Wysokie Góry Portugalii

4 lutego 2017

Yann Martel 
Wysokie Góry Portugalii
Przekład: Paweł Lipszyc
Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz S.C.,
Warszawa 2017

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5

Krucyfiks ojca Ulissesa, czyli iskanie szympansa

Każdy, kto widział film Anga Lee „Życie Pi” (2012), a do tego jeszcze przeczytał powieść Martela pod tymże tytułem (wydana w 2001 roku; nagroda Bookera w 2002…), zdaje sobie sprawę, że obcował z kawałkiem literatury wysokiej próby. Ale wytrawni krytycy powiadają, że ten kanadyjski pisarz jest nierówny, że inne jego próbki literackie (na przykład „Ja” lub „Beatrycze i Wergili”) do poziomu „Życia Pi” nawet nie próbują równać. Cóż, sprawa to dyskusyjna, ale jakieś racjonalne jądro w tych opiniach musi tkwić. Z tym większym niepokojem (jako że zdecydowanym admiratorem „Życia Pi” jestem…) czekałem na „Wysokie Góry Portugalii”. Ale Martel oszczędził mi zawodu… Ba, radości przysporzył, albowiem doprawdy rzecz nadspodziewanie jest dobra…
Formalnie rzecz ujmując to tryptyk, sklejony w całość przez wątłą z pozoru (acz fabularnie obiecującą…) anegdotą o XVII-wiecznym krucyfiksie, wyrzeźbionym przez wytrąconego z duchowej i wszelkiej innej równowagi misjonarza (trauma jak z conradowskiego „Jądra ciemności”!)na równikowej wyspie świętego Tomasza – portugalskiej kolonii, w owym czasie pełniącej rolę wielkiej faktorii handlu niewolnikami.
Młodego Tomasa Lobo, kustosza w portugalskim Muzeum Narodowym, poznajemy pewnego słonecznego dnia w grudniu 1904 roku, gdy wędruje pieszo przez Lizbonę, ku rezydencji swego bogatego stryja Martima, skąd ma zamiar wyruszyć w śledczo-eksploratorską podróż do Altas Montanhas de Portugal. W istocie to ani góry, ani wysokie – ot, pagórkowata wyżyna (średnio 1000 metrów nad poziom morza…), kamienista i jakby stepowiejąca, wciśnięta w północno-wschodni róg Portugalii, wokół miasta Bragança. Wyprawi się użyczonym i wyposażonym przez stryjaszka… 14-konnym automobilem braci Renault, pojazdem nowoczesnym, wytrzymałym i eleganckim, którym młody Tomas… nie potrafi kierować skądinąd. Motywy tej eskapady poznajemy podczas spaceru w poprzek Lizbony; trochę to trwa, bowiem Tomas ma zwyczaj chodzić… tyłem na znak sprzeciwu wobec okrucieństwa losu, który rok wcześniej zabrał mu synka i jego matkę (służącą zresztą w domu stryja), używając dyfterytu jako narzędzia pomsty… Podczas służbowej wizyty w archiwum archidiecezjalnym kustosz Tomas uległ napadowi chwilowej kleptomanii i wyniósł (do całkiem prywatnego użytku) XVII-wieczny manuskrypt: dziennik katolickiego misjonarza w Afryce, ojczulka Ulissesa Manuela Rosario Pinto. Dociekliwe studia nad treścią diariusza doprowadziły Tomasa do obiecującej hipotezy – w którymś z wiejskich kościołów w Altas Montanhas kryje się być może niezwykły artefakt – sporządzony przez ojca Ulissesa pod naciskiem niewysłowionych do końca emocji, może nawet ekstazy, osobliwy, do innych niepodobny, krucyfiks. Wyobrażenie męki Chrystusa Ukrzyżowanego. Naukowa sensacja, sława, kariera…
Po tej koniecznej eksplikacji zaczyna się relacja z wędrówki Tomasa wzdłuż bitych (słabo bitych…) traktów i osad tubylczych w ruralnym pejzażu luzytańskim. Już po lekturze dramatycznego opisu pierwszego dnia, gdzieś z tyłu głowy jęło mi się kołatać podejrzenie pewne, w miarę postępów czytania ugruntowujące się (a nawet wędrujące lekko w stronę wyrafinowanej fizyki cząstek elementarnych). To jest przecież narracja pikarejska! Tyle że z ujemnym znakiem, odwróconym wektorem – jak antymateria, jak zmieniające sens lustrzane odbicie… Powieść łotrzykowska na odwyrtkę, a rebours – mówiąc elegancko… Prawe jest lewe, cwaniak jest łamagą, śmieszne jest smutne, dramat wywołuje paroksyzmy chichotu, misterium staje się pląsawicą, strawa duchowa pobudza wymioty, upadek wiedzie w górę, zaś wspinaczka w otchłań…
Pikarejski podmiot liryczny to sprytny, chytry łazik, cyniczny, acz pełen zniewalającego wdzięku, nadmiarowo obdarzony instynktem samozachowawczym, bystrzak o zwinnych, lepkich rękach i obrotnym jęzorze, zgrywus pełen szalonych pomysłów i fanfaronad rujnujących pewność siebie u dowolnego przeciwnika, deflorator dziewic, pocieszyciel niestrudzony wdów strapionych i zaniedbywanych mężatek… Pikarejczyk z antymaterii to łajza, ściągająca plagi i nieszczęścia w dowolnym momencie czasu i przestrzeni, wycofaniec, godna politowania niezdara, genetycznie niemal pozbawiona apetitus societatis, wręcz socjopata… Martel jego przypadki i upadki w czas tej osobliwej pielgrzymki relacjonuje z zacięciem godnym Ksenofontowej Anabasis. Odkrycie prawdy zaś kończy się malowniczym (jeśli ktoś lubi ten styl…) seansem womitalno-łzawego zwątpienia. Jakby antymaterialnym powidokiem ono było finałowego monologu szekspirowskiego Prospera… Ot, maestria Martela!
Druga faza tryptyku to zwarta relacja z wachty w sylwestrową noc 1938 roku, którą naczelny anatomopatolog szpitala we wspomnianej już Bragançy, niejaki Eusebio Lozora, spędza w swym prosektorium. Najpierw nawiedza go żona. Zmarła zresztą czas jakiś temu, poprzez – hm, depontyzację, czyli skok z mostu: dobrowolny, a może wymuszony… Maria wciąga męża w dyskurs teologiczny o naturze, definicjach i typologii cudów czynionych przez Chrystusa oraz przypowieści, którymi On się posługuje, głosząc Słowo. Pani doktorowa buduje i weryfikuje hipotezę, iż dzieło Chrystusowe doskonale tłumaczą… powieści kryminalne Agathy Christie, że w nich tkwi klucz do zrozumienia Ewangelii. Ledwo opróżnia się butelka wina, a drzwi za duchem się zatrzaskują, w prosektorium stawia się senhora Maria Castro, wdowa z górskiej wioski. Z walizą, w której taszczy… zwłoki małżonka (i arcysprawnego kochanka) Rafaela, prosząc o niezwłoczną sekcję takowych… Rezultat cięcia przekracza doświadczenia i zdolność pojmowania patologa Lozory. Oszczędźmy teraz drastycznych szczegółów, zostawmy coś do samodzielnej lektury chciwemu wrażeń czytelnikowi… Dość powiedzieć, że Rafael był osobnikiem… wsobnym. W sensie ścisłym, w zasadzie dosłownym. Obcując z rzeczami, wchłaniał je do wewnątrz; zdaje się, że nawet rzygał sobie do środka…. Na przykład jego okazały męski organ płciowy wypełniony był fragmentami mocno spracowanego drewnianego fletu, pieczołowicie niegdyś wyrzeźbionego przez Rafaela w młodości… I tak dalej. Ale drastycznych szczegółów, jako się rzekło, sobie oszczędzimy… Oczywiście relacja z makabrycznej sekcji wiele ma wspólnego z narracją antypikarejską w pierwszej części – mianowicie pewną powtarzalność miejsca i rekwizytów.
I to ułatwia płynne przejście do finału tryptyku. W 1981 roku kanadyjski senator Peter Tovy po śmierci żony rezygnuje z mandatu, z uniwersyteckiego ośrodka badawczego w Oklahomie wykupuje wyluzowanego, przyjaznego szympansa o imieniu Odo i rusza z nim w podróż. W poszukiwaniu korzeni. Do Portugalii, do Altas Montanhas (domyśliliście się, nieprawdaż?). Trafia do wioski Tuizelo (tej z krucyfiksem ojca Ulissesa…), przypadkiem osiedla się w domu, przed laty opuszczonym przez… jego familię (i senhory Marii Castro), gdy emigrowali do Kanady. Tajemnica figury Ukrzyżowanego znajduje rozwiązanie, ale Peter nie dożyje końca: oddaje ducha na głazach Wysokich Gór Portugalii, a szympans Odo odkrywa reliktowego… nosorożca iberyjskiego. Co pięknym (i wymagającym) może być wstępem do kolejnej, frapującej niemniej zagadki…
„Wysokie Góry Portugalii” to traktat filozoficzny bez mała, istotnie uzupełniający teorię ewolucji Darwina, osobliwie w jej punktach konfliktu z dogmatami wiary chrześcijańskiej. Lekturę tę warto mieć za sobą. A małpa też człowiek…
Tomasz Sas
(4 02 2017)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *