Adres nieznany

3 grudnia 2017

Lee Child
Adres nieznany
Przekład: Andrzej Szulc, Janusz Ochab
Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2017

Rekomendacja: 2/7
Ocena okładki: 2/5

Szkółka survivalu dla supersamców i mizoginów

W knajpie zawsze staram się usiąść plecami do ściany (a przy barze – z boku), a już na pewno nigdy – tyłem do wejścia. Nie zostawiam śladów w necie, jeśli naprawdę nie muszę. Wierzę w to, co widzę; jeśli mam wątpliwości, nie mówię nic…Aha, stale noszę w kieszeni dżinsów standardowego „szwajcara” z dopiętym sprytnym przyrządem Leathermana: z nożyczkami, pilnikiem i małymi kombinerkami. No i nigdy się nie zgłaszam na ochotnika. Czy to czyni ze mnie samotnego twardziela, mucho maczystowskiego macho? Uchowaj Boże! Niech nikt nawet nie waży się tak pomyśleć… Są rzeczy (wiele jest takich rzeczy) których się boję, bo warto się ich bać. Jedną z nich jest właśnie taki milczący macho, rozpychający nawet powietrze wokół siebie. Zwłaszcza gdy stoi po niewłaściwej (czyli nie po tej samej co ja…) stronie Mocy.
Ale w tym mniemaniu czuję się troszkę osamotniony. Miliony facetów utożsamiają się z takim twardzielem, marzą, by nim zostać choć na dzień (z nocą i obowiązkową dziewczyną na raz…). Miliony kobiet być może też marzą. O nim. Jeszcze większe miliony płci obojga z przyjemnością (nieco masochistyczną, bo za własne pieniądze…) śledzą perypetie twardziela. Dokładnie sto milionów, bo tyle egzemplarzy (w różnych językach) swoich dwudziestu dwóch książek do tej pory sprzedał niejaki Lee Child, amerykański autor powieści sensacyjnych (choć w gruncie rzeczy Jim Grant – Anglik z Birmingham, zredukowany dwadzieścia lat temu manager Telewizji Granada; ożenił się z Amerykanką i wyprowadził do USA).
Grant – Child już za pierwszym podejściem odkrył i twórczo wyeksploatował pierwsze prawo komercyjnego powodzenia literatury sensacyjnej niewysokiego lotu. Jego mniej fortunnym kolegom dojście do tego prawa zabiera lata i wiele chybionych prób; są też tacy, którzy nigdy się nie dowiedzą, jak to się robi, nie posmakują sukcesu… A to proste prawo: trzeba wykreować bohatera: atrakcyjnego, w żadnym kawałku niepodobnego do któregokolwiek z milionów potencjalnych czytelników: buchalterów z przedmieść, sprzedawców używanych samochodów, domokrążnych hydraulików, kelnerek w przydrożnych barach, gotowych na wszystko, zdesperowanych gospodyń domowych, Które z nich chciałoby czytać o sobie lub kimś bardzo podobnym? Czyli o dupku? Znacie odpowiedź: nikt. Dlatego bohater musi być KIMŚ – niezwykłym facetem z ekstremalnymi umiejętnościami i możliwościami. A zarazem bliskim, całym swym jestestwem dającym do zrozumienia, że i ty mógłbyś/mogłabyś być taki/taka jak on, gdybyś w stosownej chwili poświęcił/poświęciła się właściwemu szkoleniu…
Czy Lee Child wiedział to wcześniej? A może to był przypadek lub przebłysk genialnej intuicji? Nieważne. Grunt, że powstał Jack Reacher, zwolniony w 1997 roku ze służby major Military Police US Army, czyli żandarm wojskowy, policjant w kamaszach. O niezłych kwalifikacjach: 195 centymetrów wzrostu, 110 kilogramów wagi, dyplom West Point, gromadzone od dziecka (syn oficera marines) doświadczenie wojskowe, umiejętność walki z użyciem dowolnej broni lub bez niej, przenikliwość, pozwalająca wiedzieć wszystko pięć sekund wcześniej niż inni. Po odejściu z żandarmerii Jack wyspecjalizował się w anonimowej wędrówce. Nie miał prawa jazdy, żadnego stałego adresu, konta w banku, kart kredytowych, komórki… Na pewno miał tylko numer ubezpieczenia społecznego, ale go nie używał. Wyznawał zasadę omnia mea mecum porto; co i tak ograniczało się do składanej szczoteczki do zębów. Przemieszczał się z miejsca na miejsce (dłużej niż dwa dni nie siedzieć!) z wewnętrzną misją unikania kłopotów, co oczywiście oznacza, że co i rusz się w nie pakował. Oczywiście… Na ogół problemy dawało się rozwiązać przy pomocy ogólnowojskowego wyszkolenia, dobrze wymierzonego ciosu łokciem i doświadczenia policyjnego. Gdy trzeba było użyć czegoś bardziej wyrafinowanego, Lee Child pisał o tym całą książkę. A Jack Reacher jest wydajnym bohaterem – ten żandarm przysporzył tyle sławy i pieniędzy swemu kreatorowi, że należy mu się od niego gustowny pomniczek – może w centrum szkolenia żandarmerii w Fort Leonard Wood (Missouri), bo przecież pozytywnego wpływu Jacka Reachera na proces rekrutacji kandydatów do tej zaszczytnej, niewdzięcznej służby takoż lekceważyć nie należy. Byleby nie był podobny do Toma Cruise’a, któremu zdarzyło się zagrać Reachera w filmie… Dwa razy aż. I bardzo śmieszne to było. Oczywiście dla czytelników Childa, noszących pod powiekami wyimaginowany portret Jacka według opisu autora… Że przypomnę: 195 centymetrów wzrostu, 110 kilogramów wagi, oczy niebieskie, włosy blond.
Ale mniejsza z tym. Oto teraz reacherowcy dostali premię od swego ulubionego autora. Tom „Adres nieznany” to dwanaście opowiadań (w zasadzie krótkich), ale chwytających Reachera w fazach jego życia dotąd nadmiernie nie eksploatowanych: jako czternastolatka w bazie piechoty morskiej na Okinawie („Drugi syn”), jako siedemnastolatka z erotyczno-policyjnymi przygodami w zaciemnionym Nowym Jorku („Wielki skwar”)… Pozostałe opowiadanka różnej są klasy – od znakomitej, absurdalnie postmodernistycznej „Nowej tożsamości Jamesa Penneya” po przekombinowane intelektualnie „Nocne jastrzębie”. Ale w sumie opowiadania jak opowiadania; Lee Child umie pisać, lektura krzywdy nie robi. Więc to kwestia wyboru. Twojego wyboru: czytasz albo nie… W obu wariantach szkody wielkiej nie będzie.
Problem z Childem na czym innym polega. Oto bowiem do „Adresu nieznanego” chytry wydawca dołączył mniejszą książeczkę, ładnie zaprojektowaną plastycznie, w poręcznym formacie, zawierającą „Zasady” Jacka Reachera, czyli sporządzony z cytatów książek Childa zestaw reguł, przekonań i przesądów, którymi w swym osobliwym życiu (jeśli to jeszcze jest życie) posługuje się nasz bohater. Można oczywiście skwitować, że to literatura jest, a w rzeczywistości nikt taki nie istnieje, zaś autor nie ponosi odpowiedzialności za to, co kto sobie pomyśli. To prawda. Ale nie byłbym taki pewien… Pół biedy, jeśli ktoś potraktuje to jako miłe uzupełnienie do lektur Childa – w stylu: jak rozumieć bohatera. Większa bieda – gdy uwierzy, że tak można dać sobie radę w życiu.
Uderzaj szybko. I mocno. I zawsze pierwszy. Stawaj plecami do słońca. Oszukuj. Dżentelmeni, którzy zachowują się przyzwoicie, nikogo niczego nie nauczą. Bo już nie żyją. Najlepszą kuracją na obolałą dłoń po walce na pięści jest wzięcie do ręki zimnego piwa. Rozbieranie kobiety jest jedną z największych przyjemności życiowych. Nie uprawiaj seksu w samochodzie – zwykle są na to za małe.
Bardzo dobre… Podręcznik survivalu dla zdezorientowanych. Lee Child zrobił go oczywiście, by podbić sprzedaż. Ale tkwi w nim coś więcej… Może marzenie wiecznego chłopca, który oblał przyspieszony kurs bycia mężczyzną, nałykawszy się przedtem fałszywych wzorów i obietnic? Bo skąd i dlaczego angolski cywil obrał tak skomplikowany sztafaż dla swego bohatera? Przecież wiarygodne wykreowanie faceta z osobliwej amerykańskiej subkultury militarnej wymagało gigantycznego nakładu pracy przygotowawczej (jeśli się tego samemu nie przeżyło…). Taka pieczołowita, długotrwała i wielostronna kreacja to nie tylko oderwany całkowicie od osobowości jej autora techniczny, wyspekulowany zamysł – musi w niej tkwić coś więcej. Co? Tęsknota chociażby. No cóż, trochę się nam Child autozdemaskował. Co naturalnie w niczym nie umniejsza… Bowiem nadal rzemieślnik z niego doskonały. Miłośnicy przeczytają i tak – innym zaś powiadam: Najlepiej nie podchodź do niczego zbyt poważnie. Wsiadaj w pierwszy nadjeżdżający autobus. Jak się domyślacie, to też zasady Reachera…
Tomasz Sas
(2 12 2017)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *