Niebiańskie osiedle

30 maja 2021
Ryszard Ćwirlej 


Niebiańskie osiedle
Wydawnictwo Poznańskie – Czwarta Strona, Poznań 2021

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Opium dla ludu?

Praktykowanie religii (osobliwie zaś dowolnego z wyznań chrześcijańskich) na większą skalę nie jest dziś możliwe bez wsadu pieniężnego. I to masowego… Transcendentalny transfer wiary nie jest możliwy – powtarzam – bez równoczesnego gromadzenia i przepływu środków materialnych, ubezpieczających niezakłócony rytm tamtego transferu. Innymi słowy: wyznanie wiary nie nabiera mocy bez wsparcia, bez suplementacji. Pada w próżnię, nie ma reakcji zwrotnej, unieważnia się samo… Niektóre czynności tegoż wyznawania wiary, niepotwierdzone dowodem przelewu, w ogóle nie zyskują sankcji wiarygodności i ważności. Jedynie intymna, niema, żarliwa modlitwa jako akt wiary może obyć się bez transferu środków materialnych, choć i ona w obliczu wspólnoty lepiej wygląda, gdy jest zwieńczona ofiarą. Ale wszystkie pozostałe transcendentalne akty wiary, osobliwie te dosadnie manifestowane publicznie, są ze strukturą powiązane finansowo – i to od wieków. Niektóre mają swe ustalone zwyczajowo (lub całkiem formalnie) pozycje w cenniku usług transcendentalnych. Tak to działa…

Utowarowienie rynku usług transcendentalnych, monetaryzacja aktów wiary wyznawców mają swoje racjonalne uzasadnienie. I nic w tym nie ma nagannego: tworzenie i konserwacja transcendentalnej infrastruktury, wikt, opierunek oraz inne przyjemnostki i przywileje tysięcy funkcjonariuszy-pośredników, dzieła miłosierdzia, głoszenie słowa i prozelityzm… No, to się samo nie robi! Lecz w rzeczy samej to kwestia wewnętrznej umowy między wyznawcami i ich kapłanami. Nic komu do tego (choć fiskus nie powinien udawać braku zainteresowania…). Ale niemal każdy z wielkich i małych systemów religijnych miał (lub nadal ma) w swych dziejach epizod lub kilka takich epizodów, gdy któryś z funkcjonariuszy (bądź ich grupa) postanawiał sam obiekt symboliczny, ratio swego istnienia, czyli obietnicę wiekuistego zbawienia – wycenić i rzucić na rynek. Niejako w opozycji do klasycznego nurtu transcendentalnych aktów wiary, uzależniających zbawienie od godziwych myśli, mowy i uczynków, poddanych zresztą dodatkowo kontroli sądowej (Sądu Ostatecznego). Tam moralny całożyciowy wysiłek, a tu – po prostu transfer gotówki; taka swoista symonia… W najogólniejszym skrócie – taki właśnie problem wziął do obróbki Ćwirlej w „Niebiańskim osiedlu”- tekście skądinąd kryminalnym, a więc w istocie poniekąd… rozrywkowym. Z grubej rury wali nasz autor – nie ma co…

Osią intrygi opowieści Ćwirleja jest przekręt, wykonany w pełnym świetle dnia, bezczelny i głośny, w religijnym (ale niekonkretnym, trochę jakby synkretycznym) sztafażu – tak by autor mógł uniknąć procesu o zniesławienie i znieważenie uczuć religijnych… Ćwirlej twórczo wykorzystał kilka zjawisk socjologicznych i psychologicznych, które pojawiają się wokół wyznań religijnych rozmaitej proweniencji, ale w naszym kraju osobliwym – w zasadzie tylko wokół katolickiego… Pierwsze z tych zjawisk to uformowanie się (nieledwie ukonstytuowanie…) gromady wyznawców płci obojga o żarliwości ponadprzeciętnej, nie zadających pytań, nie tolerujących zwątpienia, zdeterminowanych obrońców wiary (nawet wtedy – a zwłaszcza wtedy, gdy nikt jej nie atakuje…), agresywnych ksenofobów, zarazem wszakże potulnych słuchaczy, nawykłych do bezrozumnej dyscypliny, gdy przemawiają do nich instytucjonalni pasterze – lub jeszcze lepiej – samozwańczy, charyzmatyczni liderzy, cudotwórcy-bashobory, boscy pośrednicy, których wiarygodności nikt nigdy nie zakwestionuje. Bo nie ma jak… Ważną bowiem cechą członków takich gromad, klubów, środowisk, „rodzin” jest zatrważająco niski poziom IQ – tak niski, że ocierający się o zbiorową głupotę. A w każdym razie sygnalizujący wykluczenie intelektualne, cyfrowe, obywatelskie… I w zasadzie każde inne.

W tej sytuacji, gdy wydatnie obniża się indywidualny i zbiorowy próg odporności na manipulację, wystarczy, że grupka cwanych wydrwigroszy przebierze się w kostiumy funkcjonariuszy religijnych, zacznie posługiwać się ich specyficznym językiem i rekwizytami kultu, zgromadzi i przekona środowisko wyznawców, mamiąc ich stosunkowo wiarygodną, łatwo dostępną (choć wcale nie tanią…) i atrakcyjną ideą – na przykład kupnem wiecznego zbawienia w trybie „od ręki” w pakiecie z miłym domkiem i dożywotnim szczęściem… Trudno o lepszy pomysł na biznes… Więc Ćwirlej coś takiego wykreował – coś pośredniego między piramidą finansową a gigantycznym przewałem „na wnuczka”. No i nazwa chwytliwa musi być – na przykład coś takiego jak Niebiańskie Osiedle Fundacji Narodowo-Katolickiego Domu Modlitwy i Wiary pod wezwaniem świętych Perpetuy i Felicyty z Kartaginy… Brzmi dostatecznie tajemniczo i wielce szlachetnie – dużo lepiej niż Amber Gold nie przymierzając.

Historia jak prawdziwa i nawet wielce prawdopodobna, choć na skalę uruchomioną przez kreacyjną wyobraźnię Ćwirleja raczej się w Polsce nie zdarzyła. Ale mogłaby – jak najbardziej. W klimacie społecznym, wykreowanym przez wiadome radio przede wszystkim, a i wielkonakładową, tabloidową prasę konfesyjną na dokładkę, jest to całkiem możliwe. Dlatego opowiedziana przez Ćwirleja fabuła, choć zawiera elementy thrillerowej sensacji, z użyciem broni palnej włącznie, tak za bardzo rozrywkowa nie jest. Bardziej niż sensacyjna jest profetyczno-ostrzegawcza. Tak jakoś na serio autorowi wyszło…

Przy okazji Ćwirlej odstąpił (nie wiem, czy na zawsze…) od eksploatowania swego superpomysłu z naszym, rodzimego chowu die hard – nie do zabicia łajzowatym pijaczkiem i jebaką, choć na swój sposób sympatycznym, milicjantem w starym stylu Teosiem Olkiewiczem i gromadką jego kumpli, współpracowników, przełożonych tudzież wrogów. Czas był najwyższy. Chociaż… Fabuła tamtej sagi zachowała pewne aspekty rozwojowe, rozmaitej jakości kontynuacje i nasze ulubione ciągi dalsze. Jakiś potencjał wciąż w niej tkwi. Ale może to dla jakości produkcji lepiej – zawiesić w rozkwicie, niż w znoju i gówiennym trudzie eksploatować nadwątlone wątki aż do ostatecznego zdechu… Ćwirlej chyba dobrze wybrał – no i przecież zawsze może spróbować triumfalnego powrotu, gdyby na innych poletkach zrobiło się cienko. Zatem na ten czas nasz autor wystroił inną ekipę: z narratorem (w pierwszej osobie, czyli jakby alter ego autora…) – niejakim Marcinem Engelem, lat trzydzieści, reporterem (uważającym się za dziennikarza śledczego, choć ja osobiście twierdzę – i mam dowody – że niczego takiego jak dziennikarstwo śledcze u nas nie ma; ale to temat na osobne opowiadanie) jednej z komercyjnych firm telewizyjnych (upozowanej jakby na TVN, zważywszy na wyraźne tropy). Onże Marcin przebywa w związku (w sensie ścisłym – dość luźnym…) z niejaką Dżesiką, znaną jako Zembi – śliczną, acz upiornie upierdliwą gwiazdą telewizyjnych reklam i bywalczynią. Ale ma też partnerkę profesjonalną – pannę Kamilę Frydrych – urodziwą, obrotną i piekielnie inteligentną dziennikarkę z tejże stacji. Reszta nowej ekipy Ćwirleja to gromadka policjantów płci obojga, różnych stopni, różnego wieku i doświadczenia – rozrzucona malowniczo między Piłą a Warszawą. No i jeszcze „ciocia-babcia” Matylda, emerytowana, ale nadal pełna śledczego wigoru pani pułkownik (wedle obowiązującego sznytu feminatywistycznego to chyba pułkownica – nieprawdaż?) MO…

Ta grupka, nieco odmienna od standardów regularnego wojska, rozkminia piramidalną aferę „Niebiańskiego Osiedla”. Oczywiście szczegóły intrygi sobie darujemy, by nie sprzeniewierzyć się obietnicy nieujawniania takowych. Dość powiedzieć, że autor stara się, byśmy podążali tropami wyraźnymi, acz nieoczywistymi. Stara się, by było finezyjnie, chociaż z założenia nie może tak być… Afera z bezczelnym podszywaniem się pod modus operandi rzymskokatolickiego kościoła oczywiście powinna być subtelna jak pajęczynka, ale nie zawsze wykonawstwo sięga najwyższych standardów. To trzeba umieć. Ci „źli” u Ćwirleja to nieudolni naśladowcy – gdzie im do mistrzostwa (oraz bezkarności…) nauczycieli. Pewien radiowy ewangelista – to jest dopiero majster niedościgniony!

Lektura Ćwirleja tak za bardzo rozrywkowa nie jest – ale tkwi w niej racjonalny rdzeń, wart analizy i namysłu. To i tak sporo, jak na kryminał.

Tomasz Sas
(30 05 2021)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *