Krzysztof Koziołek Wzgórze Piastów Wydawnictwo Akurat, Warszawa 2018 Rekomendacja: 1/7 Ocena okładki: 3/5 Zielonogórskie klimaty w wehikule czasu Jeżeli ktokolwiek z jakichkolwiek powodów lubi spokojne, ciche, prowincjonalne miasteczko Zielona Góra, germańską stolicę starodawnej piastowskiej dziedziny – Lubuszy – to lektura nowego Koziołka jest dlań obowiązkowa… Innych racjonalnych przyczyn sięgnięcia po „Wzgórze Piastów” nie ma. Poza zgłębianiem dziejów niegdysiejszego centrum uprawy winorośli (wraz z produkcją wina), pędzenia innych alkoholi, budowy wagonów kolejowych i konstrukcji mostowych. Osobliwie zaś intryga kryminalno-szpiegowska, obmyślona przez Koziołka, nie jest godna czytelniczej uwagi… Czterdziestoletni Krzysztof Koziołek – dziennikarz, politolog i coś tam jeszcze – jest nieznanym bliżej w szerokich kręgach czytelniczych specjalistą od teorii spiskowych, dramatów sensacyjno-politycznych i awanturniczych; ma też dodatkowe hobby: jest rekonstruktorem kryminalnym, poruszającym się po tym samych ścieżkach, co Krajewski, Wroński, Szwechłowicz… I to poruszającym się zgrabnie i całkiem udolnie. W poprzedniej swej powieści – „Góra Synaj” – dał nawet popis mistrzostwa rekonstruktorskiego, budując sugestywny, plastyczny i szczegółowy (przez co wiarygodny, jak się wydaje…) pejzaż, klimat zbrodni w nadodrzańskich miasteczkach Glogau i Neusalz. Oczywiście Koziołek nie dysponuje nawet w połowie warsztatem takim jak Krajewski czy Wroński, nie jest tak literacko sprawny jak tamci dwaj. Niezręcznie maskowane, kiepsko zatarte są ślady jego lektur uzupełniających:…
Mark Sullivan Pod szkarłatnym niebem Przełożyła Anna Klinghofer-Szostakowska Wydawnictwo Edipresse Polska, Warszawa 2018 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 2/5 Józuś na wojnie, czyli jak ragazzo di Milano wydymał III Rzeszę… Włącz podwójną ostrożność i przejdź na najwyższy poziom nieufności, gdy czytasz promocyjne blurby na okładkach książek. Te bałwochwalcze miniaturki sugestywnej (by nie użyć słowa: bezczelnej…) reklamy swą prostacką zuchwałością zwalają z nóg. Coś na przykład jest „numerem jeden na liście bestsellerów Amazona”… Na litość boską – Amazon to nie jest konfraternia wolnych i niepodległych krytyków literackich – to globalny biznes, nastawiona wyłączne na zysk wielka księgarnia internetowa, sprzyjająca kiczowi i masowym gustom, handlująca jarmarczną tandetą… Numer jeden na liście ich „bestsellerów” to wątpliwa rekomendacja, choć niewątpliwa oznaka rynkowego sukcesu. Między wynikami sprzedaży a dobrą jakością iunctim żadnego nie ma. I być nie musi (aczkolwiek czasem – przypadkowo – się zdarza…). Istotne jest co innego: towar sprzedaje się w setkach tysięcy, może nawet milionami, Co znaczy, że trafia w gusta rozmaitych ludzi. Albo jest tak dobry, albo nie postawiono mu właściwych wymagań. Obstawiam tę drugą okoliczność… „Pod szkarłatnym niebem” jest klasycznym produktem popularnym, przeznaczonym na rynek amerykański. Wojna, romans, heroiczne wyczyny, los indywidualnego bohatera w trybach Historii – wplątanego blisko ważnych ludzi…
Robert Dugoni Na polanie wisielców Przełożył Andrzej Szulc Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2018 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 2/7 Od zbrodni czterdzieści lat minęło… Detektyw z policji w Seattle Tracy Crossworth jest mistrzynią strzelania – z glocka .40 potrafi oddać sześć strzałów w niespełna dziesięć sekund, trafiając z piętnastu metrów sześć razy w centrum tarczy. I robi to nie incydentalnie, ale za każdym razem – rozwala środek tarczy sylwetkowej w regulaminowym punkcie trafienia, wyznaczającym pole skutecznego strzału w środek masy ciała… Tracy Crossworth to groźna broń – najgroźniejsza na stanie departamentu policji miasta Seattle w stanie Waszyngton. Czytelnicy anglosascy Roberta Dugoniego mogli się już o tym przekonać sześciokrotnie – tyle bowiem autor „nastukał” powieści ze swą ulubioną bohaterką. My na razie trzykrotnie (proces kupowania praw i tłumaczenia jednak musi potrwać…). Ale to wystarczy, by przywyknąć do literackiej kreacji – zwłaszcza że jest całkiem przyzwoita. Za to twórca poddaje swą bohaterkę wymyślnym „torturom” intelektualnym… Już na początek wspólnej przygody (zakrojonej na lata, jak się wydaje…) kazał, by Tracy zajęła się rozwiązaniem zagadki zniknięcia przed dwudziestu laty swej siostry Sary, bo właśnie znaleziono jej szczątki – i to z dowodami, raczej wykluczającymi sprawstwo człowieka, który dwadzieścia lat temu został skazany za…
Natasza Socha Mgły Toskanii Wydawnictwo Edipresse Polska SA, Warszawa 2018 Rekomendacja: 1/7 Ocena okładki: 3/5 Dylemat riabinuszki kudriawej, czyli jedna kocha dwóch równocześnie… Lato już się rozgościło pełną parą, aczkolwiek przedwcześnie nieco, więc najwyższa pora odświeżyć zasób lektur wakacyjnych – niezobowiązujących romansów, lekkich a śmiesznych kryminałów – w sam raz na plażę czy popołudniową sjestę na hamaku w cieniu drzew, na wieczór z winem na tarasie albo przy kominku… Wydawcy na tę porę mobilizują rezerwy, odkładane z zamiarem wzbogacenia letniej oferty i nadzieją zarobku. Natasza Socha jest pierwszorzędną autorką na ten czas. Od lat ze sporymi sukcesami robi w romansach i powieściach romansopodobnych. Jest poza tym felietonistką, blogerką kulinarną i autorką z nurtu tzw. lajfstajlu (czyli jak sobie dawać radę w życiu małym kosztem – najlepiej cudzym – i nie popaść przy tym w depresję…). Z zawodu dziennikarka – wybrała karierę pani domu na obczyźnie i mieszka od lat z rodziną w Monschau – wsi niedaleko Aachen (po polsku Akwizgran…) w Północnej Nadrenii-Westfalii. Stamtąd widać lepiej. I Europę. I polskie sprawy na jej tle i bez tła… W końcu to stolica pierwszego Europejczyka – Karola Wielkiego. Przy pisaniu romansów dystans, umysł wolny od troski i luz egzystencjalny mają niebagatelne znaczenie…
Peter May Na szlaku trumien Przełożył Lech Z. Żołędziowski Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2018 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Smak słonego wiatru, zapach torfowego dymu i nuta jesiennego wrzosowego miodu… Pamięć tych trzech zmysłowych doznań szkockich przechowuję w dwóch różnych formułach. Pierwsza jest rozproszona, czyli każde z nich osobno. Słoność atlantyckiego wiatru można poczuć i zapamiętać oblizując wargi po spacerze plażą dowolnej wyspy zachodniego wybrzeża Szkocji; zapach torfu najlepiej przyswoić jadąc drogą – rowerem, jeśli akurat nie pada deszcz – w poprzek równinnej części wyspy Lewis ze Stornoway do Barabhas; a miód można posmakować w sklepiku kooperatywy pszczelarskiej w Fort William. Ale łatwiej razem – te trzy smaki plus moc uisge beatha (innymi słowy C2H5OH) z jęczmiennego słodu zawiera w sobie talisker (moim prywatnym zdaniem – najlepsza whisky typu single malt na świecie), pędzony w gorzelni w Carbost na wyspie Skye. A wszystko dlatego się przypomniało, bo Peter May napisał kolejny kryminał z archipelagiem szkockich Hebrydów Zewnętrznych jako sceną i pełnoprawnym uczestnikiem akcji zarazem. Ze szczególnym uwzględnieniem roli sztormów i fal morskich w kulminacyjnym punkcie intrygi. Zaczyna się jak dobry sensacyjny thriller z Jasonem Bourne’em: na pięknej plaży w wiosce Losgaintir (na angielskich mapach: Luskentyre…) na wyspie Harris…
Andrzej Saramonowicz Pokraj Wydawnictwo Muza SA, Warszawa 2018 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 3/5 Znasz-li ten kraj, ukochany kraj, umiłowany kraj? Kupa śmiechu… Miała być, ale jakoś nie jest; więźnie gdzieś po drodze między przeponą a strunami głosowymi. Bo ten Pokraj, w którym toczy się akcja – podejrzanie znajomy, ci Pokrajanie, którzy w niej uczestniczą, jacyś tacy podobni. Do nas – jakby się kto pytał… Akcja zaś sama też coś nachalnie przypomina momentami. Co takiego? A to Polska właśnie… Co sobie uświadomiwszy, jakoś tracimy ochotę do dobrej zabawy, choć autor robi co potrafi (a potrafi zaprawdę wiele…), by na każdej dosłownie stronie tej lektury czytelnik goszcząc, mógł zarykiwać się śmiechem niczym dziki osieł… On – Saramonowicz – to umie, bowiem humorysta, satyryk i prześmiewca z niego przedni. W końcu z zawodu jest autorem scenicznym, scenarzystą filmowym, reżyserem, dziennikarzem, ze specjalnością raczej komediową. To przecież on napisał, przerobił na kino i zrealizował arcyzabawny, chwalony i chętnie oglądany „Testosteron”, spod jego ręki wyszły uwodzicielskie i nieodparcie zabawne „Lejdis”. To on jest zadziornym publicystą i wrednym krytykiem. Sukinsynem nawykłym do szargania świętości, pomników, stereotypowych mniemań i fobii. Saramonowicz umie się śmiać, zaś jego fantazja leksykalna jest niezrównana… Osobliwie w sferze onomastyki. Nadawane przez…
Adam Jarniewski Nie mieszkam w igloo Wydawnictwo Muza SA, Warszawa 2018 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 3/5 A noc polarna duszna jest i parna… Polska masowa wyobraźnia w kwestii życia codziennego Inuitów (umówmy się: chodzi o Eskimosów, co z jakichś skomplikowanych a wielce subtelnych względów uznawane jest za miano niepoprawne: politycznie i pod każdym innym względem; a nawet obraźliwe…) kształtowana była pod wpływem wiekopomnych dzieł literackich Aliny i Czesława Centkiewiczów. Czesław – dzielny polski polarnik (zimowanie na Wyspie Niedźwiedziej w sezonie 1932-1933), podróżnik i pisarz – w 1937 roku wydał powieść przygodową „Anaruk, chłopiec z Grenlandii”, a w 1949 roku wespół z żoną napisał książeczkę dla dzieci „Odarpi, syn Egigwy”. To dobra literatura była. Życie wzmiankowanego Odarpiego śledziło wiele pokoleń Polaków, z racji umieszczenia pozycji na liście szkolnych lektur obowiązkowych w podstawówce… Stąd zapewne wpojona jakoś podświadomie nasza sympatia, okazywana en bloc i a priori ludom lodowej Północy. Co wobec innych nacji naszego globu już takie oczywiste i spontaniczne nie jest. I nie zmieni tego nawet tłumaczenie, że imię Anaruk w języku Inuitów raczej nie istnieje, bo znaczyłoby coś w rodzaju „Srajdek” albo „Wypierdek” (dosłownie: wysraj to). Zapewne pan Centkiewicz zapisał ze słuchu imię Amaroq, co znaczy wilk… Ale mniejsza z…
Sławomir Mrożek Czekoladki dla Prezesa Oficyna Literacka Noir sur Blanc, Warszawa 2018 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Prolegomena polskie czyli akademia absurdu „Mrożek by tego nie wymyślił” (popularne przysłowie ludowe, sprawdzone w wielu okazjach…) Gdy Sławomir Mrożek, syn galicyjskiego pocztmistrza, człowiek wielu talentów (choć żadnego nie wystudiował do końca), w latach 50. ubiegłego wieku debiutował w krakowskiej gazecie codziennej (skądinąd był to „Dziennik Polski”…) jako miejski reporter, nikt nawet przez chwilę nie podejrzewał, co z niego wyrośnie. Nikt, może poza najbliższym przyjacielem rzeczonego Mrożka – Leszkiem Herdegenem, poetą i aktorem o głosie tak sugestywnym, że płoszył gołębie w obrębie Plant, naruszał bezpowrotnie powagę wielu urzędów, obezwładniał kobiety oraz doprowadzał je do czynów nie licujących z godnością (cokolwiek mogłoby to znaczyć…). Ówczesny naczelny wspomnianego „Dziennika…” Stanisław Witold Balicki podobno miał w kwestii przyszłości Mrożka jakieś profetyczne przeczucia, lecz nie pokwapił się ogłosić ich publicznie… Ale zblazowany Kraków przez stulecia dziejów nie takie wunderkindy widywał (i przeżył…). Ludzkość zatem rozwijała się, budowała zręby (lub dawała odpór) w błogiej nieświadomości, kto jej wyrasta pod bokiem. Ale cherlawy młodzieniec, publikujący humoreski w „Szpilkach” i rysunki satyryczne (gruba kreska, styl nieomal dziecięcy, wyrafinowanie prymitywny i do tego zwalająca z nóg sytuacja lub tekst…) w „Przekroju”,…
Daniel Hume Sztuka ognia Przełożył Jacek Żuławnik Wydawnictwo Edipresse Polska, Warszawa 2018 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/7 Niezbędnik – samouczek prawdziwego piromana W pustym buszu masz puste ręce, puste kieszenie (oprócz kawałka sznurka i wiernego scyzoryka „szwajcara”) i nagle wymyśliłeś sobie, że akurat tu i teraz twoją egzystencję ubarwić czy zgoła uratować może fantazyjny pióropusz płomiennych fajerwerków, którymi zadziwisz świat lub ugotujesz wody na herbatę… Ale jak to zrobić – bez zapałek, wiernego zippo lub choćby jednorazowej zapalniczki? Daniel Hume potrafi w takich warunkach rozniecić ogień w piętnaście sekund i chętnie wam pokaże – jak. Za pieniądze. Ten syn farmerskiej rodziny angielskiej z hrabstwa Suffolk jest bowiem instruktorem w… szkole bushcraftu (buszowego rzemiosła…), czyli naucza techniki przetrwania w terenie dzikim i tropienia zwierzyny z gatunkiem homo włącznie. Jego osobistym hobby i zarazem przedmiotem naukowej, zgoła antropologicznej penetracji jest ogień. Ne tylko jego znaczenie kulturowe, ekonomiczne czy mistyczne, ale przede wszystkim kwestie praktyczne. Czyli jak i czym niecą płomienie różne ludy zamieszkujące naszą planetę. Hume wędruje od wiosek Inuitów pod Biegunem Północnym po pustynię Kalahari, od jakuckich koczowisk po wysepki archipelagów wokół Nowej Gwinei i Filipin, po australijską pustynię, gromadząc wiedzę miejscowych o ogniu – jego mitologii, znaczeniu w życiu społecznym…