Gniazdo żmij

5 lipca 2023

Andrea Camilleri 


Gniazdo żmij
Przełożyła Monika Woźniak
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2023

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5

Lex nie zawsze super omnia?

Historyjki Camilleriego o komisarzu Montalbano zmierzają do edytorskiego finału. Autor już z oczywistych względów nic nowego nie napisze (zmarł w 2019 roku) – dziś trzeba tylko „dotłumaczyć” i wydać to, co jeszcze z jego spuścizny zostało nieprzyswojone polszczyźnie… Czyli jeszcze jakieś osiem powieści z bohaterem – Salvatorem Montalbano, trochę opowiadań już zebranych i nadal rozproszonych. Tedy co nieco to jeszcze potrwa, ale rozstanie jest nieuchronne. Warto zatem przyłożyć się do lektury. Z dwóch powodów: to naprawdę jest rozrywka na nieco wyższym poziomie niż przeciętny stan intelektualny współczesnego kryminału europejskiego (że o polskim przeciętnym już litościwie nie wspomnę…) – to raz; a po drugie: Camilleri wykreował gromadkę naprawdę sympatycznych bohaterów, biegunowo odmiennych od hordy autodestrukcyjnych popaprańców, którymi „karmią” nas inni autorzy – osobliwie proweniencji skandynawskiej – taki na przykład Nesbø lub pani Läckberg. Camilleri hołdował starym, sprawdzonym zasadom pisania literatury sensacyjnej. Wedle nich główny bohater intrygi kryminalnej – detektyw, policjant lub ktoś w tym gatunku – nie może budzić obrzydzenia, strachu ani współczucia w nadmiarze. Oczywiście nie musi być tak nieskazitelny jak butelka schłodzonego sycylijskiego rosso czy porcja spaghetti con vongole. Wystarczy sympatyczny czy choćby taki, z którym utożsamiamy się akceptująco i bez wstrętu…

Montalbano jest takim dobrym policjantem do szpiku kości. Dla niego prawo, pragmatyka służbowa i wynikające z niej obowiązki, a w szczególności zaś praworządność, to nie są abstrakty „zdalaczynne” – tyle o ile mające związek z realnym życiem. Owszem – w przypadku policyjnej rutyny, instrukcji i proceduralnych regulaminów czasem gotów jest na ustępstwa, dyktowane już to emocjami, już to logiką i zdrowym rozsądkiem – ale dla prawa (tego obowiązującego wszystkich, nie tylko policję) już żadnych ustępstw ani wyjątków nie czyni, choćby były podyktowane najszczerszymi i wartościowymi intencjami. Chyba że… No właśnie – w stanie wyższej konieczności różne zagrywki są dopuszczalne i usprawiedliwione, nawet jeśli musisz wejść w rolę sędziego i potem egzekutora… Lecz cóż – Montalbano żywi przekonanie, że dorosły mężczyzna o znacznym doświadczeniu życiowym i nieposzlakowanej reputacji może czasem (jeśli musi) wziąć na siebie odpowiedzialność za stosowanie prawa. Nie dlatego, że jest policjantem, raczej wbrew temu…

Cóż zatem takiego tym razem napotkał Salvo na swej drodze? Jak zwykle – zwłoki… Tym razem niejakiego Barletty, 63-letniego księgowego z Vigaty. Po celnym strzale w potylicę leżał sobie na podłodze kuchni w swej willi nad morzem; pocisk wwiercający się w czaszkę przerwał mu zapewne rytuał picia porannej kawy – tak przynajmniej wskazywała scenografia miejsca zbrodni… No i żadnych wyraźnych śladów. Zabity był człowiekiem majętnym, więc na pierwszy rzut oka mgło wyglądać, iż to dorosłe dzieci (dwoje: córka i syn) zechciały może nieco przyspieszyć i uprościć procedury spadkowe. Ale szybko wyszło na jaw, że księgowy Barletta był… predatorem, istnym drapieżnikiem seksualnym, zboczonym posiadaczem bogatego i nad wyraz wyuzdanego fotograficznego portfolio z dokumentacją krótkotrwałych podbojów wśród młodzieży żeńskiej Vigaty i okolic, a rolę głównego argumentu w tej „krucjacie” odgrywały pieniądze i ten swoisty fotoszantaż. W takiej sytuacji grono podejrzanych urosło do znacznych rozmiarów. Sprytny Montalbano zaangażował do tego wątku śledztwa imbecylowatego prokuratora Tommaseo (znanego dotąd głównie z nieokiełznanych wyczynów w ruchu drogowym), który na widok fotograficznego archiwum Barletty popadł w stan nienaturalnego „upojenia” erotycznego i w ogóle podniecenia emocjonalnego (co skończyło się zawałem i pobytem w szpitalu zresztą…). Komisarz natomiast począł rozpracowywać znacznie bardziej istotny aspekt zbrodni w nadmorskiej willi. Oto bowiem w toku analiz koronersko-laboratoryjnych wyszło na jaw, że nasz księgowy został zamordowany… dwa razy. Bo w istocie został najpierw otruty wyrafinowanym specyfikiem zwiotczającym (czymś w rodzaju znanego i u nas pavulonu). Gdy padł strzał w potylicę, Barletta już nie żył, o czym strzelec, jak się wydaje, nie miał pojęcia; ale nie był też winny zbrodni – co najwyżej zbezczeszczenia zwłok. Czyli sprawców było dwóch – lecz kim byli?

Dalsze dociekania sobie darujemy – mamy umowę, by nie zdradzać rudymentów „dziania się” intrygi; czytelnikom należy się wszak intelektualna przygoda bez przygotowania ani uprzedzenia. Sam Camilleri zwraca tylko uwagę na jeden z aspektów włoskiego życia rodzinnego, który to aspekt wreszcie odważył się podjąć – ale w trosce o samodzielność czytelników ja nie odważę się zdradzić, co to za aspekt taki osobliwy i drażliwy, że aż odwagi wymagał…

Nie mogę sobie natomiast odmówić krótkiego skomentowania wątku stale towarzyszącego przygodom komisarza Montalbano, czyli jego długoletniego związku z panią Livią… Początki tego układu damsko-męskiego (przynajmniej dla czytelników Camilleriego) dawno utonęły w pomroce dziejów i całkiem oczywiste nie są, albowiem zbudowane zostały przez autora na bazie kolekcji przeciwieństw – nie licząc oczywiście ewidentnej, a do tego obficie wyposażonej w tzw. cechy pierwszorzędne, różnicy płci. Po pierwsze: on jest południowcem, Sycylijczykiem nie tylko z urodzenia, ale i z nawyknienia – ona zaś genuenką, czyli Liguryjką z tej tajemniczej, sierpowato położonej nad morzem krainy, blisko spokrewnionej z północnym, podalpejskim Piemontem. Bardziej skontrastowana z Salvem byłaby Livia tylko w przypadku, gdyby fantazja autora zrobiła z niej blondwłosą Tyrolkę z Górnej Adygi. W ślad za różnicami plemiennymi – w przypadku nader skomplikowanych i pogmatwanych stosunków wewnątrzwłoskich – idą odmienności kulturowe, cywilizacyjne, językowe. A poza tym Livia i Salvo mają między sobą szaniec sklecony z tzw. różnicy charakterów, usposobień i upodobań. To się nie może udać…

Ale od czego wyobraźnia pisarza! Camilleri wbrew oczywistościom statystycznym utrzymuje ten związek na dystans (telefoniczny, bowiem spotykają się rzadko, urlopowo w zasadzie) i podlewa, bez mała ogrodniczo pielęgnuje (dzięki sugestiom o wyjątkowo udanym doborze na tle seksualnym). Natomiast sfera narracji czy obietnic matrymonialnych pojawia się w tym związku rzadko i bez ciśnienia okoliczności ekonomicznych, socjalnych czy obyczajowych. Pani Livia jest kobietą samodzielną, przedsiębiorczą i czującą się bezpiecznie, a z kolei Montalbano mocno zdążył się przywiązać do swej wolności. No i Livia kompletnie nie potrafi gotować, nawet makaronu – w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto wychodzi jej rozgotowana pacia, a ten jeden jest akurat całkiem crudo (znaczy się surowy…), nie zaś cotto al dente. Wobec tego żadna „zbliżeniowa” zmiana statusu tego związku w rachubę wchodzić nie może – to oczywiste dla każdego Włocha i wielu nie-Włochów…

Wygląda na to, że Montalbano do końca swoich dni pozostanie formalnie samotny – podobnie jak pani Livia. Oboje też będą (przynajmniej dla mnie) źródłem dobrej zabawy literackiej. Układ ten bowiem w trakcie „cyklicznej” eksploatacji od stałego mieszania zyskał już taką gęstość, iż może być li tylko powodem nieustannej zabawy – wręcz satyrycznego wzmożenia pod hasłem: co jeszcze Camilleri wymyśli, by tym dwojgu definitywnie skomplikować i w rezultacie spieprzyć życie? Gdyby to nie była literatura, jeno relacja z rzeczywistości, dawno nie byłoby czego relacjonować, bo rozleciałoby się wszystko z hukiem, a szczątki zatonęłyby – w końcu między Genuą a Sycylią po ortodromie jest tylko morze… Oczywiście nie jestem pewien, czy Camilleri zdawał sobie sprawę, konstruując wciąż na nowo swego bohatera, że z przyczyn naturalnych zbliża się do nieuchronnego końca, wobec czego wypadałoby jakoś podgarnąć różne wątki. Może zdawał sobie sprawę z upływu czasu, ale świadomie zbagatelizował tę okoliczność, by nie stwarzać wrażenia, że ta kreacja ma swój początek i koniec. Nie – niech Montalbano pozostanie wieczny i wiecznie niezmienny. Tak samo jak posterunkowy Catarella ze swoją intelektualną nieporadnością i językową wynalazczością. Miłej lektury – jak zwykle…

Tomasz Sas
(5 07 2023)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *