Chaos. Nowy porządek świata

27 sierpnia 2018

Marek Orzechowski

Chaos. Nowy porządek świata
Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2018

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5

Rien ne va plus! Czy to już koniec gry?

Marek Orzechowski jest dziennikarzem z wieloletnim doświadczeniem, wytrawnym i przenikliwym analitykiem tzw. sytuacji międzynarodowej tudzież dociekliwym, spostrzegawczym reporterem. Czyli ma wszystkie niezbędne przymioty, by nieodwołalnie zostać… pesymistą. Pesymizm ten ma rozmiary iście monumentalne – podobnie jak monumentalne są zagrożenia (już nie potencjalne – boleśnie realne…) porządku świata. Zagrożenia takie, jak je widzi Orzechowski. A w zasadzie jedno zagrożenie: chaos, Ustabilizowany bowiem porządek świata, jaki znaliśmy przed zamachem 11 września, upadkiem Lehman Brothers i katastrofą Niemiec na mundialu w Rosji, se ne vrati – przynajmniej w dającej się przewidzieć czy ekstrapolować przyszłości. Chaos, zdaniem Orzechowskiego, nie jest w gruncie rzeczy rezultatem biegu spraw, który to bieg, mówiąc delikatnie, wymknął się spod kontroli. Chaos jest narzędziem sprawowania władzy silnych nad słabymi; pod ciężarem chaosu słabi padną, a silni jakoś sobie poradzą. Innymi słowy: chaos nie jest rezultatem procesów niekontrolowanych, jeno zaplanowanym instrumentem osiągania i utrwalania dominacji jednych nad drugimi. I jako taki będzie trwał, bo ma trwać. Trwa mać…
Zdaniem Orzechowskiego – szybko z tego nie wyjdziemy, jeśli w ogóle… W każdym zaś razie pod warunkami, których spełnienie graniczy z cudem… Czarny pesymizm, nieprawdaż? W tym momencie wypada postawić pytanie metafizyczne: czy pesymista może być obiektywny? Innymi słowy: czy taki, dajmy na to Orzechowski, opisuje świat sine ira et studio? Czy pesymista głębokodenny, dla którego konwencjonalna fraza „aniemówiłem?” jest machinalnym zaklęciem na śniadanie (dwa jajeczka, ryż w śmietanie…), może się rekomendować publiczności jako beznamiętny obserwator (z nutką życzliwości…) – czy raczej jako płomienny prorok apokalipsy? Innymi słowy: czy pesymista może być obiektywny? Dobre pytanie… W zasadzie pesymizm i optymizm oraz obiektywizm i subiektywizm to pojęcia z różnych porządków i w paradę (w sensie logicznym) sobie nie wchodzą. Skonstruować intelektualną figurę obiektywnego optymisty równie łatwo jak subiektywnego pesymisty i na odwrót – zresztą w każdej możliwej konfiguracji… pod warunkiem, że żaden z nich nie kłamie, nie kwestionuje faktów, nie przegina. Jest zatem do pomyślenia figura obiektywnego pesymisty… Pod warunkiem, że uprawia racjonalną argumentację, nie zaś propagandę. Orzechowski jest dobrze poinformowany, ma niezłe archiwa i życzliwe źródła w newralgicznych węzłach akcji. Nie żeby zaraz „Głębokie Gardło”, ale na porównywalnym poziomie kompetencji. No i teren działań dobrze spenetrowany. Z Brukseli lepiej widać, jeśli nie ma się euroentuzjastycznych okularów na oczach. W jego przygotowanie fachowe zatem wątpić nie sposób, natomiast w intencje – nie wypada, nawet jeśli zorientujemy się, że chce nasz cośkolwiek przestraszyć…
A jest się czego bać… Orzechowski we wstępie do „Chaosu” zapewnia nas (str. 11), że jest optymistą mimo wszystko, ale to, co prezentuje zdumionej i zaskoczonej publiczności, z optymizmem (nawet urzędowym) nie ma nic wspólnego. Jego zdaniem, jesteśmy właśnie w fazie, która w ruletce trwa między ogłoszeniem przez krupiera końca obstawiania, czyli rien ne va plus! – a momentem, gdy kulka na kole wpadnie w przegródkę z numerem i wszystko staje się jasne. Ale zanim kulka nie stanie, gra nie jest przecież rozstrzygnięta, lecz już nic zrobić nie można; trzeba tylko czekać na wyrok losu – gryząc palce, w miarę możności z godnością… Puściliśmy (niektórzy z nas puścili) w ruch siły, nad którymi panuje przypadek, probabilistyka i ślepy los. Tak się nam przynajmniej zdaje. W istocie o akcydentalnym chaosie mowy być nie może. Ten, kto woła: rien ne va plus!, wszystko dokładnie zaplanował, niczego nie zostawił przypadkowi, tylko jakoś… zapomniał nam o wszystkim powiedzieć.
Orzechowski systematycznie nawiedza miejsca chaosem ogarnięte, bądź chaos generujące… Od swojej domowej Brukseli (tam od lat mieszka…) poczynając. Opisuje brukselska dzielnicę Molenbeek, którą dziennikarze mediów stołecznych nazywają separatystycznym państwem muzułmańskim, które z Belgią nie ma nic wspólnego – funkcjonuje równolegle, władzy i jej policji nie uznaje, podatków nie płaci (komu – niewiernym?), ale po fundusze wyciąga ręce. Nikt tam na co dzień nie mówi po francusku ani po flamandzku; nie ma księgarń, bibliotek, kiosków z gazetami, kin, teatrów… Dwóch na pięciu znanych wojowników islamskiego dżihadu w Europie i na bliskowschodnim pograniczu ma w dokumentach (jeżeli w ogóle je mają…) adres w Molenbeek.
Orzechowski analizuje wydarzenia w Libii – upadek reżimu Kaddafiego, rewolty w Tunezji i Egipcie (tzw. rewolucje kwiatowe arabskiej wiosny…), wojnę z imperium Husajna, obfitującą w ciche dramaty wojnę domową w Syrii, konflikty bałkańskie, wojny w Afganistanie, konflikt z Iranem, wędrówki uchodźców… Dokładnie wszystko, co się w ostatnich latach wydarzyło na froncie starcia między islamem a światem Zachodu. To bowiem wielopłaszczyznowe starcie jest bowiem w istocie zaprogramowanym chaosem, w który wdepnęliśmy globalnie – i nie bez własnej winy, własnego udziału, czasem cynicznie zaprogramowanego (ropa, gaz, itp.). To, co Orzechowski przy okazji i w tym kontekście wypisuje o Hillary Clinton czy Angeli Merkel, na szczególną zasługuje uwagę, bowiem nie jest to autor skłonny ulegać ani dżentelmeńskiej galanterii, ani wymogom politycznej poprawności tudzież regułom dyplomacji. Ale nie jest też mizoginem: wali po oczach konkretnie, za zasługi – a obie panie w kreowaniu chaosu niewielu mają sobie równych. Osobliwie madame Hillary, która w polityce światowej mieszała na wyższej półce niż Merkel… Ta ostatnia ma zasługi dla kryzysu uchodźczego, który ma bolesne skutki na peryferyjnym w gruncie rzeczy terytorium Europy…
Orzechowski opisuje sytuację międzynarodową bez zaklęć i uprzedzeń. Jest surowy i szczery, wyzbyty ideologicznej podbudowy procesu krytycznego myślenia. Innymi słowy: kompleksja ideologiczna nie zamula ani nie upośledza klarowności wywodu, nie prowadzi do rezygnacji z ostrości i precyzji sformułowań; nic – zwłaszcza postulat poprawności – nie osłabia sceptycznej, krytycznej wymowy jego ocen i konkluzji. Ale gdy przychodzi do recept, Orzechowski mięknie… Zakłada on bowiem, że wyjdziemy z chaosu własnymi siłami, porzucimy populizm, wypędzimy populistów, jeśli uda się „zdemokratyzować demokrację”. Cóżby to miało oznaczać? W istocie chodzi o to, kto ma nami rządzić. Czy jakieś samozwańcze, niewybieralne elity – czy my sami przez się (czyżby w trybie nieustannego plebiscytu twitterowego?).
Ale to nie takie proste… Demokratyzacja demokracji swój początek winna mieć w skutecznej edukacji. Tylko bowiem krytyczni, niepodlegli intelektualnie czytelnicy mądrych książek i konsumenci obiektywnych mediów, dobrze poinformowani i wdrożeni do racjonalnego, logicznego myślenia, mieliby szansę dokonać zmian. Tymczasem nikomu na takim systemie nie zależy – zwłaszcza populistom i zwykłym kłamcom, którzy dzięki głupocie publiczności dorwali się do władzy. Więc nie będą niczego zmieniać, by się nie samounicestwiać… Przeto jeśli systemu edukacji się nie zmieni, to publiczność nadal będzie głupia, analfabetyczna i rozhisteryzowana, podatna na demagogię i bezkrytyczna, wierząca w magię i siły nadprzyrodzone, słuchająca samozwańczych proroków, ulegająca wizjonerom, ufająca bardziej egzorcystom niż ekonomistom. Więc kto ma zdemokratyzować tę demokrację, zresztą niebezpiecznie chylącą się ku ochlokracji? Znów jakaś elita? W zasadzie nie mam nic przeciwko temu – poza jednym: ze względów biologicznych (kalendarzowych, powiedzmy…) mam żal, że już w tej rozgrywce nie wezmę udziału. Więc jak zdemokratyzować tę demokrację? Nie wiem – i od Orzechowskiego się nie dowiem. Chyba że zostawia on sobie ten temat na nasz ulubiony ciąg dalszy. I właśnie teraz siedzi nad opus magnum o wychodzeniu z chaosu, w który nas tak zgrabnie wpędził. Jak jest, tak jest – ale i tak lektura „Chaosu” jest niepoślednim incydentem intelektualnym, co zawsze godne jest polecenia…
Tomasz Sas
(27 08 2018)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *