Michael Chabon Telegraph Avenue Przełożył Krzysztof Majer Grupa Wydawnicza Foksal – wydawnictwo wab, Warszawa 2020 Rekomendacja: 6/7 Ocena okładki: 4/5 Wielka Amerykańska Powieść? Nie tym razem… Rekomendując jedno poprzednich wydanych u nas dzieł Chabona – „Poświatę” (w tym blogu ponad dwa lata temu – 20 sierpnia 2018 roku) – sugerowałem, by wydawca dodawał do każdego egzemplarza solidny nóż z ząbkami, a to z uwagi na gęstość tej prozy, niemożliwej do ogarnięcia bez ostrego narzędzia, rozkrawającego tekst na poręczne, cieńsze plasterki, lepiej dostosowane do możliwości aparatu poznawczego przeciętnego czytelnika… W przypadku „Telegraph Avenue” prośbę tę wypadnie powtórzyć, ale z sugestią, by narzędzie do rżnięcia gęstej prozy było solidniejsze niż nóż ze zwykłym ręcznym napędem. Może spalinowa husqvarna? Jest bowiem co rżnąć… Zaprawdę, mało kto na świecie (nie przesadzam…) potrafi tak upakować tekst, nadając mu zarazem elastyczność i pokaźną objętość. Chabon powinien pracować na akord w fabryce konserw, gdyby mu się tak nie powiodło w literaturze. Tak pakować – to trzeba umieć. Tysiące zaskakujących, nieoczywistych metafor o zdumiewającej urodzie, tysiące słów o niemożliwym zrazu do odgadnięcia przeznaczeniu, ale po chwili oczywistym, jakby były kawałkami milionowego, automatycznego puzzla. Potoki – wręcz kaskady fantazmatycznych konstrukcji narracyjnych – jak na przykład jednozdaniowa (ale na szesnastu…
Michael Chabon Poświata Przełożył Michał Kłobukowski Wydawnictwo WAB, Warszawa 2018 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Nieprzenikniona gęstość materii… Wydawca winien zobligować księgarzy, by do każdego sprzedanego egzemplarza „Poświaty” dodawali… nóż. Z ząbkami. By mieć czym kroić zgęstniałą masę słów, anegdot i fabularnych zawijasów. Proza to bowiem zawiesista niczym razowy, komiśny chleb, który dawno przekroczył (i tak niebezpiecznie wydłużony…) okres przydatności do spożycia. Autor – 55 letni pisarz Michael Chabon, laureat literackiego Pulitzera – jest kolejnym odkryciem na firmamencie „wschodzących” i „obiecujących” gwiazd amerykańskiej literatury. Miejscowi krytycy, skądinąd uchodzący za najsurowszych i najbardziej obiektywnych na świecie (właściwie nie wiedzieć czemu; są tak samo skorumpowani jak inni…), co roku kreują i obwołują przynajmniej jednego pisarza, by odgrywał rolę Delfina, personifikującego nadzieje i tęsknoty. Naturalną potrzebą czytającej publiczności i obsługujących rynek wydawniczy ekspertów jest hierarchia – ustanowienie rankingu i „kolejności dziobania”, by ułatwić podejmowanie decyzji o zakupie i lekturze. Homogenizacja opinii i rekomendacji wprowadza porządek na rynku. Matka Natura w swój charakterystyczny, nieubłagany i zaskakujący sposób wprowadza na tym rynku nieporządek, stale przywołując do siebie kogoś zajmującego określone od dawna miejsce w rankingu, co zaburza hierarchię. To po pierwsze. A po drugie – stale też dowiadujemy się, że ktoś nominowany wypadł z obiegu,…