Łukasz Barys
Jeśli przecięto cię na pół
Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2022
Rekomendacja: 2/7
Ocena okładki: 3/5
Test drugiego podejścia, czyli zmarłych obcowanie we wsi Sromutka
Już na wstępie biegnę zapewnić, że test drugiego podejścia Barys zdał! Ale zdał bez przesady – dostatecznie z plusem. A może – gdyby rzecz potraktować nieco wyrozumialej niż zazwyczaj: na dobry z minusem. Czemu? Bo się nie oderwał, nie wykonał płodozmianu. Albowiem chłopak z niego iście po pabianicku oszczędny. Zobaczył, że zebrało mu się tworzywa na dwie historie, więc ulepił dwie historie – jedną po drugiej. Lecz zombistyczna opowiastka o dziadkowym kadawerze, chowającym się w domowym kufrze, by czasem wyjść, napić się bimbru i namieszać w familijnych sprawkach, nie ma już tej urody, co miłosny w gruncie rzeczy dialog z przedwojennym pomnikiem fabrykanckiej córeczki na pabianickim cmentarzu (przypomnijcie sobie tegoż Barysa „Kości, które nosisz w kieszeni”). Zmarły dziadek-zombie jako persona dramatu nie broni się – jak prawie każda powtórka resztą… Na szczęście Łukasz Barys jest bystrym i pamiętliwym obserwatorem, więc nagromadził zapas opowieści do opowiedzenia – nadających się doskonale albo tylko tak sobie (zawsze jednak w granicach przyzwoitości narracyjnej…).
Autor nie odważył się przejść choćby na literaturę rówieśną samemu sobie – pozostał przy dziecięctwie, w cichej przystani czasu bezpiecznego (bo już przeżytego, przeżutego, przepracowanego i raz z sukcesem prozatorsko wyeksploatowanego). Cóż zatem na przeszkodzie stoi, by spróbować raz jeszcze? Nic. Dziecięctwo jako zasób intelektualny, zdatny do pisania powieści, ma wiele powabów. Ostatnio jako trend modny jest wśród prozaików płci obojga (i nie tylko), sięgających po własne lub wyobrażone (albo wyczytane z akt sądowych) przeżycia, dramatyczne epizody, traumy z pieczęcią dzieciństwa. Dlaczego? Bo dziecięctwo, oprócz swych innych wielkich zalet narracyjnych, jawi się jako doskonałe alibi wobec krytyki… Dziecięctwo to tarcza, to immunitet intelektualny, wymówka o kosmicznym zgoła znaczeniu. W sytuacji, wręcz w klimacie opresji, której dziecięctwo jest poddawane (od króla Heroda zresztą), wobec realnych i bolesnych zagrożeń – jak przemoc rodzicielska i nierodzicielska, jak agresywna pedofilia, jak wyzysk na podłożu ekonomicznym, seksualnym i socjalnym – każdy minimalny odruch powątpiewania w artystyczną jakość twórczej eksploatacji dziecięctwa, może łacno stać się grobowcem szans cechowych oraz towarzyskich każdego zuchwałego krytyka. Dlatego Barys i setki jemu podobnych eksploratorów dziecięctwa w literaturze korzystać będą po wsze czasy z ochrony gatunkowej (w sensie ścisłym – i rozwlekłym też), nacechowanej lipnym współczuciem, fałszywym zrozumieniem i kolaborancką uprzejmością.
Więc wieś Sromutka gdzieś w okolicy Łodzi – coś znienacka ją przerżnęło na pół, a może tylko zdeptało i pogniotło. To coś to autostrada. Nie chodzi o to, że to droga. Droga nigdy chłopu przeszkodą nie była; jak mu przyszła potrzeba, ochota czy fantazja, to i starościński gościniec potrafił zaorać. A takie zwyczajne drogi szanował tylko wtedy, gdy jemu (znaczy JEMU) służyły. Jak nie – z mściwą satysfakcją gonił tamój krówska i patrzył jak srają obficie krowięcymi plackami na lichutki asfalt. I nigdy, ale to przenigdy tego syfu nie sprzątał. Czemu? Bo te okoliczne drogi były na jego miarę. Jak trzech tęgich chłopów stanęło obok siebie z rozcapierzonymi łapskami, to jak raz zajmowali całą szerokość drogi – albo wiencyj… Taki wariant modułu witruwiańskiego alla polacca… Droga była przewodniczką, obrończynią, ucieczką grzesznych. Napitego bezpiecznie odprowadzała od GS-u do chałupy, zmęczonemu dała schronienie w rowie pod figurą. Pekaes dojechał do gminy czy nawet powiatu, zlewniarz bańki z mlekiem zabrał… Chłop z drogą żył w symbiozie, nawet jak niespecjalnie korzystał. Wiejska droga z koleinami w błocie, wyrwami w szutrowej kołderce, wreszcie z dziurawym jak stuletnie gacie asfaltem – to metaforyczna, syntetyczna i swojska parabola chłopskiego (tu już bez płciowego naznaczenia) losu.
Ale autostrada? To już nie… To nie droga poprowadzona po śladzie starych dróg – traktów wydeptanych i wyjeżdżonych przez pokolenia. Przyszedł mędrzec ze stolicy i poprowadził szlak na sagę, na skuśkę – przez pola, lasy, ogródki, obejścia, nawet przez święte chałupy i cmentarze – byle prosto mu wyszło. Odkopali bez szacunku nawet nasze stare, prasłowiańskie kurne chaty, śmietniki i groby przodków. Za robotę wzięły się szwadrony maszyn – wielkich, zmyślnych, brutalnych i nieprzystępnych; chłop z koniem i furmanką przy tej robocie nie zarobił. Nie potrzebowali go. No i po budowie okazało się, że autostrada to też maszyna: wielka nie na ludzką miarę, szeroka, wygrodzona stalowymi zasiekami i energochłonnymi barierami, albo na gigantycznych nasypach, albo w głębokich wykopach, zasłonięta plastikowymi żółtymi parawanami, całymi kilometrami. Nieludzka to sprawa – to rozpostarte macki symbolicznego Miasta, wysysające ze Sromutki wszystko, co jej tam jeszcze zostało – czort wie, po co…
Matkę naszego Narratora wyssało na początek. Kobieta miała robotę na Orlenie przy krzyżówce autostrady z szosą i stałego adoratora – pana Witolda z sąsiednich Kurowic, który miał starego opla diesla i działalność (robił blachodachówkę). Jakoś tak zaraz po żniwach Witold podjechał na Orlen po mamę Narratora i spontanicznie uciekli na północ, nad morze. Daleko nie ujechali; mieli dwieście na godzinę na liczniku, jak tir przerżnął mamę Narratora, Witolda z Kurowic i opla na połówki – w sumie części sześć. Od tej chwili potoczyło się w Sromutce życie na połowy: trochę prawdziwe, trochę transcendentalne. Młodociany Narrator opisuje to detalicznie, więc nic mu spojlerować nie będziemy. Zresztą czytelnik lubi sam przez pozostałe po rżnięciu ścierniska prozy się przeprawiać, aż do bólu pokiereszowanych stóp. Zombiczny, upiorny orszak postaci niech mu duszę sponiewiera – Barys umie gadać za zmarłymi, a to w polskiej prozie umiejętność rzadka. Idzie tylko o to, czy gadka ma sens. No, trochę ma… Razem z naszymi umarłymi dokądś idziemy, ale dokąd? A może nie idziemy, może zostajemy – ale robimy przy tym za dużo hałasu?
Barys ma dobrą zabawę z tym pisaniem. Fragmenty jego prozy robią się znienacka iście marquezowskie – nie tyle przez realizm magiczny, ile przez ducha opowieści – ducha, który wionie, kędy chce. Zresztą przeczytajcie sekwencję o trąbie powietrznej, która nawiedziła Sromutkę i o wyczynach incydentalnej rzeki Potrąbki. Kawał prozy katastroficzno-metafizycznej. Nie ma co… A o Barysie świadczy jak najlepiej – jeśli poweźmie on świadomość swego talentu. Bez tej samowiedzy pójdzie na zatratę…
Nad ekstrapolacją możliwych losów Barysa wypada się jednak pochylić, bo wydaje się, że już chłopak schodzi na złą drogę. Otóż po wybitnych, opromienionych edytorską (mało któremu studentowi prozę z aplauzem wydają!) chwałą studiach polonistycznych, asystentura wydaje się naturalną konsekwencją. Na wydziale pani profesor Stefanii Skwarczyńskiej czy mego wspaniałego przyjaciela z „Odgłosów” – Grzesia Gazdy (że wspomnę tylko te dwa nazwiska z dziesiątków bene merenti…) nic nie byłoby w tym dziwnego – Barys tam obiecująco pasuje. A do tego jakaś posadka w jednej z nielicznych, ale ślicznych instytucji kultury w naszym mieście. I już chłopak naprostowany i ustawiony. Jeszce z rozpędu coś napisze i wyda, ale kariera przed nim – okołolitieraturnoj żeńszcziny… Chyba że moc ma twórczą i charakter ponad miarę zwyczajnego filologa – w co na razie nie wątpię. Ale gdyby jednak nie, może powinien rzucić się w wir życia – ot, dla poszerzenia zasięgu obserwacyjnego perymetru. Nie mówię, żeby od razu połowy krabów na Alasce, wypasanie jaków w Ladakhu czy konserwacyjne ślusarstwo rotacyjne na farmie wiatrowej na Doggerbanku. Ale może etat nauczycielski w Sromutce? Oczywiście nie upieram się przy poglądzie, że literatura (a konkretnie jej uprawianie) musi mieć cokolwiek wspólnego z rzeczywistością i z rzeczywistości wynikać. Nie musi – to w końcu tylko kwestia symbiozy talentu z wyobraźnią, symbiozy owocującej nawet w próżni. Skłaniam się jednak ku mniemaniu o wyższości doświadczenia nad zabiurkową spekulacją intelektualną. A więc w każdym razie, panie Łukaszu – powodzenia…
Tomasz Sas
(22 12 2023)
Brak komentarzy