Ostatnia iluzja

26 kwietnia 2021
Rhys Bowen 


Ostatnia iluzja
Przełożyła Joanna Orłoś-Supeł
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2021

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Zniknięcie kajdaniarza

Wiele wskazuje na to, że prywatna detektywka (cóż za paskudne słowo; nie wszystkie feminatywy dobrze wyglądają i brzmią po polsku – ten nazbyt przypomina pozytywkę czy, powiedzmy, lokomotywkę…) Molly McMurphy zmierza ku końcowi kariery. Kapitan Sullivan z nowojorskiej policji (wzorowy irlandzki samiec) nalega na szybki ślub (w wrześniu – a jest już środek lata 1903 roku…); a przecież pani kapitanowa nie będzie mogła praktykować zarobkowo po zamążpójściu. Nie uchodzi w tych sferach… Z drugiej wszelako strony pracowita pani Janet Quin-Harkin (prawdziwe nazwisko naszej autorki…) napisała dotąd siedemnaście powieści o Molly (nie licząc kilkudziesięciu innych!), a „Ostatnia iluzja” z 2010 roku jest dopiero dziewiąta na liście (wydawca zleca tłumaczenia chronologicznie). A to oznacza, że pani detektyw Danielowa Sullivanowa (jeśli do ślubu dojdzie…) jeszcze parę numerów kryminalno-towarzyskich wykona. Bo inaczej o czym byłyby te brakujące do polskiego kompletu książki? Przecież nie o haftowaniu czy jakichś przedsięwzięciach dobroczynnych, stosownych dla żony kapitana policji?

Ale na razie Molly ma problemy egzystencjalne – wakacje, kompletny brak zleceń (żadnego rozwodu, nawet banalnego sprawdzenia referencji pokojówki…) i nadchodzące widmo dziury budżetowej – co w obliczu ekspensów z okazji planowanego ślubu nie wyglądało zbyt dobrze… Na pocieszenie narzeczony zabrał Molly na pokaz iluzji w teatrze na Brooklynie – wyjątkowy, bo z udziałem samego maestra Houdiniego, który łaskawie nawiedził Nowy Jork po długim, pełnym sukcesów tournée w Europie. Niestety, pech nie opuszczał Molly – nie było jej dane zobaczyć sławnego magika w akcji. Gdy „support” przedstawienia, niejaki signor Scarpelli, zabrał się za sztuczkę typu „dużom piłe wzieli i artystke rżneli, a jom to wogule nie bolało” – jednak zabolało. Nieszczęsny Scarpelli naruszył jestestwo swej asystentki Lily, krwawo wywlekając na wierzch fragmenty jej bebechów… Dobrze opracowany numer zamienił się w makabryczną zbrodnię, a kapitan Sullivan z miejsca przystąpił do rutynowych, regulaminowych czynności służbowych, oczywiście w nieregulaminowej asyście Molly. Rzecz jasna, że Harry Houdini nie był zadowolony z przerwania przedstawienia, wietrząc spisek konkurencji, ale jego żona i asystentka Bess, wstrząśnięta (aż do omdlenia) wypadkiem na scenie, dowiedziawszy się, jakąż to profesję wykonuje Molly, wynajęła ją, bo roztoczyła dyskretny nadzór nad funkcjonowaniem firmy iluzji małżeństwa Houdinich. Objawiły się bowiem powody, by nie ufać światu…

Od momentu zawarcia kontraktu przez Molly intryga nabiera przyspieszenia – i bieżyć zaczyna od teatralnych zakamarków ku międzynarodowej aferze szpiegowskiej tudzież finansowej (zasypywanie rynku USA fałszywymi dolarami). Ale naturalnie szczegółów wywlekać na widok publiczny nie będziemy – mamy umowę… Dość powiedzieć, że upleciona przez panią Rhys Bowen fabuła ma pewne (nieznaczne – powiedzmy od razu) pokrycie w rzeczywistości. Houdini – jak najbardziej autentyczny mistrz iluzji – specjalista od uwalniania się z okowów, zatrzaśniętych sejfów, zamczystych kufrów zanurzonych w odmętach (a hobbystycznie: niestrudzony demaskator kumpli po fachu, zajmujących się tzw. spirytyzmem…), przy okazji był związany z amerykańskimi służbami specjalnymi. Był tak dobry, że oddział IIIb pruskiego sztabu generalnego długo sądził, że Houdini jest… ich agentem w Ameryce. Postać to była ciekawa i wielce inspirująca literaturę i film, więc nie dziwota, że pani Rhys Bowen też z niej skorzystała. A spreparowana w jej warsztacie intryga zasadniczo wielce była prawdopodobna – choć sprawdzić się tego nie da, zważywszy, że służby specjalne Stanów Zjednoczonych od swego zarania po dziś dzień słyną z niezłomnej dyskrecji, a wszelkie odstępstwa od reguły nie są przypadkowe…

Nie zdradzając szczegółów, o intrydze „Ostatniej iluzji” z przekonaniem można powiedzieć, że to z punktu widzenia technologii kreowania sensacyjno-kryminalnej fabuły przedsięwzięcie bez zarzutu. Dynamika i zaskakujące zwroty akcji; nic nie jest tym, czym z początku się wydaje; demaskacje mają logiczną podbudowę i są dobrze przygotowane, jedno z drugiego wynika, a łańcuchy śledczych penetracji Molly wydają się dobrze uargumentowane. Z drugiej strony Molly wydaje się być – jak na Irlandkę – zdumiewająco elastyczna w rozumowaniu i ma szacunku godną łatwość porzucania jałowych hipotez. Umiejętność wycofywania się z mylnych założeń i wniosków to nie jest typowa cnota policyjna. Przeciwnie – niejedno śledztwo widowiskowo pada z powodu błędnych hipotez wstępnych (i następnych), gdy ich autorzy nie potrafią w porę się wycofać. Lecz cóż – taka jest natura policjanta, by w miarę postępów kariery i nabierania rutyny ugruntowywać też poczucie własnej nieomylności… Wydaje się jednak, że w przypadku Molly skromność nie ma granic – dobre argumenty zawsze przemawiają jej do rozsądku… A w sprawie, w którą zaangażowani są iluzjoniści, i to światowej klasy, rozsądek może być zwycięską bronią.

Przyjemności z lektury „Ostatniej iluzji” to nie tylko porządna, wciągająca zagadka kryminalna. Rhys Bowen jak zwykle bowiem poświęca wiele uwagi pieczołowitej rekonstrukcji historycznej. Nowy Jork pod jej piórem nie jest tylko sztuczną dekoracją wyciętą z gazety – jest miastem funkcjonującym, żywym (może nieco wyidealizowanym…) i prawdopodobnym. Oczywiście trudno to zweryfikować, zwłaszcza po naszej stronie Atlantyku. Ale po co weryfikować? Przecież nie chodzi o wierność faktom w proporcji jeden do jednego, ale o odtworzenie atmosfery miasta nad Hudsonem i East River. A ta, jak się wydaje, odwzorowana jest nader trafnie. W każdym razie nie natrafiłem na żadne utyskiwania amerykańskich krytyków, którym nie pasowałyby rekonstrukcje Rhys Bowen… Nowy Jork – drugi pierwszoplanowy bohater książek Rhys Bowen (choć raz, o ile dobrze pamiętam, wpadła na chwilę do Dublina) – jest właśnie pełnoprawnym bohaterem, a nie niemym tłem. Jest ekspresyjną scenografią, ale ma swoje zdanie, swoje narowy oraz nałogi i nigdy się nie obawia o swoją reputację, gdy te przymioty pojawiają się w pełnej krasie – nie zawsze przecież pochlebnej… Rhys Bowen chyba lubi Nowy Jork, chociaż ostatnio w nim nie mieszka.

Zastanawiam się czasem, czy tak samo lubi swą bohaterkę – Molly. No cóż – pewnie lubi, skoro wykreowała ją na kształt pomnika, wystawionego odwiecznej irlandzkiej zaradności mimo wszystko. Zadekretowana w cyklu o Molly aktywność głównej bohaterki przypada na okres poważnych napięć społecznych i politycznych w USA na płaszczyźnie… damsko-męskiej. Przy czym nie chodzi tu o żadne frywolne aspekty różnicy płci. Przeciwnie – kwestia jest śmiertelnie poważna. Rosnący w siłę (podobnie jak w Anglii) ruch walki o prawa wyborcze (zarówno bierne jak i czynne) kobiet wnosi ożywienie (ba, nawet strach) do tradycyjnie męskiego świata życia publicznego, a osobliwie do polityki na różnych szczeblach. Zresztą sufrażystki szybko odchodzą od kwestii ściśle wyborczych, walkę poszerzając o prawa ekonomiczne kobiet, o inne prawa obywatelskie i szerzej o to, co dziś nazywa my prawami człowieka. Molly sercem, rozumem i duszą popiera ruch, znajdując w jego szeregach liczne przyjaciółki. Ale zaangażować się nie może i tak tkwi w symbolicznym rozkroku… Wykonuje przecież na własny rachunek zawód zaufania publicznego i raczej nie powinna demonstrować zaangażowania politycznego. Jej cnotą nie tylko dyskrecja być musi, ale też neutralność – w trosce o profesjonalny wizerunek i… poziom dochodów.

Rhys Bowen wykreowała Molly trochę ponad prawdopodobieństwo, czyli tzw. prawdę czasu; chodziło bowiem o atrakcyjność – kura domowa byłaby nudna, co najwyżej mogłaby ostro romansować, z drugiej zaś strony kobieta wyzwolona miałaby ograniczone (środowiskowo) możliwości. Złoty środek, czyli skromna niezależna, spolegliwa (a więc zgodnie z pierwotnym znaczeniem słowa: taka, na której można polegać) profesjonalistka o dobrym serduszku – to dobry przewodnik po epoce… Czytajmy zatem i czekajmy na ciąg dalszy; może wydawca jeszcze coś w tym roku dorzuci?

Tomasz Sas
(26 04 2021)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *