Phillip Lewis Ziemia przeklęta Przełożyła Ewa Kleszcz Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2018 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest… Amerykańska literatura żywi się – albo zgoła reanimuje z pokolenia na pokolenie – pragnieniem sagi. Przy czym monumentalizm formy niekoniecznie musi odpowiadać równie masywnej treści. To może być saga przez małe es, malutkie a i mikroskopijne gie… Nieważne. Chodzi przecież tylko o te tytuły w kulturalnych magazynach, zachwyty w recenzjach i zgrabne metafory w opiniach luminarzy literatury i krytyki. „Tak dobra powieść to rzadkość. Elegijna i ponadczasowa „Ziemia przeklęta” to niezapomniana ewokacja mrocznej amerykańskiej sagi”… Albo tak: „…to jedno z najwspanialszych odkryć tego roku. Ten kunsztownie osadzony w miejscu i czasie debiut zadziwi was…” I tak dalej. Pragnienie sagi przyćmiewa nawet zdrowy rozsadek i potrzebę posiłkowania się tradycyjną ostrożnością w szafowaniu komplementami. Tymczasem lektura „Ziemi przeklętej”jest jedną głośną prośbą o powściągliwość… Ani to bowiem wytęskniona saga, ani literackie wydarzenie roku. Ot, po prostu dobrze napisana powieść (choć może nieco konwencjonalna i zachowawcza…) młodego debiutanta, który w nią włożył wszystko, czego dotychczas dowiedział się o świecie (plus to, czego nie wiedział, ale przeczuwał…). Przeto na marginesie dobra rada dla tzw. recenzentów: zanim zaczniecie szafować komplementami, na…
Fannie Flagg Całe miasto o tym mówi Przełożyła Dorota Dziewońska Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 4/5 Cmentarne ploteczki Koncept literacki dość stary, ale nie nadużywany: oddać głos umarłym… Mistrzowskim, szczytowym osiągnięciem realizacji tego pomysłu jest oczywiście jest zbiór epickich epitafiów amerykańskiego poety Edgara Lee Mastersa, z jednej strony obnażających małomiasteczkową hipokryzję i obskurantyzm, a jednocześnie zaskakująco lirycznych, sentymentalnych i namiętnych – poemat „Umarli ze Spoon River” (1915). To wielka poezja; wydany 50 lat temu przez nieodżałowany, zmieciony przez transformację ustrojową „niesłuszny” PIW (w niezapomnianej, cudownej serii „celofanowej”) tomik w przekładach Leszka Elektorowicza, Jana Prokopa, Michała Sprusińskiego, Jerzego Niemojowskiego i Marka Skwarnickiego trzymam w bibliotece jak jaki skarb… A przy okazji: mówią, że Państwowy Instytut Wydawniczy podobno zmartwychwstał – jako tzw. państwowa instytucja kultury podległa ministrowi-wicepremierowi Glińskiemu (co i tak dobrze nie wróży…). Fannie Flagg nie jest ani genialną poetką, ani monumentalną prozaiczką… Co najwyżej porządny z niej rzemieślnik. Wyrobnica pierwszorzędnej literatury rozrywkowej z nutą liryczną; dość wspomnieć „Smażone, zielone pomidory” – o kobiecej przyjaźni, znakomicie sfilmowane przez Jona Avneta – z Jessicą Tandy, Mary Stuart Masterson, Kathy Bates i Mary Louise Parker… Amerykańskie kluby książki (potęga na tamtejszym rynku wydawniczym!) cenią i promują ten typ literatury –…
Sigríđur Hagalìn Björnsdóttir Wyspa Przełożył Jacek Godek Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 3/5 Czy się pozabijamy, jeśli zostaniemy sami? Całkiem niedawno Islandia w trakcie ogólnoświatowego kryzysu finansowego 2008 roku przeżyła swój własny armageddon w postaci załamania się systemu bankowego, Dobrze prosperujące banki komercyjne z dnia na dzień przestały obsługiwać krótkoterminowe zobowiązania, albowiem klienci ich zagranicznych oddziałów (w zasadzie wielokrotnie większych niż macierzyste centrale na wyspie) masowo wycofali depozyty, a fundusz gwarancyjny nie miał pokrycia (bo banki nie wpłacały obowiązkowych danin…). Wybuchła panika, a islandzki bank centralny musiał przejąć aktywa zagrożonych banków, wystarać się o kredyty na regulację zobowiązań wobec banków brytyjskich i holenderskich, które spłaciły depozytariuszy. Banki likwidowano i przekształcano, zawieszono kredytowanie i obsługę funduszy emerytalnych, wartość waluty krajowej znacznie spadła, wzrosła inflacja i dług publiczny… Przywracanie równowagi trwało cztery lata… Sytuacja wróciła do normy, Islandia ostrożniej postępuje na międzynarodowych rynkach, ale w sumie prosperuje niezgorzej. Lecz nieoczekiwany kryzys wywołał skutki trudne do zniwelowania (a w zasadzie niemożliwe do przezwyciężenia…) w skali zapewne kilku pokoleń wyspiarzy. Po prostu odebrał im poczucie bezpieczeństwa, islandzką narodową dumę (odbudowaną trochę dopiero dzięki sukcesom reprezentacji piłkarskiej na Euro 2016; doszli do ćwierćfinału i po drodze wyrzucili za burtę Anglię!) i pewność…
Henning Mankell Głębia Przekład: Ewa Wojciechowska Grupa Wydawnicza Foksal – Wydawnictwo WAB, Warszawa 2017 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Płycizna, czyli ponure legendy szwedzkich wód terytorialnych Boże broń – ten tytuł nie odnosi się do istoty prozy (tej prozy…) Mankella. Tyczy raczej słabości natury ludzkiej. A przecież Mankell (co wciąż doskonale pamiętamy z cyklu lektur o kryminalnym policjancie Wallanderze) jest mistrzem preparowania tejże natury – cienkopłatkowej wiwisekcji, gęstej jak obrazki z bardzo wolno sunącego tomografu… Nic nie umyka jego uwadze. Żaden załomek duszyczki, żadna nieregularność, zmarszczka, niedoskonałość, zakłócenie faktury i struktury. Mankell już taki jest – precyzyjny w diagnozach, bolesny w terapiach, bezlitosny w końcowych raportach posekcyjnych. Więc tym razem to nie kryminał. Ani pospolita powieść obyczajowa. Gatunkowo trudno zdefiniować „Głębię”; może najbliżej byłoby: ćwiczenie z Dostojewskiego. Choć i coś z ducha Conrada, toutes proportions gardées, by się znalazło. Albo z Bergmana. No i z Ibsena co nieco (a właściwie sporo…). Frazy i klimaty przetworzone z szwedzkiego noblisty (2011) Tomasa Tranströmera też udałoby się dopasować. Taki bowiem był Mankell: oczytany, uporczywy adept literatury, dążący do doskonałości pilnym ćwiczeniem. I w końcu do niej doszedł. Ale nie tam, dokąd dojść się spodziewał. Opowiedziana przez Mankella historia jest fabularnie oszczędna – diabeł…
Hanya Yanagihara Ludzie na drzewach Przekład: Jolanta Kozak Grupa Wydawnicza Foksal – Wydawnictwo WAB, Warszawa 2017 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Malinowski, bój się Boga (…i Heisenberga)! Jeśli czytaliście „Małe życie” Yanagihary i – co gorsza – się nim zachwyciliście, to będziecie mieli problem po lekturze „Ludzi na drzewach”. Zwrotu „co gorsza” nie użyłem, by zdeprecjonować akt zachwytu. Ma on tylko podkreślić skalę problemu i rozmiar trudności podczas pilnej percepcji, czyli czytania ze zrozumieniem tej powieści. Jest bowiem zaskakująco, dramatycznie inna pod każdym względem. Godzi się też zauważyć, że powodem zasadniczym owego dysonansu poznawczego jest osobliwa (aczkolwiek poniekąd zrozumiała: bestseller first!) polityka polskiego wydawcy, który wpierw na rynek rzucił drugą powieść Yanagihary, by rok później uraczyć czytelników jej debiutem. I wszystko jasne: „Małe życie” – wielka powieść. A „Ludzie na drzewach”? Jakby troszeczkę mniej… Dlatego może lepiej będzie, jeśli admiratorzy „Małego życia” przed tą lekturą zapomną, że kiedykolwiek czytali tamten bestseller (tak dla spokoju ducha…). W lepszej sytuacji są ci, którzy tamtej książki nie czytali, ale mają taki zamiar w przyszłości – i teraz szansę, by poznać autorkę chronologicznie. To oczywiście nie jest żadna regulaminowa norma. Czytanie dzieł zebranych wielkich mistrzów bywa ekscytujące także od tyłu. Ale gdy dzieła są…
Orhan Pamuk Rudowłosa Przekład: Piotr Kawulok Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017 Rekomendacja: 5/7 Ocena okładki: 4/5 O pożytkach płynących (poza prozą i wodą…) z kopania studni Noblista (2006) turecki (jedyny taki…), profesor nowojorskiej Columbii, a przedtem Uniwersytetu Harvarda, tłumaczony i wydawany prawie wszędzie na świecie – a przy tym wszystkim (w odróżnieniu od paru innych faworytów zacnego grona szwedzkich królewskich akademików) ze wszech miar nadający się do lektury i godzien najwyższych pochwał, wzniosłych rekomendacji tudzież – w swoim kraju dorobił się opinii kryminalisty, zdrajcy, oszczercy. I to na długo przed ubiegłorocznym kontrzamachem stanu prezydenta Erdogana, który wywrócił na nice cywilizowane (umiarkowanie…) oblicze mniejszoazjatyckiej, anatolijskiej republiki. A wszystko przez artykuł 301 tureckiego kodeksu karnego, przewidujący karę więzienia od sześciu miesięcy do lat trzech za znieważenie republiki, parlamentu (w doktrynie i orzecznictwie sądów miejscowych utarło się pojęcie znieważenia „tureckości”, cokolwiek to oznacza…). W praktyce jednym z najgorliwiej ściganych deliktów, mieszczących się w dyspozycji wspomnianego artykułu jest tzw. kłamstwo ormiańskie, czyli publiczne głoszenie, jakoby w 1915 roku Turcja (wtedy jeszcze Imperium Ottomańskie) dopuściła się ludobójstwa miliona (może nawet półtora…) Ormian. Orhan Pamuk ośmielił się to powiedzieć otwarcie, i to poza granicami kraju, w Niemczech zresztą (przy okazji wspomniał o masowych mordach na Kurdach). Proces…
Stefanie Zweig Nigdzie w Afryce Przekład: Tomasz Dziedziczak Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2017 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Safari znaczy podróż W 1932 roku w śląskim miasteczku Leobschütz (Regenz Oppeln) na pograniczu morawskim, w rodzinie żydowskiego prawnika przyszła na świat córeczka Stefanie. W dniu jej narodzin sygnały, że mała na pewno całego życia nie spędzi na kotwicy nad tamtejszą rzeczką Psiną, dla przewidującego pesymisty były aż nazbyt oczywiste. Historia nie dała spokoju – najpierw Żydom, potem wszystkim mieszkańcom Leobschütz. W 1938 roku rodzinie Zweigów udało się (III Rzesza potrzebowała żydowskich pieniędzy, a do projektu Endlösung trzej panowie H: Hitler, Himmler i Heydrich – jeszcze nie dojrzeli…) wyemigrować z Niemiec do… Afryki, konkretnie do brytyjskiej kolonii – Kenii. Żydowski prawnik bez znajomości angielskiego zarządzał farmami w interiorze, niedaleko jeziora Nakuru, był internowany jako wróg Imperium – potem służył w brytyjskiej armii. Jego mała córeczka chodziła do angielskiej szkoły, nauczyła się języka suahili (i paru innych narzeczy plemion narodu Kikuju). Przy okazji pokochała (i pewnie też trochę zrozumiała…) Afrykę. Gdy z tym kapitałem intelektualnym wróciła do Europy (ale już nie – jak marzyła – do rodzinnych Głubczyc, Żor ani Wrocławia…), doświadczenia i wspomnienia zamieniła na literaturę. Słuszny wybór… Stefanie Zweig ma bowiem rzadki…
Yann Martel Wysokie Góry Portugalii Przekład: Paweł Lipszyc Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz S.C., Warszawa 2017 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Krucyfiks ojca Ulissesa, czyli iskanie szympansa Każdy, kto widział film Anga Lee „Życie Pi” (2012), a do tego jeszcze przeczytał powieść Martela pod tymże tytułem (wydana w 2001 roku; nagroda Bookera w 2002…), zdaje sobie sprawę, że obcował z kawałkiem literatury wysokiej próby. Ale wytrawni krytycy powiadają, że ten kanadyjski pisarz jest nierówny, że inne jego próbki literackie (na przykład „Ja” lub „Beatrycze i Wergili”) do poziomu „Życia Pi” nawet nie próbują równać. Cóż, sprawa to dyskusyjna, ale jakieś racjonalne jądro w tych opiniach musi tkwić. Z tym większym niepokojem (jako że zdecydowanym admiratorem „Życia Pi” jestem…) czekałem na „Wysokie Góry Portugalii”. Ale Martel oszczędził mi zawodu… Ba, radości przysporzył, albowiem doprawdy rzecz nadspodziewanie jest dobra… Formalnie rzecz ujmując to tryptyk, sklejony w całość przez wątłą z pozoru (acz fabularnie obiecującą…) anegdotą o XVII-wiecznym krucyfiksie, wyrzeźbionym przez wytrąconego z duchowej i wszelkiej innej równowagi misjonarza (trauma jak z conradowskiego „Jądra ciemności”!)na równikowej wyspie świętego Tomasza – portugalskiej kolonii, w owym czasie pełniącej rolę wielkiej faktorii handlu niewolnikami. Młodego Tomasa Lobo, kustosza w portugalskim Muzeum Narodowym, poznajemy pewnego słonecznego dnia w…
Jessie Burton Muza Przekład: Agnieszka Kuc Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Wyobrazić konfuzję tkniętego boską mocą lwa… Pisanie o malowaniu dotknięte jest dość szczególnym rodzajem ograniczenia… Oto musi się ono odwoływać do dodatkowej umiejętności czytelnika – zdecydowanie innej niż tylko czytanie ze zrozumieniem… Nadto umiejętności występującej w populacji czytających rzadziej niż samo proste czytanie. Mam tu na myśli umiejętność widzenia. Nie takiego prostego postrzegania na linii przedmiot – oko – mózg za pośrednictwem widzialnych fal świetlnych, ale widzenia wyobrażonego, skojarzonego, wywołanego przez rozumienie słów. Jeśli czytam: czerwony, nie muszę widzieć bezpośrednio czegokolwiek czerwonego, a już na pewno nie jest mi potrzebny wzornik kolorów (nb. wyszkolone oko ludzkie podobno potrafi widzieć i odseparować od siebie aż 16,5 miliona kolorów…). Po prostu w myśli widzę czerwień (ściślej: raczej jakiś przedmiot w czerwieni). Czerwoną czerwień standardową (przy czym każdy może widzieć inną…); zaś o wpływie dodatkowych przymiotników na niuanse wyobrażonego postrzegania nie wypada się tu zbytnio rozwodzić. Dość powiedzieć, że użycie dodatkowych słów po nazwach kolorów uszczegóławia proces wyobrażania sobie konkretnej barwy. N przykład czerwień krwista – każdy sobie mniej więcej wyobrazi, jaka jest – po prostu dopasuje słowo do przechowywanego w pamięci katalogu wrażeń kolorystycznych, budowanego przez lata…
Yaa Gyasi Droga do domu Przekład: Michał Ronikier Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3 (może nawet 3,5…)/5 „Korzenie” odrastają, ale cieńsze i suche… Kto Ghanę opuszcza, jest głupcem; kto do Ghany wraca, jest głupcem po trzykroć… (wygląda na przysłowie ludu Fante, a może walecznych Aszantich, a może żadnego z nich, tylko tych łazęgów Mandingo – bo ja wiem?) Talizman z czarnego kamienia, prosty naszyjnik przekazywany sobie przez kobiety z rodu pięknej Effi, krążący między Złotym Wybrzeżem a Wschodnim Wybrzeżem, ma mieć magiczną moc spajania losów paru pokoleń (od ostatniej ćwiartki XVIII stulecia poczynając…) rozgałęzionej ghańskiej familii, której część sobie autochtoni (uwaga: to czasownik!) w Afryce, uprawiając kakao (potem zasię magię, edukację i niepodległość…) w okolicy starej kolonialnej twierdzy Cape Coast, część zaś w postaci towaru (czyli niewolniczej siły roboczej…) trafia na amerykańskie plantacje bawełny, do amerykańskich kopalń, degeneruje się w znarkotyzowanym amerykańskim Harlemie, by w końcu… po odrodzeniu (w stylu – wypisz, wymaluj – American Dream…) doktoryzować się z amerykańskiej socjologii w amerykańskiej Kalifornii… Bardzo to mimo wszystko optymistyczne… W rzeczywistości niepowieściowej takie historie naznaczone są piętnem zła z częstotliwością statystycznie większą niż dobra. Któżby jednak chciał o nich czytać, gdyby kończyły się fatalnie. Osobliwie na rynku…