No dno po prostu jest Polska

5 grudnia 2017

Adam Leszczyński
No dno po prostu jest Polska
Grupa Wydawnicza Foksal – Wydawnictwo WAB, Warszawa 2017

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 3/5

Sorry, taki mamy klimat – przepraszam: charakter!

Gdy przed laty mój redakcyjny kolega i następca na wysuniętym posterunku kierowniczym, łódzki socjolog (nieżyjący już, niestety…) Edmund Lewandowski napisał i wydał (w londyńskim „Aneksie”) „Charakter narodowy Polaków i innych”, zdumiałem się… Uważałem bowiem – i nadal tak uważam z jeszcze większym niż wtedy, przed dwudziestoma przeszło laty, przekonaniem – że nic takiego jak „charakter narodowy” nie istnieje. Mniemałem (i mniemam), że tzw. charakter narodowy to luźny, symboliczny raczej koncept publicystyczny, może także artystyczny – najpewniej literacki. Wierzę głęboko, jestem wręcz pewien, że nie ma żadnego obiektywnie funkcjonującego bytu – oczywiście nie materialnego, ale zakotwiczonego w sferze dorobku intelektualnego, teoretycznie zdefiniowanego, opisanego i zmierzonego, posegregowanego – który można by nazwać „charakterem narodowym”.
Bo czymże to coś musiałoby być? To powinien być katalog porządnie, jednoznacznie nazwanych i zdefiniowanych cech charakteru, osobowości, które winny wystąpić u każdego (dosłownie: każdego…) osobnika płci obojga (to tak dla uproszczenia), którego nazwiemy Polką lub Polakiem, bądź takiego, który sam własnowolnie się tak określa. Czyli tym samym – odróżnia się od innych. To ważne – zapamiętajcie. Nie ulega jednak wątpliwości, że robiąc taki katalog, pojedyncze jego elementy składowe czerpalibyśmy ze składnicy jakoś tam już wcześniej zdefiniowanych cech charakteru właściwych dla całego gatunku ludzkiego. Uniwersalnych. Występujących w każdej populacji. Nie da się bowiem dowieść, że istnieją jakieś cechy charakteru właściwe tylko dla jednej, konkretnej grupy (plemienia, narodu), u osobników z innych grup niezaobserwowane. To raczej niemożliwe.
Układamy więc katalog z elementów powszechnie występujących w przyrodzie. Teraz istotnego znaczenia nabierają wstępne założenia selekcyjne, hierarchie, kolejność układanki, natężenie występowania. No i sama metoda zbierania danych – czy robimy obserwację uczestniczącą, czy polegamy na wywiadzie – czyli subiektywnych mniemaniach badanych osobników, czy badamy ich ekspresję, czy wyobrażenia o niej… Czy robimy kwerendę w ich źródłach pisanych, ustnej tradycji, czy badamy artefakty… Teoretycznie możliwe, ale praktyki takich badań nad charakterami jakoś nie potrafię sobie wyobrazić. Ale może to moja wina…
Załóżmy wszelako, że po trudach wielu mamy zatwierdzony przez PAN katalog cech opisujących charakter narodowy Polaków. Albo Innych… Ale wszystkich i każdego z osobna. Taki Wielki Kwantyfikator… To niezwykle mało prawdopodobne. Nie sądzę, aby istniała choćby jedna specyficzna cech charakteru, którą można byłoby bez wyjątku przypisać każdemu osobnikowi wyodrębnionej narodowo grupy. Do tego różna niż u innych, ale tak samo wyodrębnionych grup. Więc co nam pozostaje? Ano tylko arbitralne ustalenie frekwencji cech charakteru narodowego, aby je można było w poczet charakteru narodowego zaliczyć. Innymi słowy: jaka musiałaby być większość nosicieli takiej cechy? Czy zwykła (pięćdziesiąt procent plus jedna), czy kwalifikowana, a jeżeli tak, to ile. A może wystarczyłaby mniejszość, tylko na przykład silnie skonsolidowana wokół jakichś wartości lub totemów – na przykład kibole… I tak dalej…
Z tych i wielu innych powodów uważam, że nic takiego jak „charakter narodowy” nie występuje jako coś obiektywnego, co pozwala się badać i opisywać bezspornie i jednoznacznie. Każdy z nas jest autonomicznym i niepodobnym do innych konglomeratem cech pasujących i niepasujących do „narodowego wzorca”, a wewnątrzosobniczy rozkład tych cech nie pozwala na żadne uogólnienia. Mundek Lewandowski (przepraszam za familiarny tryb, ale tak o nim myślę nadal…) zakładał jednak, że „można wyodrębnić zespół cech typowego Polaka, który różni się od syndromów cech typowych (…) innych grup narodowych”. Ale podkreślał, że dokonuje „rekonstrukcji jedynie pewnego typu idealnego. To znaczy, że w rzeczywistości nie ma Polaka, który miałby wszystkie cechy typowego przedstawiciela swego narodu, lecz większość Polaków jest bardzo podobna do ich typu idealnego.”
Uważam nadal, że to słabe założenie… Mgliste i nader publicystyczne. Ale już nie wracałbym do kwestii charakteru narodowego, gdyby nie pan Adam Leszczyński i jego praca „No dno po prostu jest Polska” – poświęcona osobliwemu pytaniu (czy odpowiedzi na nie też – to się okaże…). Mianowicie „dlaczego Polacy tak bardzo nie lubią swojego kraju i innych Polaków?” Leszczyński powziął ambitny zamiar skodyfikowania, usystematyzowania autostereotypu narodowego Polaków. Innymi słowy; zebrania w jeden węzełek wszystkiego co myślimy o sobie sami – źle i dobrze. Okazało się (to znaczy Leszczyńskiemu się okazało…), że myślimy o sobie z zastosowaniem złych cech i konotacji w dużej przewadze, ale w kwestiach dotyczących egzystencji powszedniej. Gdzie brud, smród i ubóstwo, złodziejstwo i kurewstwo, korupcja, zdrada, delatorstwo i co tam jeszcze chcecie. Dowolną ze złych, najgorszych cech charakteru narodowego wybierzcie, a okaże się, że Polak Polakowi chętnie i powszechnie ją przypisuje. Natomiast odświętnie, gdy werble grają pochwałę odwagi, męstwa, bezinteresownej służby, umiłowania ojczyzny, gotowości na śmierć dla niej i w ogóle wszelkiej zuchowatej fanfaronady, to wtedy też we własnej opinii jesteśmy pierwsi. Ba – najlepsi w świecie. No i któżby to pomyślał? Znam paru mądrych facetów w naszym kraju, którzy powiedzieliby Leszczyńskiemu to samo – bez zbędnych szczegółowych badań, ścibolenia cytatów i grzebania w stosach starych gazet, memuarów i ksiąg podręcznych do domowego gospodarstwa. Nawet powiedzieliby to ładniejszymi słowami, może nawet bardziej błyskotliwie…
Leszczyński przestudiował Lewandowskiego uważnie. Przy okazji: błąd, panie Adamie – Edmund nie napisał tego w pierwszych latach XXI wieku, jeno w końcówce XX (Londyn 1995), a nad tematem pracował jeszcze dłużej, przynajmniej od początku lat 80. XX stulecia… Leszczyński, podobnie jak Lewandowski, przepatrzył literaturę, publicystykę, dokumentalistykę. Ale nie poszukiwał cech narodowych – kolekcjonował opinie Polaków o samych sobie… Imponującej (rozmiarami, acz nie tylko…) pracy dokonał – przyswojony w jednym ciągu ogrom oskarżycielskiego ciężaru tych opinii dosłownie ścina z nóg i truje. Zresztą sami zobaczycie… Ja przywracałem równowagę duchowi swemu dzięki zaaplikowaniu pokaźnej miarki płynu o nazwie „sławna pardwa” (w handlu płyn ten występuje pod marką „Famous Grouse”). Jakkolwiek by efektów tego szoku nie leczyć, swą wagę on zachowuje i nie mija bez śladu. I to jest osiągnięcie Leszczyńskiego – nie tylko zwrócić uwagę na problem, ale japy publiczności pozostawić w długotrwałym rozdziawieniu, a mózgi zasię w zadumaniu… Więc w zasadzie nie sposób dzieła Leszczyńskiego potraktować obojętnie. Ale wiecie co? Tak ono zostanie potraktowane w poważnych, opiniotwórczych kręgach. Jeszcze mu tylko podszczuci hejterzy sypną, że patriotą nie jest, że jak się nie podoba, to won, że prawdziwych Polaków ten lewacki leming gorszego sortu obraża; a kibole wywieszą baner dwuznaczny: „Leszczyński na leszczynę!”
Mnie w tym porażającym zbiorze Leszczyńskiego dotknęła jedna okoliczność, ujawniająca się chyba tak wyraziście dopiero po zagregowaniu pojedynczych przypadków w jedna wielką kupę… Mam tu na myśli ujawnioną w tym zbiorze redundancję zła. Czyli pewną taką nadmiarowość złych opinii, złego myślenia o kraju i rodakach – w stosunku do rzeczywistej potrzeby manifestowania swego negatywnego usposobienia. Leszczyński wysuwa w tym miejscu przypuszczenie (nikt tego nie badał): gdyby ten zbiór autostereotypów skonfrontować z jakimiś empirycznymi badaniami jednostkowego problemu czy eksperymentu społecznego, być może okazałoby się, że w praktyce tak źle nie jest! Że gorzej o sobie myślimy, niż w rzeczywistości sobie czynimy… Czy to jest do pomyślenia? Może tak… A czy do sprawdzenia doświadczalnego? Zapewne tak… Czyżbyśmy zatem dostrzegli światełko w tunelu? Aby się przekonać, trzeba Leszczyńskiego przeczytać – tak sugeruję nieśmiało…
Tomasz Sas
(5 12 2017)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *