Woda wiecznej młodości

16 maja 2018

Donna Leon

Woda wiecznej młodości
Przełożyła Małgorzata Kaczarowska
Oficyna Literacka Noir sur Blanc, Warszawa 2018

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5

Serenissima ciągle się trzyma (nad poziomem wody)

I znów sfatygowany plan Wenecji wydawnictwa Marco Polo pojawia się na wierzchu mojego biurka – to znak, że ukazała się nowa Donna Leon. „Woda wiecznej młodości” – jak zwykle z komisarzem policji Guidem Brunettim na pierwszym planie – to oczywiście kryminał de nomine, jak zawsze… Ale tym razem amerykańska autorka (wenecjanka honoris causa) wspięła się na wyższy poziom abstrakcji gatunkowej. „Woda wiecznej młodości” jest kryminałem o bardzo umownej przynależności typologicznej; dość powiedzieć, że pierwszy trup – niewątpliwie ofiara zbrodni – pojawia się na stronie 220 (u dołu) – najpierw jako stopa męska sporego rozmiaru, w dużym oczywiście bucie i skarpecie, o której nie wiadomo, czy pierwotnie była biała, a w trakcie długiego używania zszarzała, czy też może była szara od początku… Tym razem autorka z pełną dezynwolturą traktuje reguły gatunku, bowiem intryga, aczkolwiek dostatecznie tajemnicza i z nieodzownym dreszczykiem, w sposób wielce umowny staje się osią narracji. Dość wspomnieć, że commissario Brunetti dopiero w połowie objętości książki, dokładnie na 196 stronie, zaznajamia się z pokrzywdzoną i jej rodziną, by zasięgnąć informacji o przebiegu zdarzeń – niespiesznie, nieprawdaż? „Drugoplanowość” intrygi byłabyż więc sygnałem, że kryminalna oś powieści to tylko pretekst? A jeśli tak, to do czego? Sprawdźmy, bo to ciekawe… Po co pisze się kryminały, kryminałami w istocie nie będącymi?
Intryga „Wody wiecznej młodości”, aczkolwiek wątła, jest z natury swej na wskroś wenecka… Jak zapewne czytelnicy Donny Leon pamiętają, komisarz Brunetti – z pochodzenia wenecki proletariusz – jest wżeniony w familię pierwszorzędnej weneckiej arystokracji; jego małżonka Paola, wykładowczyni uniwersytecka, pochodzi z rodu hrabiów Falier. Brunetti nie jest wiernym orędownikiem walk klas, więc akceptuje socjalne konsekwencje rodowodu żony, która też skądinąd nie buntuje się przeciw swojej proweniencji. Komisarz nie ma złudzeń: Wenecja zawsze była republiką kupców, żeglarzy, awanturników, handlarzy niewolników i błyskotliwych rzemieślników, więc jako taka nigdy własnej arystokracji na modłę feudalną nie miała. Jeśli w nomenklaturowych spisach jej ludności pojawiały się tytuły, to jako rezultat penetrowania przez bogatych patrycjuszy mieszczańskich rynkowej podaży ubogich książąt włoskich (i nie tylko) oferujących odpowiednie dyplomy szlacheckie i tytuły za gotowiznę lub kredyt… Z drugiej zaś strony sama Serenissima sprzedawała obywatelstwo i ochronę (choć ostrożnie…) różnej maści dysydentom (także utytułowanym) z Włoch i nie tylko.
W zasadzie Guido milcząco akceptuje swój status w „stratygrafii” socjalnej społeczności weneckiej: zięć hrabiowskiej rodziny z pierwszej półki to jednak coś więcej niż tylko komisarz policji, nawet z doktoratem z jurysprudencji… Akceptacja ta rozciąga się też na rozliczne, acz nieformalne konsekwencje funkcjonowania wewnątrzklasowej, skomplikowanej sieci współzależności genealogicznych, towarzyskich (i innych…). Jeśli nie ma wyraźnych przeciwwskazań, jak na przykład usprawiedliwiona vendetta, w środowisku tym obowiązuje solidarność klasowa, życzliwa tolerancja, prawo omerty (czyli milczenia o grzeszkach wspólników – jak w mafii), a wszystko osadzone na fundamencie strukturalnych powiązań dzięki wzajemnym zobowiązaniom i systemowi przysług… Właśnie przyjacielska przysługa przywiodła Brunettiego do sprawy, która jest osnową powieściowej intrygi…
Wszem i wobec bowiem wiadomo było, że teściowa komisarza, hrabina Donatella Falier, od zawsze przyjaźni się z hrabiną Demetrianą Lando-Continui. Związek jest doprawdy daleko idący: contessa Falier udostępnia swą siedzibę (i w zasadzie płaci za wszystko…) przyjaciółce na kameralne posiedzenia i uroczyste kolacje jej fundacji Salva Serenissima (dobroczynne przedsięwzięcie ratowania Wenecji) – z prozaicznego powodu: Bonaiuti – palazzo rodu Lando-Continui cierpi na typową wenecką przypadłość budowlaną – całkowity opad tynków ze ścian i sufitów z powodu – niech zgadnę – nadmiernego zawilgocenia… Ród Lando zaś nie cierpi na nadmiar wolnych środków na remont (mowa o milionach euro). W tej sytuacji Demetriana… prosi Donatellę o jeszcze jedną przysługę: niechby jej zięć, z racji swej przynależności do policji, zechciał przyjrzeć się sprawie (a może ją rozwikłać?) wypadku (a może nie-wypadku) jej wnuczki Manueli sprzed piętnastu laty. Piętnastoletnia wtedy dziewczyna wpadła do kanału i zanim ją wyciągnięto (nie umiała pływać i panicznie bała się wody…), podtopiła się i w wyniku znacznego niedotlenienia mózgu doznała głębokiego upośledzenia intelektualnego. Babcia przed śmiercią chciałaby wiedzieć, jak było naprawdę…
W tym momencie przerywamy streszczanie intrygi w myśl naszej umowy, by czytelnikom nie odbierać satysfakcji samodzielnego zgłębiania jej niuansów i tropienia na własną rękę. Poszukajmy zatem odpowiedzi na postawione na początku pytanie. Po co pisze się kryminały, kryminałami w istocie nie będącymi?
Donna Leon – Amerykanka (rocznik 1942), w Wenecji od 1981 roku – nie tylko pisze swoje kryminały nie-kryminały; wykładała literaturę w filli State University of Maryland w… amerykańskiej bazie wojskowej w Vicenzy i wciąż jest menedżerką… europejskiej orkiestry kameralnej Il Complesso Barocco założonej w 1977 roku w Amsterdamie przez Alana Curtisa – amerykańskiego cymbalistę, muzykologa i dyrygenta – specjalizującej się w muzyce Händla, Vivaldiego i Gesualdo. Z tych racji (i paru innych tytułów) rości sobie – nie bez podstaw – prawo do statusu eksperta w dziedzinie Włochów, włoskości i w ogóle całej tej włoszczyzny, nie wyłączając charakteru narodowego (jeśli coś takiego w ogóle istnieje…). Włoskie kompetencje Donny Leon nie są małe, przeto poddaje ona w swych powieściach gruntownej krytyce włoski system polityczny (z punktu widzenia konserwatywnego liberalizmu (którego i tak większość Włochów nie wyznaje…), funkcjonowanie administracji publicznej (fakt, takiej biurokracji i korupcji nie znajdziesz wiele w Europie – poza może Grecją, Bułgarią i Ukrainą…), tamtejsze stosunki społeczne, system edukacji, służby zdrowia i opieki socjalnej. No i sami Włosi, wyłączywszy oczywiście garstkę pierwszoplanowych bohaterów (rodzinę Brunettich, przyjaciół i niektórych współpracowników komisarza…) całego cyklu, nie są portretowani nazbyt sympatycznie… Szczyt inwencji Donny Leon to neutralny charakter postaci, utrudniający czytelnikowi nawiązanie symbolicznych choćby nici sympatii.
Lata całe spędzone w Europie nie stępiły, jak się wydaje, ostrza jej krytycyzmu, wywodzącego się z amerykańskiego poczucia wyższości, „najlepszości” i „pierwszości”. Dość, że Donna nie poucza, jak być powinno… Ale włoskie stosunki społeczne, polityka, obyczaje, życie codzienne, są poddane ciśnieniu jej bezkompromisowego pióra. Trochę lepiej przeto rozumiemy powody, dla których Włosi nie mogą czytać Donny Leon we własnym języku. Ona pisze po angielsku, wydaje w Szwajcarii – u Diogenesa w Zürichu. Z klauzulą zakazującą tłumaczenia na włoski i sprzedaży na Półwyspie Apenińskim… Gdy niemiecka telewizja ARD zaczęła realizować serial z Brunettim, też musiała się zgodzić, że produktu nie sprzeda włoskim firmom, ani nie będzie inaczej go udostępniać na tamtejszym rynku… Czyżby Donna Leon bała się konfrontacji, ograniczenia swych praw twórczych, procesów i protestów? We Włoszech? Przesadza… A komu by się chciało? Próg drażliwości jest tam wysoki a samokrytycyzm jeszcze wyższy… Przecenia nasza autorka swą wagę – nikt jej do kanału nie zepchnie, nie wyrzuci za burtę vaporetta…
Z drugiej zasię strony Donna Leon umie zachwycająco pisać o Wenecji – najpiękniejszym miejscu do życia na Ziemi stworzonym ręką człowieka, w którym skądinąd nie sposób dzisiaj żyć… Ale pod piórem Leon weneckie imponderabilia, weneckie didaskalia, weneckie dekoracje zyskują znacznie na urodzie. Samo opisanie zmienności weneckich pór roku to czysta przyjemność z lektury – czuje się nieomalże namacalnie, że Donna Leon ma przepracowaną płynność i urodę weneckiego pejzażu; dla kogoś, kto zna miasto, lektura powieści Leon (nie tylko „Wody wiecznej młodości”…) może zastąpić oczy w wędrówce. Dlatego właśnie wyciągam plan Wenecji z pudła z mapami. Czytam i sprawdzam trasy wędrówek Brunettiego, odtwarzając z pamięci, co mógł widzieć, słyszeć i czuć – nad kanałami, na wąskich calle, na klaustrofobicznych campo i corti, pod arkadami, na moście Rialto, w przepełnionym vaporetto, w lodziarni na Riva degli Schiavoni, przed fasadą kościoła Maria dei Miracoli… Do Wenecji już raczej nie wrócę – to nie na kieszeń emerytowanego prowincjonalnego dziennikarza. Więc dobrze, że jest Donna Leon i te spacery z pamięcią w kieszeni (weneckie książeczki Noir sur Blanc mają wygodny format…). Korzystajcie!
Tomasz Sas
(16 05 2018)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *