Marek Boszko-Rudnicki
Remedium 111
Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2018
Rekomendacja: -1/7
Ocena okładki: 2/5
UFO, Hitler, al-Kaida – rozum na nic się nie przyda…
Dobrą, współczesną powieść sensacyjną napisać – to ambitne wyzwanie, nad wyraz rzadko doznające szczęśliwego, owocnego i satysfakcjonującego spełnienia. Kluczem do tego spełnienia jest słówko „dobra”. Dobra powieść… Przecież każdego sezonu piszą ich (i niestety wydają…) tysiące. Ale najwyżej kilka (a najczęściej jedna, i to z bidą…) ma w sobie wszystko, co mieć należy: pomysł fabularny, intrygującą zagadkę, zagadkową intrygę, niebanalną tajemnicę (być może osadzoną w odmętach parahistorycznych fantazji lub paranauki – mogą być nawet kosmiczne, wyszmelcowane popłuczyny po Dänikenie…), wyrazistych bohaterów (zarówno pozytywnych, jak i czarnych…),- najlepiej perfekcyjnie wyszkolonych komandosów po przejściach (sprytny dociekliwy dziennikarz, obdarzony zniewalającym wdziękiem, też może być – autor wszak potrzebuje jakiegoś narracyjnego alter ego…), wiarygodne dekoracje, sugestywne rekwizyty (zwłaszcza strzelające…) i didaskalia (w rodzaju instruktażu skutecznego posługiwania się granatem obronnym F-1), fascynujące pejzaże, kobiety na poziomie i na miejscu, grozę zagłady wiszącej nad światem, szczyptę niewymuszonego dowcipu, dialogi jak brzytwa ostre, porcję erudycyjnych wiadomości historycznych i malowniczych opisów przyrody. Mało komu udaje się tej recepcie sprostać. Ale próby podejmują wciąż nowe legiony tzw. pisarzy…
To, co leży przede mną, gdy piszę te słowa, to właśnie jedna z takich prób. Od razu zaznaczam, że próba to nieudana. Dramatycznie zgoła… Ale za to rozmachem fabularnego pomysłu budząca zdumienie – a nawet sui generis szacunek. Pokrętne ścieżki, po których wędruje umysł autora, rzucone na mapę i zakotwiczone w czasoprzestrzeni, przypominają tropy paranoicznej pląsawicy – nieokiełznanej gonitwy absurdalnych zmyśleń i fantazji. Część z nich wytłumaczyć można prawem wolności twórczej, nieskrępowanej względami racjonalnymi wyobraźni czy swobodą zmyślania czegokolwiek z pobudek artystycznych. Ale tylko część… Cała reszta to schematyczny bełkot intelektualny, luźniutko tkwiący w opoce prawdopodobieństwa. Jasne: ostateczne można się bronić argumentem, że papier jest cierpliwy, a kto nie chce, niech nie czyta. Wszak przymusu nie ma…
Rozmach Boszki – jako się rzekło – godzien jest szacunku, a jego fantazja – jak uwolniony z klatki tygrys. By wykombinować taką plątaninę wątków i fabularnych pomysłów, trzeba mieć spory, ewidentnie niekontrolowany żadnymi racjonalnymi względami i narzędziami, potencjał twórczy. A że rezultat przypomina zbuchtowaną przez stado frywolnych dzików wielokwiatową rabatę cebulkowych roślin ozdobnych? Mniejsza o to… Chodzi wszak o ten kipisz intelektualny, nieustająco narastający bajzel pomysłów i zagadek. O wysokim stopniu nieprawdopodobieństwa… Im wyższym, tym lepiej. A przy tym wszystkim jest Boszko sprawnym narratorem. No po prostu – umie bestia zajmująco opowiadać. Co wszelako ani go nie tłumaczy, ani nie rozgrzesza. Innymi słowy: fenomenalny aparat twórczy użyty bez zachowania niezbędnej dyscypliny intelektualnej, miarkującej fantazję w granicach strawnych dla krytycznego umysłu. Autor sunie po krawędzi, obrażając nieustannie inteligencję czytelników…
Samo sporządzenie kilkuzdaniowego résumé tej intrygi wydaje się zadaniem karkołomnym, więc cieszę się, że nasza umowa o niezdradzaniu toku akcji, by czytelnik sam mógł mieć przyjemność brnięcia przez dziewiczą dżunglę wyobraźni, zwalnia mnie z tego obowiązku. Ale kilka zdań tytułem wstępnego zorientowania się w istocie rzeczy się należy… Oto protosłowiańska horda – plemię Obodrzyców, zalegające okolice ujścia Odry do Bałtyku (mniej więcej między Parsętą a dolną Łabą z zagonami sięgającymi Fryzji…) – otrzymało Dar od Obcych Przybyszów, którzy nawiedzili naszą planetę. Tajemnicza substancja (minerał jakiś, a może pierwiastek metaliczny) remedium 111 miała osobliwe właściwości: mogła mistyfikować rzeczywistość, zmieniać przestrzeń, fałszować obraz świata, wpływać na zjawiska atmosferyczne… No, słowem – dające przewagę jego posiadaczom panaceum na wszelkie polityczne i wojenne kłopoty… Obodrzyce, zeuropeizowawszy się, weszli w główny nurt wydarzeń, wzięli udział w krucjatach, założyli zakon templariuszy… Notabene – zauważyliście, że wszędzie tam, gdzie pojawia się jakaś transcendentalna tajemnica, autorzy fantazyjnych bajek przywołują Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona? Templariusze to gwarancja, że potrzeba wywołania wrażenia ekskluzywnej tajemniczości zostanie spełniona… No w każdym razie dziedzice obdarowanych i obciążonych kłopotliwym spadkiem Obodrzyców raźno wzięli się do zachowania tajemnicy – powołali superzakon Arturian – Strażników i swój skarb zabezpieczyli. Niestety, w czasie wojny do jednego ze schowków na Ukrainie, w pałacu w Liwadii na Krymie, dobrali się poszukiwacze „skarbów” z RSHA – Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy i podobno twórczo wykorzystali właściwości remedium 111. W toku działań wojennych, ma się rozumieć… Ale w ten sposób kompleks militarno-naukowy dowiedział się, że coś jest na rzeczy w starych legendach. Zaczął się wyścig wywiadów i innych wrednych sił. Najwięcej do powiedzenia miał dobrze poinformowany Aymal Al-Zaunkir, odszczepieniec z zakonu Arturian, dziwnym trafem Arab, który spiknął się z terrorystami al-Kaidy i Irańczykami…
Prawda, że strasznie to głupie? Ale to dopiero początek… Współczesna akcja kwotę absurdów mnoży nadzwyczajnie. A waga zużytych pocisków do broni strzeleckiej, ręcznych rakiet, granatów, materiałów wybuchowych (jest nawet zgrabna bombka atomowa, ale nieodpalona…) ma rozmiary zgoła apokaliptyczne. Fanatyczni bojownicy strzelają jak opętani assasyni, ale i nasi komandosi z GROM-u, ukraińscy bojcy czy amerykańscy SEAL’si nie gorsi. Liczenie trupów nie ma sensu; fantazja Boszki jest w tym aspekcie niezrównana… Trzeba mu jednak oddać, że (pominąwszy może straszliwe stado kotojaszczurów w podziemiach zrujnowanego nieco junkierskiego pałacu na Pomorzu koło Gryfic) w militarnych aspektach akcji fantazjuje w miarę wiarygodnie… Ze swą twórczą inwencją i umiejętnością stopniowania bitewnego napięcia sprawdziłby się Boszko jako na przykład scenarzysta serialu „Jak gromił GROM?” A znajomość militariów (uzbrojenie, wyposażenie…) robi z niego genialnego wręcz rekwizytora takiego serialu…
Ale od talentów wymaganych od „inżyniera pola walki” do uprawiania literatury daleka droga. I cała ona jeszcze przed Boszko-Rudnickim… Tak mi przykro, że musiałem to napisać – zwłaszcza gdy patrzę na zdjęcie sympatycznego wąsacza z fajką na skrzydełku okładki. Palacze fajki budzą we mnie, byłym palaczu fajki (przez 45 lat…), sentymentalną nutkę sympatii. I żal… Więc jeśli Boszko jeszcze coś kiedykolwiek napisze (a zakładam, że tak, bo ambitnie mu z oczu patrzy…), nie omieszkam sprawdzić, jak mu poszło. Ale na razie nie udzielam rekomendacji do lektury…
Tomasz Sas
(16 03 2018)
2 komentarze
Chyba ktoś nie potrafi rozumnie czytać, bywa, nie wszyscy muszą posługiwać się tym, co mają w głowie. Albo i nie mają. Pan „recenzent” ujął swoją opinię tak: ” Współczesna akcja kwotę absurdów mnoży nadzwyczajnie. A waga zużytych pocisków do broni strzeleckiej, ręcznych rakiet, granatów, materiałów wybuchowych (jest nawet zgrabna bombka atomowa, ale nieodpalona…) ma rozmiary zgoła apokaliptyczne. Fanatyczni bojownicy strzelają jak opętani assasyni, ale i nasi komandosi z GROM-u, ukraińscy bojcy czy amerykańscy SEAL’si nie gorsi.” Widać, nigdy nie był w wojsku, a o militariach i służbach specjalnych jego wiedza opiera się nam tym, co zobaczył w dzienniku telewizyjnym. Wyczuć można, że książki nie przeczytał, a jedynie się po niej „poślizgał”, aby później napisać recenzję. A szkoda, bo patrząc na zdjęcie, taki sympatyczny intelektualista.
Przeczytał, przeczytał – szanowny panie Janie… A w wojsku bywał – pięćdziesiąt lat temu, jakoś tak w sierpniu 1970 roku przeniesiono onego do rezerwy w stopniu kaprala podchorążego. AK 47 wciąż potrafi rozłożyć i złożyć z zawiązanymi oczyma; PW wz. 1933 też… Serdecznie pozdrawiam – Tomasz Sas