Umiera się tylko raz

11 kwietnia 2019

Robert Dugoni

Umiera się tylko raz
Przełożył Lech Z. Żołędziowski
Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2019

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Jak wyjść z pułapki na kraby?

Kurt Schill miał nową czternastostopową aluminiową łódź i w związku z tym nabytkiem nieco długów. Miał rozeznane wydajne łowisko krabów w cichym zakątku, odosobnionym akweniku cieśniny Puget i determinację, by postawić pułapkę, choć trwał jeszcze okres ochronny – ale właściciele restauracji dobrze płacili gotówką z ręki do ręki. A on miał potrzeby – jak to szesnastolatek z liceum – o których z ojcem przecież nie było co gadać… Dlatego jeszcze przed świtem zepchnął swą łódź na wodę i popłynął podebrać połów z kosza-pułapki… Ale tego ranka nie miał szczęścia. Nie tylko przypadkiem wyciągnął nie swój kosz z dna, ale jego zawartością musiał zainteresować policję w Seattle, by nie ściągnąć sobie na głowę większych kłopotów…
Zawartość pułapki na kraby to wyzwanie dla Sekcji Ciężkich Przestępstw Kryminalnych – młoda kobieta przed trzydziestką, zastrzelona (precyzyjnie – w głowę…) i upakowana w koszu na kraby najwyżej przed kilkoma dniami, ze śladami zabiegu chirurgicznego zmieniającego rysy twarzy (numery seryjne na implantach pomogą w identyfikacji…). Ale dlaczego trafiła na łowisko krabów w cieśninie Puget i kto jej w tym pomógł?
Jeśli autor nazywa się Dugoni – Robert Dugoni – to wiadomo, że śledztwo poprowadzi detektyw Tracy Crosswhite – wykreowana już sześciokrotnie (od 2014 roku) przez Dugoniego czterdziestoletnia twardzielka, mistrzyni strzelania i dochodzenia do prawdy… „Umiera się tylko raz” (skądinąd wyjątkowo niezgrabnie przetłumaczony tytuł; oryginalny to „The Trapped Girl”) to czwarta z kolei przygoda śledcza pani Crosswhite, więc mamy opóźnienie. Podwójne… Ale nie przesadzajmy, nie poganiajmy wydawcy ani translatora. Bo gdyby pośpiech miałby się odbić na jakości… Lepiej nie!
Dugoni jest wytrawnym kreatorem postaci. Drugo- i trzecioplanowe wyposaża w szczegóły tak obficie, jakby miały odegrać rolę znacznie większą, niż dla nich zaplanował. I nie są to zabiegi „na wszelki wypadek” – gdyby mu się coś odwidziało lub poplątało w prowadzeniu intrygi. Nie – on tak ma, że musi dokładnie i ze szczegółami. Dzięki takim kreacyjnym zabiegom postaciom się wierzy (zwłaszcza tym wrednym…). Więc gdy obleśny policjant zamawia tak krwisty stek, by zamuczał, gdy wbije się weń widelec, obleśność jego wizerunku wzmaga się, aż do przerysowania. I to od razu ustawia go w hierarchii typów, którym czytelnik powinien uważniej patrzeć na ręce… Gdy bezkompromisowa przyjaciółka ofiary podczas wypadu do baru zapowiada, że idzie się rżnąć, ta jej bezkompromisowa, instynktowna szczerość wręcz zmusza do dokładnego zbadania życiowych przypadków. Dugoni nie jest wyznawcą techniki stopniowanego demaskowania domniemanego sprawcy, by w finale z nagła się rozkraczyć i z miną niewiniątka zawołać: a kuku – zabijał kto inny! Dugoni rozsnuwa aurę podejrzeń jak sztuczną mgłę z teatralnej wytwornicy i daje czytelnikom szansę samodzielnego grzebania w bebechach ułożonej przez siebie intrygi.
Taką strukturę intelektualną kryminalnej opowieści to ja lubię. W miarę postępów lektury przybywa pola do spekulacji. Ustalanie kolejnych faktów nie prowadzi do zawężenia ścieżki śledztwa – przeciwnie: wychodzą na jaw ukryte znaczenia, tropy. To tak jak rozdrabnianie karczocha, by dobrać się do smacznego serca kwiatostanu. Albo łuskanie fasoli… Bardzo pogmatwana za tym kryje się historia, ale chyba nikt z czytających nie czuje się zniechęcony do spekulacyjnych poszukiwań sensu na własną rękę. To miła zabawa, choć w rezultacie nic nie jest takie, jak się państwu wydaje. Rzecz w tym, że intryga jest dobrze obmyślona, atrakcyjnie skomplikowana i budząca zaufanie. Zaufanie do jakości intrygi jest niezbywalnym przywilejem czytelnika. Zaufanie zwalnia od podejrzliwego szukania dziury w całym – od momentu, gdy podczas lektury natkniesz się na głupotę, błąd, niekonsekwencję czy niefrasobliwość autora. Ale Dugoniego niełatwo przyłapać na takim wykroczeniu…
W rezultacie zatem mamy do czynienia z porządnym rzemiosłem. Autor dokłada do tego jeszcze od siebie – w postaci premii dla czytelnika – parę inteligentnych zagadek uatrakcyjniających lekturę. W „Umiera się tylko raz” mamy dziewczynę z pułapki na kraby, zidentyfikowaną początkowo pod nazwiskiem, kryjącym za sobą postać fikcyjną, która nie zostawiła innych śladów w przestrzeni (a wiecie, jak trudno jest nie zostawić po sobie śladów, choćby w rzeczywistości wirtualnej?). Potem nabiera kształtów supozycja, że to inna kobieta, ale okazuje się, że ta inna jest poszukiwana jako zaginiona podczas górskiej wycieczki z mężem na wielki wulkan Mount Rainier… W końcu ślady naprowadzają na… trzecią damę – skądinąd przyjaciółkę zaginionej turystki. Trzy tożsamości jednej ofiary? Przyznacie, że to rzadko spotykany zakrętas intrygi.
Zresztą Dugoni jest akurat dobry w zagadkach – ma ich sporo w zanadrzu, ale nie męczy czytelnika nadmiarem. Raczej powolutku dozuje pytania i wątpliwości i mocno do nich przywiązuje swoich bohaterów. Pani detektyw Tracy Crosswhite nieustannie jest w ogniu zagadek, angażujących ją emocjonalnie – nawet wtedy, gdy przejściowo traci śledztwo na rzecz ekipy z innego rewiru policyjnego. W ogóle sprawy obmyślane przez Dugoniego to nie są rutynowe śledztwa – do załatwienia poza sferą emocji, wyłącznie profesjonalnie. A Tracy, ze względu na swój własny bagaż przeżyć, jest podatna na mocne bodźce w tej sferze. Traumy, katastrofy moralne, syndromy ofiar, awarie psychiczne – to jej specjalność. A poza tym Tracy – wraz z kolegami z zespołu – jest ponurą, fatalistyczną wyznawczynią prawa Murphy’ego: jeżeli coś może się spieprzyć – spieprzy się na pewno… Świadomość działania tej reguły bardzo pomaga w życiu, nie tylko w śledztwach kryminalnych, ale w ogóle.
Sam Dugoni – jak się wydaje – jest facetem odpornym na stres. To on przez trzy lata uporczywie siedział dzień w dzień w ciasnym (2,4 metra na 2,4 metra i bez okna…) gabineciku, wynajętym w biurowcu w centrum deszczowego Seattle i pisał wytrwale swe opowieści „na skład”, zanim poddał się konfrontacji (skądinąd zwycięskiej…) z wydawcami. Pisarz z takim treningiem raczej nie wykreuje bohatera, który byłby jego „odwróconym” alter ego: psychicznego wrażliwca, słabeusza łatwego do zgięcia… Zresztą dał sygnał, że zamierza Tracy poddać nowym torturom psychicznym – w samej końcówce „Umiera się tylko raz” bohaterka… wychodzi za mąż. Można sobie wyobrazić, co się będzie działo w naszym ulubionym ciągu dalszym!
Tomasz Sas
(11 04 2019)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *