zbiór felietonów
Wydawnictwo Literackie, Kraków
26 10 2021
Szczepan Twardoch
Wielkie Księstwo Groteski
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021
Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5
Razem czy osobno?
W przypadku pisarza Twardocha odpowiedź jest oczywista: osobno, zdecydowanie tak. Ale od czego? Od wszystkiego? Od wszystkiego nie. Gdyby był całkiem osobno, nikt nie wydawałby jego książek (gdyby je próbował pisać), a nawet gdyby się ukazywały, nikt by ich nie czytał (poza garstką posiadaczy języka śląskiego w mowie i piśmie). Ergo: nie byłyby źródłem utrzymania, fundamentem pisarskiego bytu. Osobność Twardocha jest zatem natury symbolicznej, metafizycznej zgoła; do tego sam pisarz ową osobność wspiera wolicjonalnie, po wielekroć powtarzając „bo ja tak chcę i gówno komu do tego – dlaczego”. Ale realnie? Realnie jest cząstką dookolnej przyrody ożywionej. Cząstką opisaną i skatalogowaną nie tylko jako tutejsza (mówiąc uczenie: autochtoniczna), ale przynależna bezapelacyjnie (w zasadzie na podstawie jednej tylko, ale w pewnym sensie przesądzającej cechy rozpoznawalnej „na słuch”, czyli rodzimego, ojczystego języka, jakim się posługuje od narodzin…) do zdefiniowanego szerokiego zbioru – powiedzmy, że polskiego lub jakiegoś innego – terytorialnego i zarazem osobowego. A priori – niezależnie od tego, co sama cząstka o tym sądzi…
I niezależnie od tego, czym ten zbiór jest – za co się uważa sam i za co jest uważany przez innych, I czy jest obiektywnie oddzielny od innych zbiorów, czy tylko subiektywnie – we własnym, nawet zbiorowym mniemaniu. Ale nie będziemy się tu zajmować teorią i praktyką nacjonalizmu. To temat na inne opowiadanie – być może do podjęcia już niebawem. Poza jednym ważnym w tej chwili aspektem. To aprioryczne, w pewnym sensie automatyczne założenie, że jednostka przynależy o zbiorowości, w której się urodziła i której językiem mówi, jest prawomocne tak długo, jak długo owa jednostka się z tym statusem godzi. Ale jeśli świadomie status ten (wraz z wszystkimi imponderabiliami) zakwestionuje, to nie ma żadnych narzędzi, by z tym aktem dyskutować, zabraniać, odmawiać – czy w ogóle robić cokolwiek, poza uznaniem. To oczywiście ma sens tylko w regionach, gdzie z powodów historycznych, genealogicznych, kulturowych i tożsamościowych taka dwoistość (czy zgoła troistość) jest faktem czy choćby potencjalną możliwością… Bo jeśli pejzanin spod Piątku (środek Polski – jeśli ktoś nie wie…) – weźmy na przykład – z genealogią ustaloną w księgach parafialnych wsi Góra św. Małgorzaty (jest taka) dziesięć pokoleń wstecz, nagle oświadczy, że czuje się (czy nawet jest) Czarnogórcem z Baru, Bretończykiem z Quiberon bądź Karelem z Pitkiaranty – to nie jest dylemat tożsamościowy, ale medyczny, ściślej: psychiatryczny. Ale i tak tylko do pewnego stopnia…
Przeto kiedy Twardoch, pisarz polski (bo piszący po polsku – i to wspaniale!) po dojrzałym namyśle ogłasza, że jest Ślązakiem, to nic komu do tego. Sam osobiście gotów jest takiej deklaracji przyklasnąć z całą mocą, na jaką mnie stać (gdyby mnie ktoś, robaczka, o zdanie w tej materii zapytał) i powiedzieć: – Szczepanie, życzę ci wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia! Ufam, że dobrze wybrałeś, masz dobre powody i dobre dla siebie perspektywy. A ja cię za to nie oceniam, (jeśli oceniam, to tylko za pisanie) nie skreślam, nie wykluczam, nie postponuję, nie skazuję na symboliczną banicję, nie naznaczam piętnem zdrajcy narodu polskiego. Przeciwnie – nadal jesteśmy razem; bo przecież nie przestaniesz pisać po polsku, prawda? A nawet gdyby – to każę sobie tłumaczyć. Bo oczywiście to nie język, ale sens jest ważny… I tyle w kwestii śląskości pisarza Twardocha.
Tom Twardocha felietonów „Wielkie Księstwo Groteski” – w odróżnieniu od poprzedniego zbioru sprzed dwóch przeszło lat, czyli „Jak nie zostałem poetą” (nieznośnie minoderyjnego i całkiem wprost narcystycznego) – przebywa (może bezpieczniej byłoby powiedzieć, że błąka się) na wyższym diapazonie spraw publicznych. Co nie oznacza, że wolny jest od wad poprzednika – nie; wszelako wady te już nie zakłócają w stopniu tak znacznym przyjemności z lektury… Felietony z „Wielkiego Księstwa…” w swej masie bliższe są biegowi spraw publicznych; niektóre mają zgoła wyraźny szyld polityczny. Ergo: mniej w nich Twardocha jako takiego, a więcej poglądów Twardocha, raczej odseparowanych od walorów jego osobowości. Wektora zbiorczego tych poglądów Twardoch nie ukrywa, nie maskuje wyższościowym symetryzmem. Przeciwnie: deklaruje się jako prostolinijny, antyelitarny cham. Ale jest to chamowatość trochę już wydelikacona – nie taka bezpośrednia jak niegdyś. O tyle łagodniejsza, o ile Twardoch sam w tę elitę powoli wsiąka i osmotycznie truje się jej poglądami. Czego zresztą nie ukrywa… To jednak oczywiście nie znaczy, że przenosimy się na sielskie łąki krainy łagodności. Wystarczy przyswoić portrecik pisarza Rudnickiego w felietonie „Życie seksualne dzikich”, by odzyskać pewność, że Twardoch potrafi przypierdolić… I bez znaczenia – czy bezinteresownie, czy nie. Liczy się jakość użytych epitetów. Jest to ten rodzaj organicznej doskonałości, jaką potrafi osiągnąć tylko przyroda, doskonałości, jaką ma zawartość kamionkowego garnca prawilno zakiszonych ogórków (z pokaźnym wsadem kopru, korzenia chrzanu i garści świeżych liści wiśniowych…).
Felietonistyka Twardocha jest zapewne bardziej śląska niż reszta jego twórczości prozatorskiej. Co oczywiście i ostatecznie jest i tak okolicznością pozbawioną głębszego znaczenia. Zwłaszcza gdy zważamy na zamysł autora i rolę, jaką przypisuje obu gatunkom swej twórczości. Oczywiście proza – nawet ta naznaczona śląskością- jak „Drach” czy „Pokora” – w zamiarze autora bardziej jest uniwersalna i ważniejsza, przynajmniej na pozór. Czasem aż za bardzo – jak w przypadku „Króla” i „Królestwa”. Felieton nie dba o pozory – nie musi. Nosi etykiety z dumą i pewną taką dezynwolturą nawet. Nie musi się podlizywać, czynić koncesji ani dbać o samopoczucie czytelnika. Może walić między oczy, nie zważać na nic, żadnej ostrożności nie kultywować, ani szantażowi poprawności nie ulegać. Może być niesprawiedliwy, upierdliwy, a nawet niemoralny. Wszelkie brewerie, ekscesy, wycieczki personalne są dozwolone – w granicach prawa i pewnej konwencjonalnej przyzwoitości. A może nawet niekoniecznie…
Twardoch-felietonista i publicysta to zupełne inny człowiek niż Twardoch-prozaik. W pierwszej z tych osób jego śląska tożsamość i polski język funkcjonują jako narzędzia ekspresji politycznej, obywatelskiej zgoła. Tworzą figurę wyrazistą i jednoznaczną. Wiele można o Twardochu powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest mdłym, niewyraźnym symetrystą. Jak bywa u wielu jego kolegów po piórze (z tym że przeważnie mniej utalentowanych…). Twardoch-felietonista jest twardy i ostry jak nóż Kolesowa – aż wióry lecą… Dookolnie – bo nawet swoich Twardoch nie oszczędza. Ta manifestowana przy każdej okazji twardość Twardocha każe mi z pewną taką ostrożnością przystępować do czynności analitycznych. Osobliwie wtedy, gdy przychodzi postawić, opisać i zweryfikować (a może raczej sfalsyfikować) hipotezę, iż wspomniana tu twardość poglądów, manier i postawy Twardocha to tylko poza, maska, fanfaronada, kreacja na użytek wzmocnienia i ujednoznacznienia pisarskiego wizerunku. Wolałbym znacznie, by jednak się to nie okazało…
Lektura felietonów Twardocha to przyjemność dla zaawansowanych – konsumentów krajowej (i nie tylko) twórczości w tym gatunku. Szczerość i absolutny brak obcyndalania się mogą być nie do zniesienia dla niewprawionych idealistów. Ale dla cynicznych weteranów polemicznego ringu będą w sam raz. Jeśli oczywiście potrafią przetrzymać w dobrym zdrowiu i z nienaruszonym refleksem parę rund ostrego starcia. Twardoch jest zawodnikiem wagi ciężkiej, zdyscyplinowanym taktykiem, dobrze przygotowanym do szermierki na piąchy – nie tylko do bezmyślnego bicia cepami i hakami. Bywa autoironiczny, ale nie dajcie się zwieść. Potrafi nagle zza tej zasłony wyprowadzić lewy (lepiej bije z lewej niż z prawej) prosty centralnie w słabiznę. „Wielkie Księstwo Groteski” to nie jest walka z cieniem. To zaproszenie do prawdziwego pojedynku z czytelnikiem. Spróbujcie wytrwać parę rundek… Chyba warto, bo te teksty (w zasadzie mikroeseje bardziej niż felietony…) dają do myślenia.
Tomasz Sas
(16 11 2021)
Brak komentarzy