Quo v AI dis

Andrzej Dragan   Quo vAIdis Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2025 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Życie jak sztuczny miód… Z tak zwaną sztuczną inteligencją świadomie wszedłem w interakcję tylko raz – notabene w tym blogu. Otóż postawiłem przed ChatemGPT zadanie, by rozwiązał dylemat egzystencjalny: zjeść ciastko i mieć ciastko. Chat zgłupiał (a może od początku był głupi?) i wdał się w rozważania… dietetyczne; zapewne z tej branży miał najwięcej szkolących algorytmów i podpowiedzi. Natomiast na pewno nie znał najprostszego rozwiązania – by nie rzec: prostackiego. Zjeść ciastko i mieć ciastko? Kupić dwa! Od tamtego eksperymentu nie zadaję się świadomie z tzw. sztuczną inteligencją – moja własna, i ta wrodzona, i ta nabyta – całkowicie zaspokaja moje bieżące potrzeby intelektualne. Robi to dostatecznie szybko, zadowalająco w kwestii sensu oraz rozróżniania między prawdą a fałszem. Więc na cholerę mi sztuczna inteligencja? Że jest szybsza? Ale mnie się nigdzie nie spieszy. Że więcej ogarnia za jednym zamachem? Być może – ale ile w tym sensu, a ile pobocznego gówna? I jak odróżnić jedno od drugiego? W każdym bądź razie sztuczna inteligencja jest bardziej potrzebna tam, gdzie własnej nie staje… A mnie póki co staje – Wysoka Izbo (z kogo to cytat lekuchno sparafrazowany?). A do…

Kwantechizm 2.0, czyli klatka na ludzi
nauka – popularyzacja / 16 kwietnia 2022

Andrzej Dragan  Kwantechizm 2.0, czyli klatka na ludzi Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Dlaczego w nocy jest ciemno? Pytanie to w tytule postawione tak śmiało, roku pańskiego tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego i piątego, o ile pamiętam – wczesną jesienią – sprawiło, że zyskałem pierwszy „murowany” stopień na świadectwie maturalnym, chociaż do samej matury było jeszcze wiele miesięcy, prawie cały rok szkolny 1965/66. Przedmiot nie należał do ważnych ani kluczowych w ówczesnym systemie edukacji ogólnokształcącej, był nauczany w wymiarze jednej godziny lekcyjnej tygodniowo, tylko w klasie jedenastej (czyli ostatniej), najczęściej przez wykładowców fizyki lub geografii, i nazywał się nieskromnie: astronomia. W moim dziewiątym liceum uczeniem (uczeniem – to chyba zbyt śmiałe twierdzenie, zważywszy na ubóstwo i zacofanie ówczesnej podstawy programowej; bardziej pasowałoby wklepywanie…) astronomii zajmował się fizyk, wykładowca genialny i budzący zasłużony respekt – profesor Tadeusz Lis. Astronomia wtedy wykładana wedle jakiegoś rutyniarskiego podręcznika doktrynalnie tkwiła w prostej, sprawdzonej epoce kopernikańsko-newtonowsko-galileuszowskiej. Odbyły się już pierwsze loty w kosmos. Ale w podręczniku nie było żadnego Einsteina ani Heisenberga, żadnego Wielkiego Wybuchu, żadnego promieniowania Penziasa/Wilsona, żadnych czarnych dziur ani tym bardziej – horribile dictu! – kwantów. Wyłożone było ex cathedra, że Wszechświat jest strukturą hieratyczną i hierarchiczną, zabudowaną jednostajnie i…