Didier Eribon Powrót do Reims Przełożyła Maryna Ochab Wydawnictwo Karakter, Kraków 2019 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Wycieczka z biletem powrotnym? Nie ruszyłem się z miejsca urodzenia, nie porzuciłem swojej klasy, nie aspirowałem wyżej (cokolwiek to znaczy), nie chciałem więcej; tylko światopogląd ulepiłem sobie sam… Innymi słowy: kontynuuję. Z socjologicznego puntu widzenia chyba jestem w mniejszości. A symboliczna, nabrzmiała znaczeniami figura „powrotu” jest mi całkowicie obca. Bo nigdzie i właściwie w żadnym sensie się nie oddalałem. Ale nie znaczy to, że lekturę Eribona mógłbym sobie darować. Bo zawsze dobrze jest zobaczyć, co mądrego i kształcącego (albo złego i deprymującego – zależy od istoty materii i punktu widzenia) przytrafiło się innym… Idzie tu bowiem nie tyle o geografię, co o drugi aspekt „powrotu” (a ten akurat jest możliwy bez zmiany współrzędnych, bez miany miejsca pobytu) – czyli wędrówkę z klasy do klasy i z powrotem. Tylko że nie jest to powrót w sensie ścisłym. Wyjście z jednej klasy i wejście do innej to droga jednokierunkowa, a sam proces – nieodwracalny. Więc nie powrót, tylko odwiedziny – parudniowa wycieczka, kurtuazyjny gest sentymentalny, czasem połączony oczywiście z refleksją poznawczą, choć częściej bywa to tylko egoistyczna, narcystyczna manifestacja, współgrająca z łapczywą, publiczną (czyli za…
Andrzej Stasiuk Rzeka dzieciństwa Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Płynie, wije się rzeczka jak błękitna wstążeczka… Taki lekko spleśniały suchar mi się przypomniał: – Gdzie leży granica między hobby a zajobem? – Na Bugu… Na tej rzece, zdaniem wielu, leży też granica między Europą a Azją. Mentalna, emocjonalna – w tej mierze mówią, że na pewno. Kulturowa – zapewne. Intelektualna – być może. I jakieś jeszcze inne. Nie wiem. Byłem tam parę razy, ale nic ekstremalnego, krawędziowego, granicznego nie widziałem. Oprócz łąk, chęchów, starorzeczy, meandrów. Identycznych na lewym, jak i prawym brzegu. Więc może to tylko takie gadanie. Wieki całe rzeka płynęła przez środek Polski, jaka wtedy była – i żadnych pretensji ani do łączenia, ani do dzielenia czegokolwiek i kogokolwiek nie miała. To znaczy na wschód od jej nurtu, ale jednak nieco dalej, był Wołyń, a na zachód – Lubelszczyzna. Ale to tak dla pamięci, bo wszędzie wokół Polska była, choć nie wszędzie sami Polacy. Ergo: Bug jest rzeką zwykłą polską, a zatem europejską – ale z tych kapryśnych, nieobliczalnych, nieuregulowanych, samodzielnych, wymagających i słabo tolerujących człowiecze zuchwalstwo. Daje i zabiera, zabiera i daje – wedle woli własnej. I lepiej z nim nie polemizować, wykorzystując…
Oriana Fallaci Kapelusz cały w czereśniach Przełożyli Jarosław Mikołajewski, Monika Woźniak Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Wściekłość i miłość Twarda baba była z tej Oriany! Zaczynała wprawdzie jako agentka-obserwatorka prasy włoskiej w zabawowym, rozplotkowanym Hollywood, ale potem… Przez wiele lat pełniła dziennikarską służbę jako korespondentka wojenna na rozmaitych frontach i terytoriach konfliktów zbrojnych – m.in. w Wietnamie, na Bliskim Wschodzie, na wojnie indyjsko-pakistańskiej, w dziesiątkach wojen i wojenek w Afryce. Jeśli w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych na świecie gdzieś strzelali, to z pewnością prędzej czy później można się tam było spodziewać Oriany Fallaci, targającej walizkową maszynę do pisania olivetti. Jej koledzy z branży (korespondent wojenny to w istocie osobny zawód dziennikarski, jak i samo sprawozdawanie wojenne to niepodobny do innych gatunek tego fachu) wspominają, że się jej bali. Każdy bowiem jej przyjazd na front burzył rutynową korespondencką sielankę. We wspomnianych latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia z powodów technicznych i technologicznych (oraz obowiązującego stylu wizerunkowego) wojny nie były przedsięwzięciami tak jawnymi publicznie jak dziś – gdy działania prowadzą globalne sieci telewizyjne w rodzaju CNN, al-Dżaziry czy Foxa (niekiedy intensywniej niż robią to generałowie stron walczących, komendanci sił rozjemczych lub watażkowie najemników czy tam zwykłych zbójów). Nie…
Tomasz Łubieński Wojna według Karskiego Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2019 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Misja udana czy nieudana? Dobre pytanie… A odpowiedź od lat niejednoznaczna, zwłaszcza że sam wykonawca misji oceniał, że nie – że była nieudana. Ale niepodlegli historycy, a każdy z nich chłop na schwał (w sensie, że intelektualnie…), mogą mieć inne zdanie, czyż nie? A mowa tutaj o epizodzie wojenno-okupacyjnym, którzy w dziejach Polski, drugiej wojny i świata w ogóle, w sensie materialnym nie znaczył ani zmienił literalnie nic, nie był żadnym przełomem w działaniach na polu walki, w gabinetach sztabowych, wywiadowczych, dyplomatycznych, w środowisku polityków i przywódców walczących stron. Epizod bez jakiegokolwiek znaczenia w sensie strategicznym, militarnym, politycznym. Miał – jak się wydaje – jedynie jakiś wymiar moralny, co jest, jak można zasadnie mniemać, wyłączną specjalnością polskich epizodów w dziejach świata. Jesteśmy mistrzami imponderabiliów etycznych, honorowych – za to pozbawionych jakiegokolwiek realnego znaczenia… Tak było i w tym przypadku. Misja, o której mowa, była w zamierzeniu standardowym, regularnie powtarzanym przedsięwzięciem łącznościowym między polskim państwem podziemnym a emigracyjnym rządem – najpierw we Francji, potem w Londynie. W obu kierunkach – tam i z powrotem. Taki kanał kontaktowy wydawał się ważny, bo nie wszystko można było przekazać drogą…
Patrick Deville Viva Przełożył Jan Maria Kłoczowski Oficyna Literacka Noir sur Blanc, Warszawa 2018 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Czarna dziura pod wulkanami Gdy spojrzeć na sylwetkową mapkę Meksyku, jednobarwną jak plama w testach Rorschacha, widać tromboidalną (trąboidalną?) strukturę, wspierającą odwłok na ramieniu czy też statywie Baja California i bezwstydnie, rozwiąźle wypinającą sterczący fiut Jukatanu, rżnący na wskroś nieskalany błękit Karaibskiego Morza. Figura jakby anus mundi czy czegoś w tym rodzaju. Meksyk to wszystkożerny jamochłon – cokolwiek się tam pośle, wszystko znika: ludzie, idee, pieniądze, dobre wychowanie, pomysły, pieśni, materiały wybuchowe… Jakby to była jakaś rosiczka – owadożerna roślinka o wyjątkowo atrakcyjnej szacie i wabiącym zapachu… Meksyk – synonim wiecznotrwałej rozpierduchy, poczętej w grzechu założycielskim Hernána Cortésa – bezlitosnego mordercy, krwawego rabusia, brutalnego zdobywcy, pomysłowego stratega i ofiarnego rozkrzewiciela jedynej prawdziwej wiary katolickiej. Ponieważ wszystkie jego plany się powiodły, nie było poważnego powodu, by z grzechem Cortésa walczyć. Przecież się sprawdził… Rozpierducha nadal trwa (kartele narkotykowe…) i trwać będzie, zaś symbolem jej pozostanie aforyzm, streszczający w sensie ścisłym całą tamtejszą filozofię egzystencji: plata o plomo… Srebro lub ołów (więcej tłumaczyć chyba nie trzeba…) – wymowne to i celne. Wszystko zatem, co do Meksyku trafia, już we własnej, nienaruszonej postaci nie…
J.D. Vance Elegia dla bidoków Przekład: Tomasz S. Gałązka Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2018 Rekomendacja:4/7 Ocena okładki: 3/5 Zardzewiały wsiok skarży się na los – czyli dlaczego Trump wygrał wybory… [Autor tej książki J.D. Vance ma poważne szanse (wykorzystane, niestety – dopisek z 6 listopada 2024 roku), by zostać kolejnym wiceprezydentem USA (w tandemie z Donaldem Trumpem) – toteż przypominam rekomendację „Elegii dla bidoków” z 28 lutego 2018 roku…] Uogólniona opinia analityków amerykańskiego życia politycznego podstawową przyczynę zwycięstwa Donalda Trumpa odkryła w powolnym, niemal niedostrzegalnym „przebiegunowaniu” opinii, postaw i wymagań obywateli USA, zamieszkujących tzw. Pas Rdzy, czyli uprzemysłowiony dość intensywnie w nieodległej przeszłości (lata 50. i 60. ubiegłego stulecia) region od Wielkich Jezior po Massachusetts, obejmujący m.in. stany Michigan, Ohio, Pensylwanię, Indianę, Wirginię Zachodnią… Czyli tam, gdzie doszło do zmiany preferencji wyborczych między Demokratami a Republikanami (drugi taki rejon to stan Wisconsin…). Region ten w końcu lat 40. i na początku lat 50. zasiedliła fala przybyszów z górskich regionów Appalachów, białych tubylców, Szkoto-Irlandczyków, do tej pory pracujących w appalachijskim górnictwie, kiepsko wykształconych, z aspiracjami nie przekraczającymi poziomu standardowej klasy średniej – domek na przedmieściu (na kredyt oczywiście), niewielki kapitał rezerwowy w banku, ford albo chevy na podjeździe… No i stała robota…
Elizabeth Winder Marilyn na Manhattanie. Najradośniejszy rok życia Przekład: Katarzyna Makaruk Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Mogło być pięknie, mogło być inaczej… Ktoś, kto nie płynął tratwą po „Rzece bez powrotu”, kto nie sterczał na „Przystanku autobusowym”, kto nie zmoczył głowy w całunie mgły nad „Niagarą”, kto nie wie, że „Mężczyźni wolą blondynki” (a diamenty to najlepsi przyjaciele dziewczyn…), kto nie widział, jak dmucha nowojorskie metro, walcząc z grawitacją i tekstyliami w „Słomianym wdowcu”, kto nie ma pojęcia (nobody’s perfect…) jak Sugar Kowalczyk grała na ukulele w „Pół żartem, pół serio” (nota bene chyba najgorzej przetłumaczony na polski tytuł anglosaskiego filmu – w oryginale „Some like it hot”…), kto nie przeczuwał, jak skończą „Skłóceni z życiem” – ten nie wie, co mówi, używając słowa KOBIETA. Nie w sensie ścisłym, mając na uwadze konkretną dojrzałą osobniczkę gatunku ludzkiego i płci żeńskiej. Nie wie, co mówi w sensie symbolicznym, metafizycznym, ikonicznym… Postawienie znaku równości między nazwiskiem Marilyn Monroe a esencją, rdzeniem pojęcia kobiecości nie jest żadną miarą nadużyciem. Życie i dzieło Marilyn Monroe zostały przebadane, opisane, wreszcie zmistyfikowane przez setki autorów, ale nikt nie wpadł na koncept, jakim posłużyła się pani Winder. Ona przeanalizowała tylko rok w życiu…
Haruki Murakami Zawód: powieściopisarz Przekład: Anna Zielińska-Elliott Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2017 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 3/5 Kosmiczne swędzenie oraz takowego korzystne spieniężenie… Kolejny pisarz, sięgnąwszy po światowe laury komercyjnego sukcesu (zasłużenie czy nie – to już temat innego wywodu, od którego na razie się uchylam…) nie potrafi owoców jego spożywać w ciszy i dyskrecji, kontentując się adoracją swego odbicia w lustrze przy porannym goleniu. Sformułował przeto, obmyślił i zwerbalizował życzenie powiadomienia swych czytelników, kim On – Jego Ekscelencja Pisarz – właściwie jest. Co sobie myśli, gdy pisze. Jak pisze. Skąd bierze to, o czym pisze. O czym pisze. Po co pisze… Innymi słowy: pisarz Murakami udziela sobie samemu wyjaśnienia – kompetentnego i rozstrzygającego – jak to jest, gdy Murakamiemu chce się pisarzem zostać i potem nim przez długie lata szczęśliwie (i fortunnie – w sensie ścisłym) być… Jeszcze innymi słowy: pisarz Murakami mówi nam, co on sam chce, byśmy o jego pisarstwie i pisarskości wiedzieli. Wyręcza zatem przyszłych biografów. Ale może chce ich także zmylić, na fałszywy trop skierować, ulepić fantoma Murakamiego, by wszyscy się zadowolili. W końcu daje gotowe odpowiedzi na szablonowy zestaw pytań o Murakamiego – w nadziei, że nikt o nic więcej się nie…