Tańczące martwe dziewczynki

21 września 2018

Graham Masterton

Tańczące martwe dziewczynki
Przełożyli Paweł Korombel, Anna Dobrzańska
Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2018

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 2/5

Step w płomieniach

Dla kogoś nieprzygotowanego i nieuprzedzonego pokaz tradycyjnego tańca irlandzkiego może być ekstremalnym przeżyciem estetycznym – i to pod wieloma względami, a osobliwie pod względem akustycznym. Zwłaszcza gdy w grę wchodzi wersja tap tanecznych kroków i kroczków w szesnastoosobowych, dwupłciowych ansamblach. Tap czyli stepowanie… Trzydzieści dwie wyćwiczone, młode i mocne nogi damskie i męskie, obute w „baletki”, podkute specjalnymi, robiącymi hałas ćwiekami i drewnianymi klockami – hałas rytmiczny i równoczesny. Nie ma mowy, by uderzenia o deski estrady się rozbiegły jak stacatto na perkusji, króliki po blaszanym dachu czy seria z broni maszynowej; stuk ma być jednoczesny i perfekcyjnie skoordynowany… Hałas rozrywa błonę bębenkową, podnosi ciśnienie, zakłóca rytm serca, wywołuje migotanie przedsionków, narusza perystaltykę jelit, odłącza synapsy w mózgu, powoduje rozchwierutanie dziąseł i wypadanie owłosienia oraz wywołuje niekontrolowane emocje erotyczne różnego rodzaju – od wstydliwych uwiądów po spektakularne orgazmy.
A jeszcze wyobraźcie sobie, że oglądacie pokaz tańca w wersji hard (zwanej też crude) – jak za dawnych czasów, gdy gliniane klepiska w chałupach nie dawały pożądanego efektu akustycznego, więc po prostu wystawiano drzwi, rzucano na polepę i na nich tańczono. Takie drzwi z dębiny, przystosowane do powstrzymania ataku uzbrojonego w topór furiata-berserkera spod koła podbiegunowego, pięknie musiały rezonować, emitując dźwięki na pograniczu ludzkiej wytrzymałości. A ograniczona powierzchnia „estradki” narzucała dyscyplinę formy: sylwetka trwale spionizowana, głowa prosto i wysoko, ręce wyciągnięte wzdłuż ciała i nieruchome (żadnej choreografii kończyn górnych!), tylko pracujące w podskokach nogi i wiązanki skomplikowanych układów z przytupami… Mistrzowie irlandzkiego tańca (rekordzista podobno potrafi tupnąć 37 razy na sekundę!) cieszą się sławą równą tej, jakiej zażywają zawodnicy miejscowego futbolu czy hurlingu. (Nie wiecie, co to? Łopatkowate kije, twarda skórzana piłeczka i szybkie szarże po boisku – skrzyżowanie hokeja na trawie z krykietem, pelotą, baseballem i futbolem…)
Więc jeśli w gwałtownym pożarze sali prób, na kilka dni przed regionalnym turniejem, ginie faworyzowany zespół Toirneach Damhsa, jedna z najlepszych grup amatorskich irlandzkiego tańca w skali kraju, to jest to poważny problem dla policji, zwłaszcza że nic nie wskazuje na nieszczęśliwy wypadek, a wszystko – na celowe podpalenie, z użyciem środka piroforycznego, samozapalającego się po zetknięciu z powietrzem – czegoś w rodzaju napalmu. Spłonął cały zespół, siedemnaście osób; z dachu płonącego budynku zdjęto tylko kilkuletnią dziewczynkę, raczej nie tancerkę, zbyt przerażoną i podtrutą, by cokolwiek powiedziała…
Jeśli zaś do pożaru dochodzi w Cork, to oczywiste jest, że sprawą zajmie się nadkomisarz-detektyw Katie Maguire z miejscowej komendy Garda Síochána – państwowej policji w Poblacht na hÉireann (czyli Republice Irlandii). Jasne dla czytelników Grahama Mastertona, autora cyklu kryminałów o dzielnej, bystrej, mądrej i atrakcyjnej policjantce irlandzkiej oraz jej służbowych wyczynach i osobistych perturbacjach… W tym blogu chwaliłem już Mastertona (21 maja ostatnio, czyli całkiem niedawno, za „Martwych za życia”), więc w zasadzie mógłbym powtórzyć rekomendację, dodając jeszcze parę ładnie wyglądających przymiotników. Na żądanie gotów jestem to uczynić – Masterton jest bowiem mistrzem rzemiosła rozrywkowego, thrillera policyjnego z elementami grozy w najlepszym stylu horrorów noir (opis agresji pitbulla naprawdę jeży włosy…). Poza tym Graham Masterton potrafi zrobić jeszcze kilka istotnych dla procesu kreacji rzeczy…
Przede wszystkim ma w małym palcu technikę budowania, spiętrzania i rozładowywania intrygi kryminalnej. Wykoncypowane w jego warsztacie stany faktyczne trzymają się kupy – często lepiej niż prawdziwie, na których mógłby się wzorować. Z praktyki śledczej wiadomo (co potwierdzi zapewne każdy robiący w dochodzeniach kryminalnych), że nie wszystko do siebie idealnie pasuje, że pojawiają się kwestie niewytłumaczalne przy pomocy praw logiki, nauki i zasad poprawnego rozumowania. Cała walka zaś toczy się o to, by nie było ich więcej niż twardych, jednoznacznych dowodów. Porządnie, rutynowo prowadzonym śledztwom właśnie najbardziej zagrażają takie oboczności, czarne dziury, przypadkowe ekscesy i ślepe zaułki – tym częstsze, im bardziej sprawca/sprawcy odbiegają od standardowego profilu psychologicznego. Socjopaci, psychopaci, zwyrodnialcy, psychiczne chorzy – gdy stają się sprawcami przestępstw, robią wokół siebie mnóstwo szumu informacyjnego, mylnych tropów i odpadowych poszlak. Dla detektywa to dodatkowe wyzwanie, dla czytelnika – jakby mniej. Ambitny czytelnik literatury kryminalnej lubi bowiem sam coś odgadnąć, czasem wyprzedzić akcję i pogłówkować, postawić własną hipotezę. Nie jest szczęśliwy, gdy podprowadzony przez egocentrycznego, narcystycznego autora, trafia na manowce i musi się poddać. Masterton dobrze o tym wie. Jego konstrukcje fabularne przypominają wielkiego puzzle’a (ale oczywiście bez wzorcowego obrazka na pudełku!), który nie wymaga tyleż niewzruszonej cierpliwości w technice prób i błędów, co raczej przenikliwej intuicji geometrycznej. Zaletą kryminalnych układanek Mastertona jest całkowity brak elementów zbędnych czy pomylonych; nawet ten odkryty na początku obiecujący kawałeczek, w miarę wypełniania układanki wciąż denerwująco niedopasowany, w końcu znajduje swoje miejsce… Masterton buduje swoje intrygi z odpowiednią dozą szacunku dla czytelnika. Są trudne, skomplikowane – ale nie absurdalne, nie obrażają inteligencji, zdrowego rozsądku i praw logiki. Dlatego miło się je czyta, gdy deus ex machina nie ma prawa wstępu…
W szczegóły fabuły oczywiście wdrążać się nie będziemy. Dlaczego zginęli tancerze Toirneach Damhsa? Co widziała dziewczynka uratowana z dachu płonącej szkoły tańca? Co miała wspólnego z IRA? I jak pani superintendent Katie Maguire to wszystko poskładała do kupy? Tekst Mastertona stoi otworem… „Tańczące martwe dziewczynki” to kawał dobrej prozy, a ich lektura ambitnym jest wyzwaniem i wielce satysfakcjonującym…A przy okazji przyjemnym. Masterton bowiem, jak mało który autor kryminalny, potrafi pisać o seksie. W tej dziedzinie w zasadzie nie ma sobie równych. Erotyczne etiudy wstawiane w tok narracji to ładnie oszlifowane szlachetne kamyki, dodające lekturze pikanterii (ale bez przesady) oraz znamionujące poziom warsztatu i doświadczenia autora, jego wrażliwości i bezpruderyjnej szczerości. Nic w tym dziwnego – pan Graham Masterton ma za sobą zapewne ekscytujące i wielce pouczające długoletnie doświadczenia redaktora magazynów erotycznych dla panów (nieco bardziej śmiałych niż „Playboy”); jest też autorem kilkudziesięciu (!) poradników seksualnych – kimś w rodzaju Wisłockiej Zjednoczonego Królestwa, wciąż wielce cenionym na rynku. Rzecz bowiem n ie w tym, aby seks ładne uprawiać, ale – umieć o tym pisać. Zresztą, sami się przekonajcie…
Tomasz Sas
(21 09 2018)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *