Zbyt piękne

6 marca 2018

Olga Rudnicka
Zbyt piękne
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2018

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Gadatliwa neurotyczka ma kłopoty…

Oto znów Rudnicka w dobrym (to znaczy swoim…) stylu. Zerwała prawie z chmielewszczyzną. Nareszcie! Oczywiście nie definitywnie – jakieś resztki klimatów z dorobku mistrzyni jeszcze się tłuką po horyzoncie jak deszczowe chmurzyska, ale już nie zaciemniają obrazu zapożyczeniami i używanymi grepsami. Czy to oznacza, że młoda pisarka uwierzyła w siebie? Oczywiście nie… Pokusa pisania „chmielewską” jeszcze może się okazać zbyt silna. I rynkowo obiecująca. Ale krok w dobrą stronę, czyli powrót do samej siebie, jest sygnałem, aczkolwiek niezobowiązującym, artystycznego opamiętania…
Oczywiście Rudnicka jest wierna swoim wypróbowanym schematom fabularnym i osobowościowym. Zwłaszcza tym drugim… Ale tym razem główna bohaterka (zawsze bohaterka…) nie jest ryczącą czterdziestką, jak niedawno wykreowana romansopisarka Emilia Przecinek. Tym razem to pyskata, aczkolwiek roztkliwiająca się (nad sobą, choć uważa, że tego nie robi..) trzydziestka Zuzanna Cieplik, naiwna jak trójkołowa hulajnoga księgowa, skotłowana psychicznie przez o mało co narzeczonego Cześka, który zwinął się bez opowiedzenia na trzyletni zagraniczny kontrakt. A zatem Zuzanna powzięła niezłomne postanowienie ignorowania płci męskiej, poszukała roboty daleko od rodzinnego miasta, sprzedała mieszkanie, wzięła kredyt i kupiła…. dom na prowincji, bo zachciało się jej mieć różaneczniki (rododendrony znaczy; albo azalie – bo to ta sama roślinna rodzina…) w ogródku. Bo Zuzanna Cieplik z tym całym swoim wystylizowanym sprytem i rzekomą bezkompromisowością jest chodzącą prośbą o kłopoty. A taka prośba nie każe na siebie długo czekać…
Bohater męski dla odmiany też skonstruowany jest jak zawsze. Prostolinijny maczo, słabo radzący sobie z odczytywaniem prawdziwej zawartości sygnałów emitowanych przez kobiety, uparty, upierdliwy i racjonalny do bólu… I zupełnie nieświadomy swoich walorów. Dziecko we mgle, ale nie w interesach. Na szczęście dla szczęścia ogółu… Ale z tym wszystkim – rzetelny fachowiec (tym razem w branży budowlanej) i przytomny człowiek interesu. Główny bohater męski w „Zbyt piękne” – niejaki Tymoteusz Magnus (swoją drogą, co za nazwisko…) – kupuje zdewastowane mieszkania, remontuje i sprzedaje; to nieźle obmyślony interes – nie tylko w książce, w realu takoż…
Protagoniści Zuzanna i Tymoteusz jednego dnia wpadają w sieć hochsztaplera Sroki Hieronima, który obojgu (ale z osobna) sprzedaje ten sam dom. Zanim Zuza i Tymek połapią się w swej sytuacji prawnej i postanowią, co robić, minie prawie połowa książki i mnóstwo komediowych (choć dla samych zainteresowanych zapewne nieśmiesznych…) incydentów, które Rudnicka z protokolarną precyzją wplata w fabularną osnowę swej narracji. Szczegóły – żeby nie odbierać przyjemności z lektury – zgodnie z naszą umową oczywiście pominiemy. W każdym razie wspomnieć warto, że temperatura emocjonalna jest znaczna. Okładanie się po łbach naczyniami kuchennymi znacznego wagomiaru przy pozostałych ekscesach to tylko niewinne pieszczoty. Więcej ani słowa!
Po lekturze warto dodatkowo przyjrzeć się galerii postaci drugiego planu; Rudnicka preparuje je z coraz większą troską, choć z założonych i wypróbowanych kiedyś tam schematów nie rezygnuje. Cóż, w końcu to jej znak firmowy i gwarancja rozpoznawalności… Więc jeśli rodzice głównego bohatera to obowiązkowo sfrustrowany, zmęczony życiem (z mamusią) tata, wycofany i zrezygnowany, nierzadko popijający (dla kurażu, ma się rozumieć) na granicy alkoholizmu… Mamusia zaś opętana do granic zdrowego rozsądku misją matrymonialną. Wydać za mąż córunię, ożenić synalka – bo to zegar biologiczny nieubłaganie tyka i niebawem nikt nie zechce singla drugiej świeżości… Brutalna bezpośredniość tych zabiegów swatania, charakterystyczna dla techniki narracyjnej Rudnickiej, każe sądzić, że być może zna ona takie rodzicielskie zabiegi z praktyki (wyrazy współczucia…). Na drugim planie nie mniej istotne wydają się figury rodzeństwa głównych bohaterów. Tu zwyczajowo mamy istne panoptikum patologii i dewiacji: siostry nimfomanki, braciszkowie – zboczeni amatorzy ciupciania na lewo i prawo… Tak, rodzina nie jest fundamentem moralnym intryg Rudnickiej…
W „Zbyt pięknym” mamy jeszcze jeden portret rodzinny we wnętrzu – familię Maczków, właścicieli rodzinnej firmy nie wiadomo od czego (wygląda na jakiś handelek, może z produkcją…), w której zatrudnia się Zuzanna. To ci dopiero panoptikum: mamcia prezes – hetera, tatko – obleśny erotoman, synek – jąkający się nieśmiały dupek, córeczka – spragniona towarzystwa wyzwolona cwaniara… Same perły i osobowości idealnie pasujące do kryminalnej komedyi… Dołóżmy do tego inteligentnego policjanta o rozmiarach nieomal King Konga i takiejże masie mięśniowej oraz familię, złożoną z napakowanego gangstera – właściciela lombardu, jego zaborczej mamuśki i mamusinego dobiegacza. Do tego wszystkiego Rudnicka zapożyczyła się w swoim cyklu o Przecinkach i dwie mamcie tameczne (Jadwigę i Adelę – obie blisko krawędzi widowiskowego Alzheimera, co raczej nie jest śmieszne…) usadziła w parku zdrojowym w Inowrocławiu.
Rezultat tego namnożenia osobliwych postaci w zabawnych interakcjach czyni ze „Zbyt pięknego” komedię raczej obyczajową niż kryminalną, zwłaszcza że „zbrodnicza” intryga kiepskiej jest proweniencji. Mówiąc kolokwialnie i wprost: do dupy… Nic w niej podniecającego – ot, pospolity przewał. Gdyby nie to, że jedną z jego ofiar została kiepsko kontrolująca swój słowotok neurotyczna panienka pozbawiona instynktu samozachowawczego, nie byłoby w tym nic śmiesznego. Ani nawet umiarkowane zabawnego. Ot, standardowa historyjka z kroniki kryminalnej prowincjonalnej gazetki.
To wszystko oczywiście nie oznacza, że mam Rudnickiej coś za złe… To znaczy mam, ale bez przesady – idzie tylko o to, że jej „przełom w bulwie”, czyli heroiczna próba uwolnienia się z okowów chmielewszczyzny nastąpiła z użyciem tak kiepskiego surowca. Gdy półtora roku temu zalecałem jej dłuższe medytacje twórcze w odosobnieniu, oczywiście nie miałem nadziei, że z porady skorzysta (ba, wątpię szczerze, czy w ogóle przeczytała tamtą rekomendację…). Przeto pozwalam sobie ponowić sugestię. Zrobić parumiesięczną przerwę i pomedytować (chatkę po pustelniku w Pirenejach polecam – albo checzę łowcy fok w fiordzie Petsamo; a ostatecznie nyżę w łódzkich famułach z kibelkiem na półpiętrze…). Zdobyć posadę wykładowcy na kursie kreatywnego pisania w domu kultury w Nowej Sarzynie. Do chóru się zapisać… Czy to pomoże? Nie wiem. Ale na pewno pobudzi głód pisania. Może naprawdę wreszcie po swojemu… To by było piękne. Wcale nie zbyt piękne, by było prawdziwe…
Tomasz Sas
(6 03 2018)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *