Nora

13 maja 2018

Katarzyna Puzyńska

Nora
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2018

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 2/5

Stare sprawy – świeże trupy, a tu życie jest do dupy,
czyli nocny jeździec masakruje wieś sekatorem

Pani Kasia idzie po rekord… Dziewiąta część kryminalnej opowieści to nie byle co – zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę mocno ograniczające twórczą swobodę warunki brzegowe: pomorska wieś na zadupiu (całkiem Chandra Unyńska w mordobijskim powiecie…), prowincjonalni gliniarze, pospolite życie codzienne i pospolite obyczajowe zawiłości – tylko zbrodnie niepospolite, jakby importowane z innej kryminalnej rzeczywistości literackiej, wykreowane w stylu skandynawskim lub francuskiego kryminału noir… I w tych skrajnie niekorzystnych warunkach pani Puzyńska wycisnęła już dziewięć zgrabnych fabułek, a zapewne nie zamierza na tym poprzestać, bo ładnie jej żre… Zresztą autorka daje wyraźne sygnały w sprawie naszego ulubionego ciągu dalszego… Pani Kasia jest dzielna – z tak ubożuchnego i (co tu gadać…) prowincjonalnego literackiego naddrwęcańskiego terroir uzyskać produkt tej klasy, jaka jej się przydarza – no, no… To tak, jakby (hipotetyczna) winnica na Islandii co roku wygrywała konkurs winiarzy w Bordeaux. Świadectwo wielkiej kreatywności i wyobraźni…
Cykl Puzyńskiej śledzę od pierwszego – „Motylka”. Z rosnącą uwagą. Nie ulega bowiem wątpliwości, że to autorka wyróżniająca się w krajowym pejzażu kryminalnym. Powiedzmy sobie od razu i szczerze, że polski rynek kryminału to nie jest czołówka światowa (poza niepodrabialnym i osobnym Krajewskim…), ani nawet europejska. Ale wytrwali agenci wydawców międzynarodowych penetrują polską twórczość i kupują opcje; gdy znajdą tłumaczy (z naszego języka na inne europejskie – łatwo nie jest; szybsi pewne będą Chińczycy – jak w każdej innej dziedzinie gospodarki, kultury i w ogóle masowej wyobraźni…), to może kiedyś wydadzą. Puzyńska podobno sporo praw sprzedaje na eksport, co jest jakimś, niech i nawet nieco kulawym, miernikiem popularności. (A może to tylko obrotny, sugestywny agent?)
Katarzyna Puzyńska postawiła zatem na pospolitość czasu i miejsca swych akcji. Wybrała jednak podobno atrakcyjny (nie wiem, nie byłem i w dającej się przewidzieć przyszłości sze ne wybieram…) pejzaż okolic Brodnicy, miasteczka na Pomorzu, nad miejscowym jeziorem Bachotek sytuując fikcyjną wieś Lipowo, zaludnioną przez fikcyjnych obywateli, którzy mordują innych współobywateli na rozmaite, ale zawsze wysoce wyrafinowane, niecodzienne sposoby. Istna stolica zbrodni… Problem się uspołecznił, bowiem przenikliwi czytelnicy, udzielając sobie społecznościowego wsparcia w sieci zdemaskowali Lipowo, urządzając tam nawet nieautoryzowany zlot fanów Puzyńskiej… Wioska – pierwowzór nazywa się Pokrzydowo i istnieje na mapie, tudzież jak najbardziej w terenie. Poza paroma elementami dekoracji nie ma nic wspólnego z powieściowym Lipowem, w całości produktem wyobraźni autorki. Nie ma wiarygodnych sygnałów, jak prawdziwi lipowiacy, czyli pokrzydowianie, znieśli tę mistyfikację – czy z humorem i godnością? Może i tak, boć przecie przekłada się ona na ekonomicznie korzystny ruch turystyczny. Ale odtąd autorka musi pamiętać, jak łatwo przekroczyć cienką czerwoną linię między wyobraźnią a obrazą…
Tym razem Puzyńska postawiła na masywną intrygę, obejmującą rozmaite kręgi towarzyskie, dwadzieścia lat historii i cały eksplorowany teren powiatu. Dwie dekady temu niejaka Eleonora (onaż tytułowa Nora) ginie wraz z sześcioletnim synkiem w niefortunnym nocnym wypadku komunikacyjnym w swoim cinquecento. Ślady wskazują na nieopanowanie pojazdu, a denatka uprzednio do organizmu wprowadziła pewną ilość spirytualiów. Na przyjęciu u swego szefa… Tak się też złożyło, że Nora była potencjalną dziedziczką sporej lokalnej fortuny. Jej zejście bez przyczynienia się osób trzecich to wyjątkowo korzystna okoliczność dla współdziedzica, któremu bez specjalnych starań masa spadkobrania nagle wzrosła w dwójnasób. Przyznacie, że to dobry początek intrygi, dający wiele ciekawych możliwości fabularnych, nieprawdaż? Nawet po dwudziestu latach…
I rzeczywiście… Wystarczyło, że pewna zbuntowana, ciekawska nastolatka (to typowe dla nastolatek bez trosk materialnych) z dobrego (i wpływowego…) domu zaczęła zadawać niewygodne pytania, szperać i w ogóle wtykać nos. Poczem zaginęła… Karuzela zbrodni nieubłaganie rusza, gdy zaniepokojeni rodzice zawiadamiają policję. Naczelnik kryminalnego zleca dochodzenie aspirantowi Danielowi Podgórskiemu i młodszej aspirant Emilii Strzałkowskiej – starym znajomym czytelników od początku lipowskiej serii. W tym miejscu przerwiemy opis intrygi, by nie odbierać czytelnikom frajdy samodzielnego drążenia i dochodzenia do prawdy. Ale wypada wspomnieć, że równocześnie inna bliska znajoma czytelników, czyli Wiktoria Nowakowska – ziemianka i hodowczyni koni z Lipowa – wespół ze swą przyjaciółką, sklepową i szeptuchą (no, czarownicą) Wierą – zabiera się do rozwikłania tajemnic miejscowego ośrodka pomocy bezdomnym, po zagadkowej śmierci znanej im pensjonariuszki zakładu psychiatrycznego, niejakiej Valentine Blue. Wydaje się też nieodzownym napomknienie, że w czynności dochodzeniowe prawem kaduka (odnalazła pierwsze zwłoki…) wkręca się Klementyna Kopp, emerytowana komisarz policji, znana ze swego niekonwencjonalnego wizerunku, niewyparzonego ozora i daleko odbiegających od „świętych” procedur regulaminu metod postępowania. Tym razem szorstka i bezkompromisowa Klementyna może sobie pozwolić na rozwinięcie wachlarza swych możliwości śledczych; jest przecież emerytką-cywilem, poza jurysdykcją regulaminowej zwierzchności, ale szanowaną z uwagi na swój dorobek śledczy i nieposzlakowany profesjonalizm…
Godzi się jeszcze zauważyć, że wszystko dobrze się kończy, zbrodnie są rozszyfrowane, a rozplotkowana populacja (fikcyjna!) powiatu brodnickiego traci jedną z legend, umilających wieczorne pogwarki przy kominku…
Tym razem autorka więcej niż zwykła to robić, poświęciła uwagi dopiskom do psychologicznych portretów postaci (w końcu to 810 stron druku!), choć i tak zdążyliśmy wszystkich poznać… Podgórski w walce z alkoholizmem przechodzi ostrą fazę niepicia z bolesnymi konsekwencjami, raz przerwaną z powodu krańcowej depresji na tle damsko-męskim (co ma fatalne skutki doraźne i dalekosiężne), Strzałkowska przebudowuje się emocjonalnie, wzmacnia asertywność posuniętą aż do brutalizmu. Nowakowska zwalcza uczucie do Podgórskiego, ale „klin” okazuje się patologicznym psychopatycznym zboczeńcem (o czym zresztą wcześniej wiedziała…). Kopp ze zdumieniem i zakłopotaniem (ale i ulgą) odkrywa, że cierpi na… uczucia rodzinne. Wiera umiera na raka płuc, zostawiając groźną nieujawnioną tajemnicę. W sumie lipowsko-brodnicka wspólnota terytorialna obiecująco zapowiada jeszcze niejedną zbrodnię… A uzupełnione nowymi danymi i nowymi psychologicznymi imponderabiliami wizerunki gromadki głównych dramatis personae stwarzają potencjał do jeszcze solidniejszego zagmatwania sytuacji w ewentualnym (ale prawie pewnym…) ciągu dalszym. Puzyńska nabiera rozpędu i szlifuje swój niepodrabialny styl. Jest jak doświadczony garncarz, który na swych nieskazitelnych wylepiankach zostawia delikatne ślady palców, które piękna formy nie zakłócają, ale dają świadectwo rękodzielniczej biegłości – podpis autorskiej duszy. Będziemy mieli dzięki Puzyńskiej jeszcze wiele frajdy, nawet gdy kiedyś z Lipowa wyemigruje w inne okolice. A tymczasem lekturę polecam, bez ukrytych zbrodniczych intencji…
Tomasz Sas
(13 05 2018)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *