Apartament w Paryżu

5 września 2018

Guillaume Musso

Apartament w Paryżu
Przełożyła Joanna Prądzyńska
Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2018

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 2/5

Cykady na Cykladach, czyli romantyczny koniec dramatycznego poszukiwania prawdy

To już druga w tym roku i w tym blogu książka o tytule „Apartament w Paryżu”. Przesada… Nie żebym miał cokolwiek przeciwko Paryżowi, a zwłaszcza apartamentowi tamże. Pierwszy był „Apartament…” Michelle Gable, który ukazał się w wydawnictwie WAB jakoś tak pod koniec mroźnej zimy tegorocznej. Tytuł oryginału (angielskiego) – a jakżeby inaczej: „A Paris Apartment”. Drugi „Apartament…” Guillaume’a Musso ukazał się niedawno, a tytuł oryginału (tym razem francuskiego) oczywiście „Un appartement a Paris”. To oczywiście uniewinnia naszych wydawców i tłumaczy: zachowali wiernie sens autorskiego przekazu… „Apartament…” pani Gable – przypomnijmy – to historia udziału amerykańskiej rzeczoznawczyni meblarskiej, zatrudnionej w pewnym domu aukcyjnym, w eksploracji zamkniętego przez dobre kilkadziesiąt lat mieszkania w Paryżu, którego właścicielka swoje dziewczęce i dojrzałe życie spędziła, zarobkując jako… dama z półświatka, niezwykle skądinąd popularna w kręgach paryskiej socjety artystyczno-plutokratyczno-politycznej. Okazało się, że apartament kokoty to składnica dzieł sztuki, zabytków rękodzieła artystycznego i stolarstwa o wielomilionowej wartości – a proces inwentaryzacji wywarł przemożny wpływ na życie towarzyskie i uczuciowe pani ekspertki. No romans, proszę państwa! Romans regularny z happy endem o wielce moralnym wydźwięku… A tytuł nad wyraz ściśle pasuje do treści.
„Apartament…” Musso to też romans – ściślej: thriller romantyczny, w którego fabule tytułowy apartament… nie odgrywa prawie żadnej roli, poza tym może, że na początku daje schronienie parze głównych bohaterów i kieruje ich emocje na „tego trzeciego” – już nieobecnego z powodu zejścia z tego świata, ale żywego przez swe malarskie dzieło… W całej fabule jest dużo więcej znaczących i wielce dramatycznych elementów symbolicznych, które mogłyby odzwierciedlić się w tytule. Musso się nie postarał – wszystko wygląda tak, jakby miał tytuł roboczy, prowizoryczny, by jakoś odróżnić ten tekst od innych – rozwleczonych po warsztacie. Ale się mu zapomniało zmienić i tak już zostało – rynkowo brzmi nieźle, nawet jeśli merytorycznie bez sensu…
Tytułowy apartament to pracownia malarska połączona z wygodnym mieszkaniem w zacisznym zakątku Paryża – w okolicy Montparnasse’u, rzut beretem od hałaśliwego bulwaru Raspail. W końcu grudnia 2016 roku wykonawca testamentu malarza Seana Lorenza i jego przyjaciel, właściciel pewnej paryskiej galerii, zdecydował się wynająć pracownię. Ale pośrednicząca agencja coś spieprzyła i pewnego dnia tuż przed świętami Gaspard, amerykański dramaturg, umiarkowanie sławny i popularny, otwierając w kuchni butelkę zacnego burgunda Gevrey-Chambertin, wypłoszył z łazienki niedbale owiniętą tylko w ręcznik Madeline, byłą policjantkę brytyjską. Oboje mieli ważne i legalne umowy wynajmu tego samego lokalu w tym samym czasie… Gaspard tradycyjnie od lat zaglądał zimą do Paryża, by w spokoju napisać kolejną sztukę. Madeline zaś szukała ukojenia i chwili na samotną medytację definitywną przed zaplanowanym zabiegiem in vitro. Ale los im nie dał dokończyć rozpoczętych przedsięwzięć…
Za sprawą Bernarda, właściciela galerii, Madeline i Gaspard wciągnęli się w krótką, bo zaledwie pięciodniową awanturniczą eskapadę detektywistyczną. Bernard był bowiem pewien, że Lorenz namalował kilka obrazów, które zaginęły (wartość rynkowa za sztukę po kilka milionów euro…), a nasi niefortunni współlokatorzy rzucili się entuzjastycznie, z głowami naprzód w międzykontynentalną akcję poszukiwawczą o rozmiarach znacznie wykraczających poza banalne tropienie obrazów. Przy okazji oboje fundują sobie i sobie nawzajem ostrą, krótką lekcję wrażliwości, emocjonalnego demaskowania stereotypów i budowania więzi…
W tym momencie dotarło do mnie, że chyba zbyt mocno spojleruję. Przepraszam za to słowo z internetowego żargonu, ale powiedziano mi autorytatywnie, że jego nowy sens jest zrozumiały dla znakomitej większości współczesnych czytelników. Do tej pory mniemałem staroświecko, że spoiler to pojęcie techniczne z dziedziny aerodynamiki. No wiecie, takie na przykład skrzydełko z tyłu samochodu, poprawiające właściwości trakcyjne i osiągi… A tu proszę: spoiler to nie tylko promocyjna zapowiedź (zmontowana z parusekundowych ujęć) filmu czy serialu. Spojlerowanie to także… psucie efektu dzieła poprzez zdradzanie zakończenia czy choćby zbyt wielu szczegółów. Więc przestaję spojlerować Mussa i jego „Apartament…”
Godzi się jednak dodać, że stopień zagmatwania pomysłowej intrygi kryminalnej wystawia niezłe świadectwo pisarskiej biegłości Mussa. Tudzież jego fantazji… W końcu fantazja to narzędzie kreacji, wymagające tylko dyskretnego nadzoru i delikatnej… szlifierki. Nie żeby zaraz gruboziarnistym szmerglem – wystarczy irchowa ściereczka. Delikatna; fabularne bowiem pomysły Mussa nie wymagają głębszej, strukturalnej obróbki. Skurczybyk umie opowiadać… Gdyby jeszcze do tego umiał pisać choćby na zbliżonym poziomie. Ale nie umie. W każdym razie nie za bardzo… Jest za to mistrzem udawania. Udawania, że wielkim pisarzem jest, erudytą i guru literatury. Na razie popularnej, ale kto wie, co będzie później… Jednym z objawów tej mistyfikacji jest wysycenie tekstu wszelkiego rodzaju cytatami, filozoficznymi aforyzmami, przemądrzałymi dygresjami – zupełnie w stylu tego obciachowego Brazylijczyka Coelho. Niektóre są zupełnie od czapy… Zabieg ten przeszkadza w lekturze, odchyla uwagę, myli mechanizmy percepcyjne – jak kawał żelastwa położony pod kompasem. Ale jakoś przecież Musso musi zakłócać, by miałkość jego środków wyrazu i techniki pisarskiej nie wyszła na jaw. Przyznać wszelako trzeba, że niektóre z tych pobocznych wtrętów mają swoistą urodę i dynamikę – na przykład wizyta Madeline w warsztacie zaprzyjaźnionego z malarzem Lorenzem ucieracza farb i pigmentów. Ta swoista „Farbenlehre” naprawdę przyjemnym i smakowitym kawałkiem prozy jest…
Co do reszty pewności nie mam. Dynamika kryminału w tej opowieści wyraźnie zdominowała dynamikę romansu, przeto zakończenie (szczęśliwe – ma się rozumieć) może się wydać mniej odpornym czytelnikom zabiegiem sztucznym i niezrozumiałym. Ale okazało się, że pisarz Gaspard całkiem dobrze urządził sobie życie i dysponuje jachtem, bazującym w niewielkim porcie na którejś z miniaturowych wysp greckiego archipelagu Cykladów, gdzie pięć lat później (czyli jakoś tak w 2021 roku) całą tę historię opisuje synkowi (tak, tak…), by wiedział, skąd się wziął. I dlaczego. Ta zaskakująca figura narracyjna wystawia doprawdy znakomite referencje wysokim umiejętnościom kreacyjnym Mussa. Panie czytelniczki, panowie czytelnicy – będziecie zadowoleni. Mimo szorstkiej faktury autor okazał się sprawnym opowiadaczem. I pomysłowym. Ergo: macie przed sobą kawałek obiecującej rozrywki. Bez przesadnych zachwytów – ale i bez rozczarowań i zbrzydzenia.
Tomasz Sas
(5 09 2018)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *