Zygmunt Miłoszewski Kwestia ceny Grupa wydawnicza Foksal Sp. z o.o. – wydawnictwo WAB, Warszawa 2020 Rekomendacja: 2/7 Ocena okładki: 3/5 Na Sachalinie talent nie zginie… Idę czytać, żono, dzieci./ Przekonali mnie faceci./ Eia, eia, tralala… Tak mógłbym sobie zaśpiewać wzorem mistrza Juliana (z nieznaczną parafrazą), gdym pozytywnie zareagował na prośbę przyjaciół (ufnych w moją intuicję…), bym analizie poddał i procesowi rekomendacji dzieło Miłoszewskiego „Kwestia ceny”. Rzecz nabyłem drogą kupna (potanioną w empiku o 25 procent). Lektura okazała się lekka, łatwa i przyjemna, a Miłoszewski jak zwykle – okazał się mistrzem schematycznej prozy sensacyjnej, rozrywkowej, niewymagającej żadnego szczególnego napięcia intelektu, niespecjalnie zabawnej ani też dowcipnej, pozbawionej ładunku emocji czy strachu – ot, konfekcji literackiej powstającej w zbożnych celach zarobkowych. Co przecież żadną miarą nagannym procederem nie jest. Przeciwnie – oczekiwanie godziwej zapłaty to znak, że świat jeszcze nie całkiem zwariował. Ale w tych okolicznościach nie może być mowy o jakichkolwiek rozważaniach w kwestii wartości tej prozy, jej ukrytych znaczeń czy subtelnych imponderabiliów literackich ani też moralnego bądź intelektualnego przesłania o wymiarze globalnym, artystycznym lub cywilizacyjnym. Żadną miarą nie! Bo to po prostu topornie przycięta sensacyjna historyjka rozrywkowa – bez pretensji wyższego rzędu; nawet jeśli pojawiają się w tekście wtręty o charakterze…
Zygmunt Miłoszewski Jak zawsze Grupa Wydawnicza Foksal – Wydawnictwo WAB, Warszawa 2017 Rekomendacja: 3/7 Ocena okładki: 3/5 Niebieska pigułka wehikułem czasu? „Był sobie dziad i baba, bardzo starzy oboje. Ona kaszląca i słaba, on skurczony we dwoje” Józef Ignacy Kraszewski (1838) Dość mam! Dość Zygmunta Miłoszewskiego w jego obecnej postaci: przedętego hucpiarza, efektownego beniaminka, samozwańczego farciarza, nie-skromnego (acz wręcz nieprzyzwoicie utalentowanego!) idola salonów. Młodzieniec ów (rocznik 1976; więc doprawdy nie ma o czym mówić…) dotknięty został stanowczo wyciągniętym paluszkiem matki Natury, obdarowany iskrą bożą o niepoślednim natężeniu i potencjale. Talentem po prostu. Ale nikt mu nie powiedział, że z darem tym należy obchodzić się ostrożniej niż ze szklanymi farfurkami z Murano, niż z rybką fugu, niż z prababcią narzeczonej, podgryzaną przez zaawansowaną osteoporozę… Miłoszewski doświadczył miłości czytelniczych tłumów (w naszej nieczytającej krainie półanalfabetów to zjawisko samo w sobie tak rzadkie jak biały wieloryb w Zalewie Zegrzyńskim) na skalę nadnaturalnie rozdętą. Z dwóch powodów: genialna akcja promocyjna i żałosny deficyt dobrych tekstów na rynku literatury rozrywkowej. Doprawdy Miłoszewski wobec nędzy tej branży jawił się jako talent czystej wody – no brylant, no istny cud! I wszystko by było w porządku, i kwitły by szczęścia stokrótki, zabrakłoby w końcu wątku, gdyby nie…