Bardzo złe miejsce

1 września 2018

Tim Weaver

Bardzo złe miejsce
Przełożył Robert Waliś
Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2018

Rekomendacja 3/7
Ocena okładki: 1/5

Na szlaku pękniętych serc

Dobra zabawa – z elementami grozy, a nawet pewnego takiego okrucieństwa, z inteligentnymi zagadkami i jakże typowymi dla kryminału z tamtej strony La Manche (lepszej czy gorszej; nierozstrzygnięty definitywnie spór trwa…) – rozterkami moralnymi, elementami odwiecznej walki Dobra ze Złem, tudzież boskiej równowagi między intuicją a logiką, między emocją a intelektem… Innymi słowy: kryminał modelowy. Produkt o niezłej jakości, ale o trochę w stosunku do tej jakości wygórowanej cenie i bardzo kiepsko, niechlujnie opakowany (obrazek z pierwszej strony to jawna kpina i fałszerstwo – kto odkryje, dlaczego tak sądzę?)
Ale to mniej istotne. Ważne, co (i kogo) Weaver postanowił wykreować… Nie policjanta z wydziału zabójstw – na ten koncept wpadają wszyscy; istotna jest tylko kwestia wyboru płci bohatera oraz oplecenie go siatką wystarczająco atrakcyjnych problemów osobowościowych, dewiacji, nawyków, paskudnych cech charakteru, nadnaturalnej upierdliwości, osobliwych przyzwyczajeń i nałogów, czasem jakimś hobby, znamionującym odpowiedni poziom intelektualny… Weaver na aż taką ostentacyjną łatwiznę nie poszedł… Wybrał drugą pod względem częstotliwości pojawiania się figurę – prywatnego detektywa. Tradycje literackie ogromne (ba – Holmes, Poirot…), możliwości kreacyjne zapewne nawet większe niż w przypadku funkcjonariusza policji. Weaver skorzystał z tego poluzowania rygorów formalnych, ale ograniczył sam sobie pole manewru fabularnego: jego bohater David Raker ma bowiem dość wąską specjalizację, jak na branżę prywatnej inwestygacji – zajmuje się bowiem odszukiwaniem osób zaginionych – i to w tych przypadkach naprawdę beznadziejnych – powiedzmy: niemalże bezśladowych… Tak więc w sprawie wykrycia sprawcy masowego mordu w odciętym przez lawinę alpejskim hotelu lub kradzieży faworytnego pieska rzadkiej i bezcennej rasy z nim nie pogadacie; tam się przyda ktoś w typie detektywa Rutkowskiego. Jeśli znalazłby się autor, który potrafiłby powołać do życia (literackiego, ma się rozumieć) kreaturę podobnego do rzeczywistej kalibru…
Lecz jeśli ze środka Londynu wyparowuje nagle czteroosobowa rodzina, w tym dwie mocno nieletnie córeczki – a, to robota w sam raz dla Rakera. Gdy emerytowany policjant wychodzi w kapciach z wiejskiego domku „na minutkę” po kilka polan (już gotowych, pociętych w drewutni…) do kominka i znika bez śladu – to też Raker, lepszy, skuteczniejszy od sformalizowanego, spętanego procedurami Scotland Yardu… Były dziennikarz (element „alteregoistyczny” – Weaver też był dziennikarzem, zanim został pisarzem full time job…), nieszczęśliwy wdowiec, posiadacz – od ćwierci wieku – nieślubnej córeczki (o istnieniu której do niedawna nie miał pojęcia), mieszkaniec Londynu, ale także właściciel domku na wsi w Devonshire – tudzież sprytny i nieustępliwy twardziel… Może ponad przeciętną, przyzwoitą miarę wiarygodności, ale przecież gdyby Weaver wykreował go na statystycznego średniaka (czyli rozlazłego fiuta), nie mógłby mu przypisać rynkowego powodzenia, co w egzystencji prywatnego detektywa ma podstawowe znaczenie… Raker zatem jest człowiekiem sukcesu, aczkolwiek okupionego utratą zdrowia, złudzeń i przeczuć. Ale nie do końca, do cynicznego znieczulenia. Zawiłości natury ludzkiej wciąż jeszcze (choć coraz słabiej) zdumiewają Rakera. I to pozwala ubarwić akcję – osobliwie w momentach, gdy nasz bohater niespodzianie obrywa w łeb i ocyka się w jakimś zakamarku starych dekoracji…
Podmiotem poszukiwań Rakera w „Bardzo złym miejscu” jest właśnie wspomniany policjant, który w domowych kapciach wyparował ze środka pustego wrzosowiska. A istota problemu tkwi w pewnych zaskakujących, niepokojących imponderabiliach towarzyszących aferze… Robotę bowiem zleca mu wysoka (rangą…) funkcjonariuszka londyńskiej Metropolitalnej Służby Policyjnej, mówiąc prościej: Scotland Yardu – niejaka inspektor Melanie Craw, z którą Raker nie pozostawał w, delikatnie to ujmując, nawet poprawnych stosunkach. Zimna obojętność na pograniczu otwartej wrogości – to by było to… Ale zlecenie to forsa. No i sui generis immunitet – zwłaszcza gdy okazało się, że zaginiony Leonard Franks nie był sierżanciną na emeryturze, tylko szefem jednostki śledczej, wysoce cenionym, poważanym gliniarzem, z opinią nieskazitelnego, nieprzekupnego i wysoce profesjonalnego, a do tego… ojcem samej inspektor Craw.
Szczegółów poszukiwań oczywiście sobie oszczędzimy ze zrozumiałych względów. Mogę tylko zapewnić, że są wystarczająco ekscytujące i przykuwające uwagę podczas lektury. Gmatwanina zdarzeń, motywów i tropów dobre daje świadectwo kreatywnej wyobraźni Weavera. A do tego w sensie ściśle literackim to po postu przyzwoite rzemiosło. Autor umie opowiadać i tej umiejętności nie zwykł marnować. Nie szasta pomysłami, nie lubi erupcji zagadek i tzw. zwrotów akcji ponad rzeczywistą potrzebę narracji. Wszystko ma swoje miejsce i zastosowanie… Istotą fabularnego pomysłu „Bardzo złego miejsca” jest dekompozycja mitów, autorytetów, nieskazitelnych portretów. Taka gra, w której wszyscy bez wyjątku tracą. Jedni tylko wizerunek, a inni – aż życie. Ale uszczerbku uczuć doznają wszystkie persony dramatu. Wszystkie też tracą zaufanie, jakim obdarzały (na ogół bezkrytycznie) partnerów. A ponieważ gra się toczy w policji, rezultaty są rujnujące. No i jak z tym dalej żyć? Weaver ma odpowiedź – jesteśmy powiązani, jesteśmy odpowiedzialni za innych, więc nie przesadzajmy z tym zajmowaniem się wyłącznie sobą – żyjmy razem i dla innych. Może to coś da – kto wie?
Kawałek egzystencjalnej filozofii w zwykłym kryminale? Czy to trochę nie za ambitnie? Przecież miała być dobra zabawa… No i jest. Ale co to komu szkodzi – trochę do myślenia? Ostatecznie można zapomnieć zaraz po przeczytaniu – nie zaprzątając sobie ślicznych główek życiowymi dylematami… Ale skoro już autor potrudził się, by postawić kilka pytań, to czemu nie potrudzić się przez chwilę razem z nim? Może to trochę za dużo, jak na rozrywkowy kryminał, ale tak to już w życiu bywa – dylematy, sekrety, wątpliwości i paradoksy dopadają nas gdzie bądź. A na ogół wkręcają się nieproszone w dobrą zabawę…
Tomasz Sas
(1 09 2018)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *