa. Jak Hitler przegrał wojnę

20 września 2023

Jonathan Dimbleby 


Barbarossa. Jak Hitler przegrał wojnę
Przełożył Arkadiusz Bugaj
Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2023

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5

Wróg mojego wroga moim przyjacielem
mimo wszystko jest…

Pytanie zasadnicze jest jedno i brzmi tak: czy Hitler przegrał wojnę ze Stalinem już w momencie, gdy ją rozpoczął, czyli 22 czerwca 1941 roku (są tacy, co twierdzą, że stało się to wcześniej, zanim padły strzały, tylko Wódz III Rzeszy o tym nie wiedział…), czy widmo przegranej pojawiło się później (a jeśli tak, to kiedy dokładnie), zaś w czasie dzielącym oba te zdarzenia wszystko mogło się wydarzyć – tak lub nie-tak? Udzielenie jednoznacznej odpowiedzi oznacza w gruncie rzeczy napisanie historii – TEJ HISTORII – od początku. Kategoryczna odpowiedź jednoznaczna, niezależnie od tego, czy skłania się do wariantu pierwszego (klęska przesądzona w momencie ataku), czy drugiego (wyrok zapadł później) – wymaga od odpowiadającego, by to napisał niejako od nowa, po swojemu – i skupił się na argumentach. Nie lekceważąc faktów, bowiem na wojnie fakty są najlepszymi argumentami. Jak dobra artyleria, albo i lepiej…

Dlatego Jonathan Dimbleby o operacji „Barbarossa” napisał od początku, choć w całej światowej historiografii II wojny literatura jej poświęcona to jeden z większych tematycznych zbiorów. Ale tak mu kazało poczucie odpowiedzialności. Mam tezę, więc by jej dowieść, piszę wszystko po swojemu jeszcze raz, choć mógłbym ograniczyć się do błyskotliwego artykułu na czołówce któregoś z poczytnych, opiniotwórczych periodyków historycznych o globalnym zasięgu. Oszczędziłbym czas i środki na coś przyjemniejszego niż kwerendy archiwalne, lektury dokumentów, relacji i pamiętników. Tak zrobiłby narcystyczny publicysta-celebryta, a przecież Dimbleby jest po części kimś w tym rodzaju – jako polityczny prezenter telewizyjny (może nie tak sławny jak jego brat David – ale zawsze…) i półoficjalny (ale w pełni akceptowany) biograf księcia Walii, a dziś już króla Wielkiej Brytanii Karola III. Ale przede wszystkim jest porządnym rzemieślnikiem o wyrafinowanym warsztacie (przeczytajcie koniecznie jego „Bitwę o Atlantyk”…) i rzetelnym pisarzem. Toteż nawet nie pomyślał, że mógłby uchybić dobrej praktyce i dobrym obyczajom historyka, chociaż z wykształcenia jest… rolnikiem (ukończył Royal Agricultural College w Cirencester – najstarszą brytyjską uczelnię rolniczą – i specjalizował się w organizacji produkcji farm wielkotowarowych; właśnie wykształcenie zbliżyło go z ówczesnym następcą tronu) oraz filozofem.

Dimbleby, by uczciwie rozprawić się z „gorącą”, zbrojną fazą stosunków niemiecko-sowieckich w roku 1941 (i w ciągu kilku następnych lat), rozpostarł sieci historycznej analizy dość szeroko i wstecz, za punkt startowy swej narracji obierając kameralny i bardzo ekskluzywny, elegancki nadmorski kurort Rapallo we Włoszech, jakieś 40 kilometrów na południowy wschód od Genui. To tam 16 kwietnia 1922 roku niemiecki minister spraw zagranicznych Walther Rathenau (niebawem zginął w zamachu…) i radziecki ludowy komisarz spraw zagranicznych Gieorgij Cziczerin podpisali długo i w tajemnicy uzgadniany tekst traktatu między tzw. Republiką Weimarską a bolszewicką Rosyjską Federacyjną Republiką Radziecką – traktatu znoszącego wzajemne pretensje i wszelkie konfliktowe zaszłości między obydwoma państwami tudzież projektującego szeroką współpracę gospodarczą i wojskową. Obie wysokie umawiające się strony uczestniczyły w odbywającej się wówczas w Genui i zwołanej przez premiera Wielkiej Brytanii Davida Lloyda George’a tzw. konferencji wielkanocnej, mającej uporządkować europejski ład gospodarczy. Obie wysokie umawiające się w Rapallo strony swój traktat zdetonowały nad głowami pozostałych uczestników genueńskiego spotkania jak szrapnel nad okopem; dość powiedzieć, że Lloyd George gówno zdziałał ze swymi pomysłami, natomiast układ z Rapallo funkcjonował do ostatniej chwili – ostatni pociąg z planowymi dostawami z ZSRR do Rzeszy odjechał z Brześcia nad Bugiem nach Berlin o północy z 21 na 22 czerwca 1941 roku…

Nic w tym dziwnego, że układ trwał do końca – oba państwa znalazły się za burtą Traktatu Wersalskiego. Niemcy, bo przegrały wojnę. Rosja, bo bolszewizm stwarzał egzystencjalne zgoła zagrożenie dla demokratyczno-liberalnej Europy. Musieli się jakoś trzymać razem, choć ta wspólnota co i rusz chwiała się na krawędzi zdrowego rozsądku. Ale trwali. Ba, w ostatniej chwili przed końcem epoki względnego pokoju traktat swój pogłębili, umawiając się w kwestii wytyczenia stref wpływów i przebiegu linii demarkacyjnych na wypadek wojny (pakt Ribbentrop-Mołotow).

Zważywszy zatem na trwałość tego układu i jego odporność na koniunkturalne zagrożenia, Dimbleby, rozważając preliminaria niemiecko-rosyjskiego klinczu, mógłby (i chyba powinien) cofnąć się jeszcze o kilka lat. Konkretnie do marca 1917 roku, gdy przy peronie granicznej (z Konfederacją Helwecką akurat…) stacji kolejowej w badeńskim miasteczku Gottmadingen podstawiono wagon pasażerski z zasobów Grossherzoglich Badische Staatseisenbahnen. Wśród nocnej ciszy z idącego z Zürichu schnellzugu do tamtego wagonu sprawnie przesiadła się gromadka (nieco ponad trzydzieści osób) rosyjskich emigrantów ze Szwajcarii. Wagon zaplombowano i dołączono do składu idącego na północ (końcowa destynacja: port w Sassnitz na bałtyckiej wyspie Rugia). Po przeprawie promem do Trelleborga wagon pojechał przez neutralną Szwecję wzdłuż Bałtyku aż do miasteczka Haparanda na północnym krańcu Zatoki Botnickiej. Po drugiej stronie rzeki Tornio była już Rosja. Mało kto o tym pamięta, ale ówczesne Wielkie Księstwo Finlandii było częścią imperium carów (które, gdy wagon od granicy szwajcarskiej dotarł do granicy rosyjskiej – od kilku tygodni już nie istniało; ale granica nadal była…). Pasażerowie tajemniczego wagonu przez Helsingfors (tak się wtedy nazywało miasto Helsinki) i Wyborg dotarli do Piotrogrodu. Jeden z nich nazywał się Włodzimierz Ilicz Ulianow, w rosyjskim i międzynarodowym ruchu robotniczym znany pod pseudonimem Lenin. Ani anonimowy funkcjonariusz Abteilung III b – czyli wywiadu wojskowego Cesarstwa Niemieckiego – który ten wagon zorganizował i podstawił, ani jego szef – oberst Walter Nicolai, który całą akcją kierował – nie zdawali sobie sprawy z dalekosiężnych, globalnych skutków tej kolejowej eskapady; wiedzieli tylko, że mogą zaszkodzić Rosji i być może spowodować, że wycofa się ona z wojny, co przysporzyłoby Niemcom poważnych korzyści, nie tylko terytorialnych (w 1917 roku Niemcy okupowali krainy nadbałtyckie, ziemie polskie, pół Białorusi i kawał Ukrainy…).

W zasadzie od tego momentu wspólne dzieje Niemiec i Rosji, do tej pory nacechowane „normalną” międzyimperialną wrogością, podszytą wszakże niechętnym uznaniem (niemiecki kajzer Wilhelm II Hohenzollern i car Rosji Mikołaj II Romanow byli bardzo bliskimi kuzynami skądinąd…) – weszły w fazę „miłosnego” uścisku – pełnego pasji, nieskrywanych emocji, zbrodniczych intencji, pogardy odwzajemnianej, konfliktów interesów (i zarazem tych interesów wspólnoty…), ideowych sporów tudzież brutalnych ingerencji – niezależnie od gatunku panujących akurat w obu państwach ustrojów. Niektóre z aspektów tych wspólnych dziejów rosyjsko-niemieckich dadzą się zrozumiale wytłumaczyć tylko przy użyciu aparatury pojęciowej z arsenału psychiatrii klinicznej. Tak się porobiło…

No, ale Dimbleby na start swojej narracji i całej intrygi „Barbarossy” wybrał, bo bardziej wolał salony hotelu „Excelsior” w Rapallo w roku 1922, niż peron kolejowy w Gottmadingen w roku 1917. Jego wola, jego prawo. O wiele bardziej interesujący jest rezultat dociekań historyka. Czyli to wszystko, co miał do powiedzenia o tajemnicach, o przebiegu akcji i o mniemaniach jej uczestników, a także o wpływie samej akcji na dalszy bieg wydarzeń. No i ta konkluzja, do której doszedł Dimbleby – że uruchamiając plan „Barbarossa”, Hitler ściągnął nieuchronną klęskę na Niemcy, na swą umiłowaną tysiącletnią Trzecią Rzeszę. Tak – wypada się z nim zgodzić, choć zapewne nie będzie to zgoda powszechna. Wielu historyków, przeważnie amerykańskich, nadal uważa, iż klęska Hitlera w chwili ataku na imperium Stalina wcale nie była przesądzona – dopiero wejście USA do wojny zdecydowało. No cóż – liczby temu przeczą, ale skądinąd wiadomo z wojenno-historycznej praktyki, że wymowa obiektywnych danych, niezafałszowanych z pobudek propagandowych czy mitologicznych, które każdy biegły w militarnych kalkulacjach absolwent dowolnej wyższej sztabowej akademii potrafi zanalizować, nigdy nie uzyska należnej jej wyższości nad mitologią wojny, nad poczuciem wielkości, nad mniemaniami o swej wyjątkowości, megalomanią i pychą…

Dimbleby natomiast wie, że ta wojna nie rozstrzygnęła się ani na Pacyfiku, ani na drugim froncie między Normandią a Renem, ani w północnej Afryce, ani gdziekolwiek – tylko na przedpolach Moskwy, w ruinach Stalingradu, na Łuku Kurskim, potem na równinach między Dnieprem a Odrą. Anglicy myślą, że wygrał ją Montgomery, Amerykanie – że Patton do spółki z Eisenhowerem, MacArthurem i Oppenheimerem. Ale fachowcy raczej wskażą Żukowa i Rokossowskiego. Co zresztą jest okolicznością drugorzędną – nie nazwiska bowiem wojny wygrywają, ale pomysły, zasoby, determinacja, zbiorowy wysiłek i ofiarność, skłonność do poświęceń tudzież logika, zdrowy rozsądek plus odrobina… szaleństwa, hazardu, wizjonerstwa. A to wszystko cechy społeczne – nie zaś tylko indywidualne… W pierwszej zatem kolejności rozważyć należy, czy Dimbleby wziął pod uwagę wszystkie okoliczności – zarówno uprawomocniające, jak i falsyfikujące tezę o sprowokowanie klęski nierozważnym atakiem. Wydaje się, że wziął…

Czemu zatem Hitler zaatakował ZSRR? Przecież miał wolne ręce, spokój na zapleczu i dużo czasu, by po swojemu rozwiązać kwestie europejskie. A nadto niezakłócone i pewne dostawy surowców strategicznych – zboża, paliw, metali… 70 procent całego importu Niemiec! Jego kontrpartner Stalin, po kompromitującej klęsce w wojnie z Finlandią, skupił się na sprawach wewnętrznych, myślał o przebudowie armii (przy czym teorie o planowaniu napaści na III Rzeszę wypada włożyć między baśnie) i brutalnie odrzucał wszelkie próby nawiązania kontaktów przez Brytyjczyków i Amerykanów, by nie urazić Hitlera. Nie jestem pewien, czy Führer zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie był wtedy jedynym człowiekiem, któremu Stalin… ufał bezgranicznie. Ten szalony paranoik nie ufał swym kumplom z tzw. Politbiura partii bolszewickiej, nie ufał dawnym współtowarzyszom rewolucji i wojny domowej, nie ufał sztabowcom i dowódcom armii, ideologom partyjnym – no, nikomu. Miarą tego braku zaufania są tysiące, może setki tysięcy grobów ludzi z bolszewickiej elity (i nie tylko), wykopanych i zasypanych podczas idących falami czystek personalnych, praktykowanych wszędzie – jak Związek długi i szeroki. Może tylko trzej jego najbliżsi mieli jaki taki (ograniczony…) kredyt: Beria, Mołotow i Woroszyłow. Ale bez przesady… W całym ZSRR nie było człowieka, który mógłby ze Stalinem dyskutować, ba – nawet się sprzeciwić. I to przeżyć…

Co się tedy stało, że Hitler zniweczył ten korzystny układ? Dwie kwestie – zmienne okoliczności wojny i osobisty charakter samego Wodza. Po pierwsze: gdy jesienią 1940 roku Niemcom nie udało się rozprawić definitywnie z Wielką Brytanią, w sposób niejako naturalny zwrócili się ku Bałkanom z przyległościami, zwłaszcza że okazało się, iż nie mogą w tamtym strategicznym obszarze polegać na Włoszech i Mussolinim. Ten ruch obudził Rosjan, bo i oni mieli swoje oczekiwania i spodziewane pożytki w tym rejonie. Stalin koncyliacyjnie wysłał do Hitlera swego druha Mołotowa, ale bolszewicki twardziel (od swej wytrzymałości negocjacyjnej za stołem zwany „kamienną dupą”) niczego nie załatwił; Hitler zaczął się skłaniać do użycia siły… Tym mocniej, gdyż – po drugie: także miał osobowość wielce patologiczną. Stalin był szalonym, zbrodniczym paranoikiem, a Hitler – skrajnym, znerwicowanym socjopatą o destrukcyjnych, wręcz morderczych skłonnościach. Zaś poza wszystkim – ideologicznym ekstremistą, wyznawcą rasistowskiej teorii o wyższości rasy aryjskiej nad innymi, propagatorem konieczności zdobycia Lebensraumu (czyli przestrzeni życiowej) dla narodu niemieckiego i morderczym, obsesyjnym orędownikiem wykorzenienia tzw. judeobolszewizmu. Z tych właśnie powodów już 18 grudnia 1940 roku Hitler podpisał dyrektywę nr 21, zawierającą wytyczne do opracowania planu ataku na ZSRR (najlepiej – późną wiosną 1941 roku…), czyli właśnie planu Barbarossa.

Hitler był pewien (właściwie nie wiadomo dlaczego), że wiosną 1941 roku Wehrmacht osiągnie apogeum swych możliwości operacyjnych. Był też przekonany – wbrew ostrożnym szacunkom analityków z XIII oddziału Sztabu Generalnego (czyli wywiadu Fremde Heere Ost – Obce Armie Wschód), że po czystkach Armia Czerwona jest w rozsypce, źle dowodzona i źle wyposażona, bez dostępu do liczących się rezerw siły żywej i techniki. Mówiąc wprost – uważał Rosjan za podludzi… I znów: w całej Rzeszy nie było nikogo, kto nie bałby się z Wodzem dyskutować, nie wspominam już o próbie przeciwstawienia się. A po samolotowej ucieczce Rudolfa Hessa do Szkocji w maju 1941 roku, co Adolf bardzo przeżył, też już nie potrafił nikomu zaufać. Ale przede wszystkim Hitler nie wziął pod uwagę w swych obłąkańczych kalkulacjach jeszcze jednego aspektu „zglobalizowania” planowanego konfliktu. Innymi słowy: że swoich starych wrogów pchnie w ramiona swego nowego wroga. Już niebawem miał się przekonać jak zdecydowanie wpłynął na umocnienie się sojuszu Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego. Wbrew jego nadziejom, bezpodstawnym wyobrażeniom i życzeniowym oczekiwaniom, sojusz ten (choć skądinąd pełen sprzeczności…) przetrwał wystarczająco długo, by Trzeciej Rzeszy zadać ciosy śmiertelne. Z wywodu Dimbleby’ego jasno wynika przekonanie, że akurat ten proces historyczny jest nieodwracalny in saecula saeculorum

Cała reszta lektury dzieła Dimbleby’ego – osobliwie szczegółowe relacje z przebiegu działań wojennych, zbudowane z fenomenalnie wypreparowanych źródeł, bez „domyślnej” beletrystyki – to już dla amatorów czysta przyjemność jest. Wystarczy tylko odrobina wizualizacji w wyobraźni i wojnę masz jak na dłoni – zwłaszcza że to historia wielce pouczająca…

Tomasz Sas
(20 09 2023)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *