Andriej Kurkow Dziennik czasu wojny Przełożyła (z angielskiego?)Anna Esden-Tempska Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 5/5 Nadzieja – towar deficytowy… Ze ściśniętym sercem zabrałem się do lektury „Dziennika czasu wojny” Kurkowa. Bo wojna nagle, z dnia na dzień, zmieniła się w niezdefiniowany, chaotyczny, nieprzewidywalny i woluntarystyczny koszmar geopolityczny! Gdy piszę te słowa, akurat mija dokładnie trzecia rocznica rozpoczęcia tej wojny przez Putina. Bezmiar dramatów pęcznieje, lista zbrodni wojennych i wojennych zbrodniarzy wydłuża się, bilans strat rośnie i przestrasza. Ukraina wraz ze swą bohaterską armią staje na krawędzi wyczerpania, Ruscy sięgają po ostatnie rezerwy materiałowe (bo ludzkich jeszcze trochę mają, nawet z Północnej Korei). Ale to klasyczna (choć zdaniem obserwatorów już poważnie zmodyfikowana) wojna ze wszystkimi jej typowymi imponderabiliami. Jest front mniej więcej stabilny; wiadomo, że tu my – tam oni. Jest obrona przeciwlotnicza na terytorium całego kraju, wycelowana w niebo broń przeciw rakietom, bombom i irańskim dronom. Są nocne naloty, komunikaty o powiększających się stratach i małych sukcesach, są wieści z frontu, zmienne nastroje wśród ludności (dezercje podobno się też zdarzają…). Na wojnie, jak to na wojnie… I to wszystko jest u Kurkowa – a poza tym szerokie (jakie tylko może mieć nieco lepiej poinformowany pisarz i publicysta, aktywny na froncie propagandowym)…
Z biegiem dni.Pamiętnik minionego roku Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 Ustosunkować się do życia – w rękopisie „Albert, wychodzimy!”(Maks Paradys do Alberta Starskiego w jednej ze scen „Seksmisji” Juliusza Machulskiego) No i wyszedł… Ale sam – i na zawsze. Dlaczego? Bo Matka Natura tak to urządziła – wszystkich powołuje, a potem odwołuje. Odwołani wychodzą. Ale nie od razu bezpowrotnie – bo przecież nie z pamięci, nie z emocji ani serc tych, którzy jeszcze na trochę zostają. Taki niekończący się korowód z zakładkami. Jerzy Stuhr był wielkim aktorem. Mamy wprawdzie urodzaj wielkich aktorów – ale może bezpieczniej byłoby powiedzieć, że mieliśmy. Do niedawna. Bowiem szybko odchodzą (tym akurat rządzi biologia…), a po nich cóś taka… Nie, nie pustka zupełna, jeno dziura. Pokoleniowa jakby, ale nie całkiem. Nie ma bowiem płynnego wskakiwania na wyższą półkę; nikt nie mości się w butach po-mistrzowskich. Owszem, są uzurpatorzy, ale nikt ich poważnie nie traktuje (poza zblatowanymi materialnie krytykami). Zresztą – któż zastąpiłby Stuhra. Nawet jego syn Maciej – aktor skądinąd znakomity – się nie kwapi; czuje, że jest z innej bajki, choć warsztatowo jest wszechstronny i byłby na odpowiednim poziomie. Zresztą nie o to przecież chodzi. Nie chodzi o to, by…