Pocałunek stali

10 marca 2018

Jeffery Deaver
Pocałunek stali
Przełożył Łukasz Praski
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2018

Rekomendacja: 3/7
Ocen okładki: 3/5

Uważajcie na kłapiące szczęki eskalatorów…

Krwiożercze schody ruchome w centrum handlowym, eksplodująca kuchenka mikrofalowa, kuchnia gazowa z instynktem piromana, wybuchowe bezpieczniki elektryczne, obłąkane sterowniki ruchu na skrzyżowaniach… Każde urządzenie ma na koncie śmiertelną ofiarę. Ale to nie samoistny bunt maszyn. Wszystkie urządzenia miały wbudowany inteligentny sterownik uniwersalny tej samej firmy. Każdy sterownik był podatny na zhakowanie i zdalne przejęcie kontroli poza wiedzą użytkownika, a producent, choć rozesłał linki do łatek „cerujących” dziurę w systemie, to nie potraktował całej historii priorytetowo. Więc w taki wyrafinowany sposób nieznany sprawca, któremu policja nadała kryptonim NS 40, popełnił kilka zabójstw, przejmując kontrolę nad inteligentnymi sprzętami; choć gwoli prawdy zaznaczyć należy, że używał też… zwykłego młotka o kulistym zakończeniu obucha, co nad wyraz urozmaicało pracę śledczych i badaczy kryminalistycznych śladów…
Deaver – twórca kultowej postaci wybitnego badacza kryminalistycznego Lincolna Rhyme’a – przykutego do wózka, dotkniętego ograniczonymi możliwościami komunikowania się z otoczeniem, za to cieszącego się niemal nadprzyrodzonymi walorami analitycznego umysłu – nadal w formie… Od czasu „Kolekcjonera kości” (1997), gdzie wykreował Rhyme’a i jego partnerkę, detektyw nowojorskiej policji Amelię Sachs, trzyma pewien artystyczny poziom: umiarkowane błyskotliwy, ale za to równy, a w sensie rozrywkowym – satysfakcjonujący… Pomysły fabularne Deavera wydają się być intelektualnie dopracowanymi konstrukcjami o strukturze gry logicznej, najbliższej chyba szachom. Ale autor z lubością wplata w przebieg akcji sytuacje i koncepty, świadczące, że nieobca jest mu także sztuka improwizacji fabularnej – potrafi porzucić intrygę, zaciągnąć czytelnika w ślepą uliczkę, mylne podsunąć tropy… Lecz tych umiejętności nie nadużywa. Jeden, najwyżej dwa poboczne wątki, odciągające uwagę, ale zrozumiałe – zważywszy na wymogi kontynuacji cyklu. Deaver nie skupia się na intrydze – jego ambicją jest stworzenie zwartego mikrokosmosu interakcji, świata, w którym bohaterowie mają zdefiniowaną przeszłość, swoje problemy egzystencjalne (poza głównym nurtem intrygi…) i silne wyobrażenia w kwestii własnej przyszłości…
Mikrokosmos geniusza kryminalistyki Lincolna Rhyme’a jest, zważywszy na jego ograniczenia fizyczne, bezlitośnie wypunktowane przez Deavera, konstrukcją o wysublimowanej naturze, całkowicie zależną od technologii i… zasilania w prąd zmienny 220 V 60 Hz w nowojorskiej sieci energetycznej. Dla zbudowania takiej scenografii i opisania didaskaliów potrzeba sporej wiedzy inżynierskiej lub zaufanego konsultanta. Albo jednego i drugiego. Nieco inaczej rzecz się ma z zagadkami kryminalistycznymi. Tutaj Deaver płynie w jednym nurcie ze scenarzystami popularnych także i u nas seriali typu „forensic” czyli „CSI Las Vegas”, „CSI Miami”,albo „CSI New York”. Laboratoryjne bystrzaki, wyjadacze technik kryminalistycznych i medycy-patolodzy na etatach koronerów rozwiązują zagadki o dowolnej trudności od ręki, z uśmieszkiem wyższości na ustach (celuje w tym ekipa z Florydy…) i oczywiście „na wczoraj”. Deaver też tak ma. I naturalnie przekonywanie, że nie ma to nic wspólnego z kryminalistyczną rzeczywistością, zda się psu na budę. Publiczność uwielbia, gdy dobrzy są górą, a źli dostają w dupę – nawet jeśli to bajka w fantazyjnych „niby-naukowych” dekoracjach…
Oczywiście z samą „gołą” intrygą rzeczy się mają inaczej… Zgodnie z umową nie wyjawię, o co chodzi, by potencjalnych czytelników „Pocałunku stali” nie pozbawiać przyjemności samodzielnego tropienia. Ale wykreowana przez Deavera osobowość seryjnego mordercy wymaga słówka komentarza… Samotny mściciel, samotny wojownik to typ ikoniczny w literaturze amerykańskiej. Socjopata i paranoik zafiksowany na misji ocalenia świata od demona konsumpcji, od drapieżnego kapitalizmu, od postępu technicznego, uwolnienia od przemocy służb specjalnych i wywiadu, od policyjnej opresji. Takich postaci literackich powstaje mnóstwo – dzięki inspirującym dokonaniom prawdziwych zbrodniarzy jak prawicowy ekstremista Timothy McVeigh albo „Unabomber” Ted Kaczynski… Bohater „Pocałunku stali” też jest samotnym mścicielem i naprostowywaczem ścieżek technomanów (tak nazywał niewolników postępu technologicznego i ułatwiających życie gadżetów typu smart…). W amerykańskich realiach społecznych to zjawisko o powiększającym się ciężarze gatunkowym. Samozwańczych „guru” przybywa, a niektórzy po prostu sięgają po broń, by wdrożyć swą misję. To naprawdę nie jest problem wymyślony przy biurku przez przenikliwego pisarza; Deaver nie antycypuje, Deaver reaguje i opisuje…
No i bardzo dobrze… Pisarz z takimi umiejętnościami czysto fabularnymi potrafi z prawdziwego problemu społecznego zrobić kawałek przyzwoitej literatury – realistycznej i trzymającej w napięciu. A te wszystkie kryminalistyczne „cuda wianki” już tak bardzo nie przeszkadzają. Ani nie śmieszą… Bo w „Pocałunku stali” kryminalistyczne didaskalia nieważne są, choć chyżo popychają akcję do przodu. Naprawdę istotne są aspekty kryminologiczne: profil psychologiczny sprawcy, motywy działania, modus operandi. I w tym aspekcie intrygi Deaver dobrze wywiązuje się z zadania – metodą znaną w literaturze od dawna, czyli tzw. unikiem „z drugiej strony”. Oddaje głos sprawcy, tnąc na kawałki akcję fragmentami jego monologu wewnętrznego. Rezultat zadowalający; dzięki temu szamotaninie detektywów przyglądamy się z dystansem i możemy monitorować losy pojedynczych szczegółów śledztwa. Czy to sprytna manipulacja autora, manipulacja nastrojami czytelnika? Zapewne, ale przecież biorąc do ręki dowolny kryminał pozwalamy sobą sterować od pierwszego zdania – jeśli akceptujemy świat stworzony przez autora. A dobra literatura trzyma nas w szachu…Deaver wie, jak to się robi.
Przy okazji może też zmieni się nasz bezkrytyczny stosunek do świata smart. Może nie zaufamy bezgranicznie ruchomym schodom, kuchenkom mikrofalowym, drzwiom garażowym na pilota, komputerom pokładowym w naszych ukochanych hybrydach. No i bezpiecznikom instalacji elektrycznej. Zwłaszcza bezpiecznikom. Oraz miłym obcym facetom – trochę zagubionym, ale pełnym dobrych intencji…
Tomasz Sas
(10 03 2018)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *