Całe miasto o tym mówi

29 marca 2018

Fannie Flagg
Całe miasto o tym mówi
Przełożyła Dorota Dziewońska
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 4/5

Cmentarne ploteczki

Koncept literacki dość stary, ale nie nadużywany: oddać głos umarłym… Mistrzowskim, szczytowym osiągnięciem realizacji tego pomysłu jest oczywiście jest zbiór epickich epitafiów amerykańskiego poety Edgara Lee Mastersa, z jednej strony obnażających małomiasteczkową hipokryzję i obskurantyzm, a jednocześnie zaskakująco lirycznych, sentymentalnych i namiętnych – poemat „Umarli ze Spoon River” (1915). To wielka poezja; wydany 50 lat temu przez nieodżałowany, zmieciony przez transformację ustrojową „niesłuszny” PIW (w niezapomnianej, cudownej serii „celofanowej”) tomik w przekładach Leszka Elektorowicza, Jana Prokopa, Michała Sprusińskiego, Jerzego Niemojowskiego i Marka Skwarnickiego trzymam w bibliotece jak jaki skarb… A przy okazji: mówią, że Państwowy Instytut Wydawniczy podobno zmartwychwstał – jako tzw. państwowa instytucja kultury podległa ministrowi-wicepremierowi Glińskiemu (co i tak dobrze nie wróży…).
Fannie Flagg nie jest ani genialną poetką, ani monumentalną prozaiczką… Co najwyżej porządny z niej rzemieślnik. Wyrobnica pierwszorzędnej literatury rozrywkowej z nutą liryczną; dość wspomnieć „Smażone, zielone pomidory” – o kobiecej przyjaźni, znakomicie sfilmowane przez Jona Avneta – z Jessicą Tandy, Mary Stuart Masterson, Kathy Bates i Mary Louise Parker… Amerykańskie kluby książki (potęga na tamtejszym rynku wydawniczym!) cenią i promują ten typ literatury – odwołującej się do tradycyjnych wartości, pielęgnującej tradycje i bogobojne wzorce American way of life. Fannie Flagg (prawdziwe nazwisko: Patricia Neal z Alabamy) jest faworytką konwencjonalnej publiczności literackiej, choć sama w sobie nie nadaje się na wzór do naśladowania… Ale to temat na inne opowiadanie.
A nasze opowiadanie zaczyna się w 1889 roku, gdy Lordor Nordstrom, emigrant ze Szwecji i lider zwartej, zgranej społeczności osadników (przeważnie takoż jak on luterańskich Szwedów i innych Skandynawów) w południowym Missouri, hodowca krów i mleczarz, obdarował swych sąsiadów pięknie położonym wzgórkiem z satysfakcjonującym, cieszącym oczy widokiem – z przeznaczeniem na… lokalny cmentarz, od razu nazwany Spokojne Łąki… W ten sposób opowieść Flagg zyskała punkt odniesienia, miejsce koncentracji akcji i osobliwy… klub towarzyski, komentujący życie po życiu w Elmwood Springs, gdyż taką nazwę przybrało miasteczko, które miejscowi sami sobie zbudowali, sprowadzając podstawowe urządzenia cywilizacyjne – kościół, kilka sklepów i domów – w częściach do zmontowania. Wytyczyli ulice, postawili obiekty infrastrukturalne i dali ogłoszenie do gazet na wschodnim wybrzeżu, że poszukują specjalistów – lekarza, dentysty, kupców i pastora…
Miasteczko rosło szybko, a wszyscy byli młodzi, więc na Spokojnych Łąkach na razie było pusto. Ale Natura jest nieubłagana. Jako pierwszy na cmentarzu spoczął Lordor – lider społeczności Elmwood Springs, Ojciec-Założyciel, burmistrz i hodowca krów; pięć lat później obok spoczęła jego żona Katrina. I wtedy objawiła się osobliwa właściwość cmentarza: nie dość, że zmarli słyszeli wszystko, co mówili odwiedzający, ale mogli rozmawiać między sobą .Gdy Katrina i Lordor wymieniali informacje, odezwał się do nich ktoś trzeci – niejaki Chapman, stary traper ustrzelony z łuku przez Indianina (dostał w wątrobę…). I tak we troje umilali sobie pogawędkami czas oczekiwania, aż Głos Pana wezwie wszystkich na Sąd… Gdy „populacja” Spokojnych Łąk z mocy nieubłaganych wyroków Natury rosła, zasady „życia towarzyskiego” się petryfikowały, a swoisty cmentarny savoir-vivre nabierał wyrafinowania… Nowi przybysze byli skłaniani przez starszych stażem pensjonariuszy do składania relacji z dziejów miasteczka i świata, do dopowiadania dalszych ciągów historii, których sami już nie poznali, do opowiadania plotek. Wyjaśniały się tajemnice, nieporozumienia i spory, pojawiały się sprostowania i uzupełnienia…. Słowem; historia Wiązowych Źródeł zyskiwała pełnię wymiaru transcendentalnego.
Fantazja Fannie Flagg sprostała wyzwaniu konceptu gadatliwych (i ciekawskich) nieboszczyków. Opowiadanie przez nią historyjki nie noszą piętna zombicznego horroru, nie są cmentarnymi dowcipasami pośledniej jakości. To ciepłe, pełne sympatii opowiastki o ludziach prowincjonalnej Ameryki – pełnych swoistego uroku, a przynajmniej integralnej dignitātis – niezależnie od „stanu skupienia”, w jakim aktualnie przebywają wewnątrz narracji Flagg: jako rzeczywiści ludzie, czy jako duchy…
„Całe miasto o tym mówi” to zaskakująco liryczna i pełna niewymuszonego humoru epicka opowieść o Ameryce, która w zasadzie już odeszła. Gdyby miasteczko Elmwood Springs przetrwało w narracji Flagg do dziś, chyba żaden z jego mieszkańców (a zwłaszcza obywatelek) nie głosowałby na Trumpa; taki czyn wydawałby się tym prostolinijnym, uczciwym, robotnym potomkom skandynawskich chłopów – czymś wysoce niestosownym, głęboko sprzecznym z ich ocalonym, zakonserwowanym w wielopokoleniowych rodzinach etosem, sprzecznym z każdą z katalogu ewangelicznych cnót, które wyznawali…
Ale tego się nie dowiemy. Flagg wygasiła swoje miasteczko, a cmentarz ucichł. Końcówka jej narracji wydaje się nieco… dziwna, a przynajmniej zaskakująca. Ja w każdym razie odtąd będę się uważnie przyglądał każdej kawce, wiewiórce, motylkowi, ślimakowi… No i w obecności zwierzątek raczej dochowam powściągliwości w mowie… Tak będzie roztropniej. Na wszelki wypadek.
Tomasz Sas
(29 03 2018)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *