Tak to się robi w polityce

25 kwietnia 2018

Michał Majewski

Tak to się robi w polityce
Wydawnictwo Czerwone i Czarne Sp. k., Warszawa 2018

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5

Encyklopedia brudu…

Byłem przy tym… Od VIII kadencji Sejmu PRL (1980 – 1985) do końca I kadencji Sejmu Rzeczpospolitej (mówią na nią, że była trzecia, tamta Rzeczpospolita…) w 1993 roku, zakończonej upadkiem rządu Suchockiej i rozwiązaniem parlamentu przez prezydenta Wałęsę… Nie jako poseł ani urzędnik. Byłem sprawozdawcą parlamentarnym, czyli akredytowanym dziennikarzem, członkiem klubu sprawozdawców, stałym niemal lokatorem zadymionej kwatery klubowej na parterze starego hotelu poselskiego, tuż za pierwszym sławnym barkiem za kratą i przed drzwiami do biblioteki, blisko schodów wiodących wprost do restauracji, obok dolnej palarni i wejścia w półokrągłe kuluary obiegające salę obrad… W pokoiku kłębiło się zawsze około dwudziestu sprawozdawców płci obojga, wydzierających sobie skąpo wydzielane druki projektów ustaw, słuchających transmisji z sali obrad (przez archaiczną instalację typu „kołchoźnik”), ustalających kolejkę do paru rozklekotanych maszyn do pisania i jedynego teleksu marki Zbrojovka, uzbrojonego jednakowoż w polskie czcionki… Inna to była epoka: Sturm und Drang Periode niemalże – przeobrażającej się gwałtownie demokracji parlamentarnej. Nie żałuję nawet jednej minuty tam spędzonej; cieszę się, że przy tym byłem. W sumie – w dwóch ustrojach, trzech różnych parlamentach – przez trzynaście lat.
I dlatego dobrowolnie z ręką na sercu (a gdyby miano mnie wydać na męki, to też…) składam deklarację, że książeczka Michała Majewskiego „Tak to się robi w polityce” to prawda, cała prawda i tylko prawda. Dokładnie. Ręczę za każde słowo.
Polityka, rozumiana jako ogólny zbiór reguł i podreguł, dobrych praktyk i brudnych chwytów, którymi w warunkach ustroju mniej lub bardziej demokratycznego należy się posługiwać, by zdobyć, utrzymać i sprawować władzę (z korzyścią dla siebie i stronników) – to nie jest zajęcie dla idealistów, moralistów, entuzjastów, a nawet trochę powątpiewających liberalnych cyników. Nie dla naiwnych. Nie nawet dla realistów – trzeźwych, wyzbytych złudzeń twardzieli. Ani dla prawych, sprawiedliwych (te epitety należy rozumieć dosłownie, bez żadnych aluzji…) desperados o mentalności Janosika czy innego Robin Hooda… Polityka nie jest zajęciem dla panienek z dobrych domów, ani dla czyścioszków, ze szczególnym uwzględnieniem tzw. czystych rąk. Prawdziwy polityk łapy ma po łokcie ubabrane w krwi, gównie i śmieciach. Umysł przeżarty kłamstwem, a serce… prawdziwy polityk nie ma serca. Politykę en bloc najlepiej, najcelniej i najdokładniej definiuje słowo skurwysyństwo, a do każdego (bez wyjątku) uczestnika tej gry panuje obrazowe anglosaskie słówko „motherfucker”. Z przymiotnikiem „wredny”. I nie ma z tym co polemizować. Każdemu bowiem z życiorysu, z teczek i akt można wygrzebać czyn niepiękny, skurwysyński co się zowie. I wcale nie trzeba się natrudzić. O uzupełnienie danych dawno już zadbali przeciwnicy i… przyjaciele dowolnego polityka. Wszyscy nawzajem trzymają się w klinczu, w szachu – biada tylko temu, którego klinczowanie i szachowanie przestanie być potrzebne. Wtedy lecą głowy, dupy i skitrane majątki – gdy przestaje obowiązywać zasada: nie czyń drugiemu, co tobie…
Majewski pisze o polityce nadspodziewanie szczerze. I mocno. Obnaża mechanizmy, demaskuje intencje, drobiazgowo opisuje brutalne rozgrywki i gierki w mniejszej skali, ekscesy towarzyskie, erotyczne, alkoholowe, przewały i bezczelne rabowanie publicznej forsy, korupcję, kupowane prawa, nieuczciwy lobbing, nepotyzm na gigantyczną skalę, „dojenie brukselki”, romanse, kupowanie „wolnej” prasy, narcystyczne odloty, pospolite chamstwo, buractwo i wielkopańskie maniery, gafy i zadęcia pospolitaków… Czepia się ludzi, ma złe mniemanie o zasłużonych bojownikach, naszych partyjnych żołnierzach i funkcjonariuszach. Dziwicie się, że jeszcze żyje? Ja nie… Majewski bowiem zyskał swobodę za cenę całkowitej anonimowości, gęstego kamuflażu i mylenia zbyt oczywistych tropów. Dacie wiarę, że na 270 stronach nie ma żadnego istotnego dla biegu spraw nazwiska? No, nie ma… Jest „pewien poseł”, „kolega z ważnego medium”, „liberalny wiceminister”, „jeden z oligarchów”, „przewodniczący o dyktatorskich zapędach”… I inne, jeszcze wymyślniejsze anonimowe wizytówki. Bezpośrednich namiarów nie uświadczysz żadnych… Żadnych adresów, rysopisów, żadnych znaków szczególnych. No i dobrze. Fakt, że anonimowość może wkurzać zwykłego czytelnika, mało biegłego w personaliach i niuansach polityki. Komu potrzebne są plotki i anegdotki bez nazwisk? Ale bardziej wyrobieni mogą mieć przednią zabawę w rozszyfrowywaniu, jako że „po czynach ich poznacie”. Sam doszedłem do czterdziestu nazwisk. Nie przytoczę żadnego, w trosce o spokój ducha i bezpieczeństwo (także procesowe). Ale polecam każdemu taką ekscytującą grę z pamięcią.
Ale to nie jedyny pożytek płynący z dziełka Majewskiego. Najważniejszy to pierwsza na krajowym rynku idei próba w miarę systematycznego skatalogowania brudnych chwytów i przewalanek praktyki politycznej. Podręczny i poręczny przewodnik po sejmowych, ministerialnych i biznesowych marszrutach, zakamarach, kuluarach, których parametry i współrzędne w małym paluszku musi mieć każdy, kto wybiera się robić w polityce. Dla członków partyjnych młodzieżówek – lektura obowiązkowa! Niemal „Nowe Ateny” księdza Benedykta Chmielowskiego – mądrym dla memoryału, idiotom dla nauki, politykom dla praktyki, melancholikom dla rozrywki…
À propos księdza… Ewidentnie za mało u Majewskiego (zgoła nic ważnego) o styku (a właściwie przenikaniu się i symbiozie…) polityki i katolickiego kościoła. Inne wspólnoty religijne są marginalne, bez praktycznego znaczenia politycznego do pominięcia… Wyjąwszy może cerkiew prawosławną na Podlasiu i luterańskich ewangelików w kwestii delikatnych stosunków z Zachodnią Europą. Więź z religią to jedna z istotnych – ba, decydujących cech wyróżniających polskie życie publiczne na tle europejskim. Rozumiem, że wymaga osobnych, pogłębionych studiów – persyflażowym rozdzialikiem się problemu nie załatwi. Niemniej dopinguję Majewskiego, by trud ten podjął. Warto…
Po lekturze Majewskiego słabiej przygotowani do życia publicznego czytelnicy popaść mogą we frustrację lub nawet depresję… Jak to, nie ma w polityce nic dobrego, pozytywnego? Odpowiedź jest prosta… Ależ jest! Jedna akcja polityczna na sto! Oczywiście, gdy w grę wchodzą pieniądze (niezależnie od kwoty…), odpowiedź staje się przecząca… I tak to wygląda. Nie ma się co oburzać, natomiast warto znać te wszystkie okropieństwa. Tyle mi podpowiada moja własna praktyka. Warto poznać i mieć stale pod ręką tę „encyklopedię brudu”. No i – point de rêveries, messieurs! Żadnych złudzeń!
Tomasz Sas
(25 04 2018)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *