Kalijuga. Wiek waśni i sporów

20 listopada 2017

William Dalrymple
Kalijuga. Wiek waśni i sporów
Przekład: Berenika Janczarska
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2017

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 3/5

Wniosek o upadłość napisany dwadzieścia lat temu?

Gdy w styczniu tego roku rekomendowałem w blogu esej historyczno-polityczno-podróżniczy Williama Dalrymple’a „Ze świętej góry”, nie miałem pojęcia, że Noir sur Blanc (wyrazy szacunku dla wydawcy – za poziom intelektualny oferty…) pod koniec roku ponownie uraczy czytelników Dalrymple’em… I że będzie to słynny zbiór esejów „The Age of Kali. Indian Travels and Encounters”. Czyli „Wiek Kali. Indyjskie podróże i spotkania”. Z tego oznajmującego, sprawozdawczego tytułu nasz wydawca zrobił coś bardziej podkręconego rynkowo, bardziej emocjonalnego. Wpierw użył obcego słowa „kalijuga”, wprowadzając tą drogą element pewnego egzotycznego niepokoju. Potem zastosował zwrot „waśnie i spory”, co zaetykietowało treść i skierowało uwagę czytelnika na aspekt „konfliktowy” – bardziej wszakże pożądany i poważany… Bo kto lubi czytać o czasach i miejscach, gdzie spokój unosi się nad ziemiami i wodami, gdzie nic się nie dzieje, a dzieje są pasmem nieustannego szczęścia i sukcesów? Dlatego „spory i waśnie” mówią więcej, znaczą lepiej, sugestywniej działają na wyobraźnię, obiecują więcej akcji niż neutralne znaczeniowo „podróże i spotkania”. Godzi się jednak w tym miejscu zauważyć, że słowniki języka polskiego słówko „waśń” objaśniają słówkiem… „spór” (tak jest w „Słowniku języka polskiego” PWN pod redakcją Mieczysława Szymczaka na przykład…). Więc spory i waśnie to być może tautologia, nieprawdaż?
Dajmy wszelako spokój wszelkim znawcom i mierniczym zasobu leksykalnego polszczyzny. Przejdźmyż raczej na grunt logiki naszego języka. Na tym gruncie zaś słówka „spór” i „waśń” różnią się zakresami znaczeń… „Spór” ma zakres znacznie szerszy… Mieści się w nim nieco ostrzejszy dialog czy werbalna kłótnia (z dowolnego powodu) równie dobrze jak i wielopodmiotowa dysputa z użyciem tępych przedmiotów drewnianych (jak sztachety z płotu na przykład) podczas zabawy wiejskiej, albo wymiana ognia z broni palnej. „Waśń” natomiast to kwalifikowana postać sporu, wyróżniająca się poziomem ekspresji, czasem trwania, natężeniem emocji, zaangażowaniem podmiotów, użyciem stosownych argumentów, przedmiotem konfliktu i jego rozległością topograficzną. I tak dalej… Kwalifikowaną postacią waśni – gdy leje się krew i padają ofiary (w tym i martwe…) – jest wróżda czyli zemsta krwawa… W tej sytuacji waśń jest sporem, ale nie każdy spór jest waśnią; przeto chyba można słów tych użyć obok siebie, w wyliczance.
Słowo „kalijuga” wywodzi się z terminologii indyjskich gier losowych i oznacza „rzut Kali” – najgorszy z możliwych rzutów (kością do gry), oznaczający chaos, zniszczenie, rozpad i spór. Termin ten w kosmogonii hinduskiej stosuje się do jednego z czterech eonów (czyli epok) istnienia Ziemi – najprawdopodobniej współczesnego, gdy bogowie drzemią, a demon Kali z tego korzysta i się panoszy, organizując grabieże, korupcję, gwałty i doprowadzając ludzkość do zagłady… Ta kalijuga to niewesoła perspektywa naszego gatunku. I nie tylko Hindusi na to wpadli, zauważmy nawiasem…
William Dalrymple – Szkot, syn dziesiątego baroneta z Bargeny w północnym Berwick (tytułu ani dóbr w East Lothian nie odziedziczy, bo nie ma praw progenitury…) – historyk, dziennikarz (laureat Nagrody Kapuścińskiego…), pisarz i krytyk sztuki – Indie od Afganistanu po Cejlon zna nienajgorzej. Jak na Anglika epoki postkolonialnej. Mieszkał kilka lat w Delhi (od 1984 roku), potem kierował własną farmą na wsi, podróżował po całym subkontynencie, badał języki, religie, stosunki społeczne i polityczne, rozmawiał z setkami ważnych osobistości indyjskiego życia publicznego. Pisał korespondencje i analityczne komentarze dla „Guardiana”, „New Yorkera” magazynów „Time” i „New Statesman”. Indiami (i okolicami…) zresztą zajmuje się nieustannie, więc stosowne kwalifikacje ma… Jest bowiem nie tylko badaczem, ale przede wszystkim świadkiem tamtejszych zdarzeń. Wie z autopsji, jak się rzeczy mają – po prostu. A dzięki wykształceniu (historia w Trinity College, Cambridge – z wyróżnieniem) i wkładowi pracy własnej potrafi wszystko objaśnić…
William Dalrymple należy do elitarnej (i malejącej z pokolenia na pokolenie) grupy Reporterów Historii, którzy nie piszą, wprzódy nie obejrzawszy dokładnie, długo i analitycznie przedmiotu oraz terytorium swej intelektualnej penetracji. Dalrymple owszem – grzebie w archiwach, penetruje biblioteki, prowadzi długie palawery ze starcami-świadkami, fotografuje i dokumentuje… Ale ma też Dalrymple naturę łazika – podobną z proweniencji do australijskiego walkaboutera: z ciekawości, co też takiego jest za horyzontem, co się stanie i dokąd dojdę, gdy wmieszam się w tłum… Bez tego chyba nie pisałby tak dobrze. Inaczej się pisze o afgańskiej rebelii, cytując obficie źródła z epoki – a inaczej, przekimawszy, prześniwszy gwiezdną noc na sfatygowanym ćarpoju w ruinach fortu na Północno-Zachodnim Pograniczu. Inaczej się pisze o degrengoladzie starych struktur Półwyspu, posiłkując się rocznikiem statystycznymi i raportami „specjalnych komisji” rządowych – a inaczej patrząc o zachodzie słońca na zmęczony, skonany pejzaż zrujnowanego mogolskiego Lucknow z dachu jednego z setek arcypysznych, pięknych pałaców… Nawet o rebelii Tamilskich Tygrysów na Cejlonie inaczej się pisze ze środka bazy partyzanckiej w dżungli, analizując… katalog i ruch w obozowej wypożyczalni kaset wideo.
William Dalrymple jest mistrzem rozpoznania i deszyfrażu; nikt lepiej nie potrafi wydobywać prawdziwych znaczeń, nie siląc się przy okazji na mądre komentarze, skróty myślowe i puchnące od znaczeń metafory. Wystarczy, że po prostu dokładnie zdaje sprawę, a komentarz pisze się sam, między wierszami. Wystarczy, że robi spis tytułów książek na stoliczku przy łożu w sypialni pani Benazir Bhutto; to lepiej wskazuje na źródła i poziom potęgi jej intelektu niż setki uczonych, skrzących się paradoksami profili politycznych, sporządzanych przez znawców… William Dalrymple znawcą w tym klasycznym rozumieniu nie jest; on jest kimś więcej niż uczestnikiem komentującym – jest polihistorem, ale bez pretensji do wszechwiedzy. On zauważa i trochę tylko przetwarza, objaśnia – ale bez przesady, zostawiając wiele miejsca czytelnikowi. Dalrymple bowiem ufa, że jego czytelnicy mają dość rozumu, by sobie poradzić bez nadmiaru wskazówek. A przecież Indie stwarzają pokusę „ostatecznego” objaśnienia, przesądzającego skomentowania, zdefiniowania „na wieki” ludzi, zdarzeń, religii, struktury, obyczaju, uzusów życia codziennego, świętości i profanum…
Przy okazji Dalrymple ujawnił kilkakrotnie talent rasowego reportera – spostrzegawczego skurczybyka, który potrafi z okruszków obserwacji, obrazków i anegdotek ulepić fascynujący wizerunek… Przeczytajcie choćby relację z wyspy Reunion – wywiera wrażenie… Na mnie na pewno, ale jestem zawodowcem, nawykłym do czytania, redagowania i oceniania tekstów reporterskich. Wiem, jak się je robi i doceniam fachowe, mistrzowskie rzemiosło. Dalrymple parę razy składa dowody reporterskiego talentu, uzbrojonego nadto w umiejętność zapisania tego, co zobaczył, usłyszał, poczuł, dotknął. U zawodowych historyków to rzadka umiejętność…
„Kalijuga” Dalrymple’a to w istocie zbiór esejów i reportaży z Indii, Pakistanu i Sri Lanki. Esejów i reportaży poświęconych zbadaniu, co się z subkontynentem stało pół wieku po zdobyciu niepodległości i krwawym rozwodzie indyjsko-pakistańskim. Indie, figurujące w globalnym życiu politycznym z etykietką „największej demokracji świata”, sprawiają tak wiele kłopotów interpretacyjnych, że wspomniana etykietka służy za listek figowy i usprawiedliwienie. Największa demokracja… – i nikt już nie bada, co się pod tym kryje. Prócz tego, że jest tych demokratów już grubo ponad miliard… Dalrymple był tam w środku od osiemnastego roku życia i nie czuł się zobowiązany do powielania frazesów; miał własne sposoby i powody, by zobaczyć – nie twierdzę, że prawdę. Twierdzę tylko, że więcej niż inni, choćby bardziej się starali. Może dlatego niektóre z esejów Dalrymple’a wybrzmiewają jak dobrze umotywowane wnioski pokontrolne o ogłoszenie upadłości firmy Indie. Inne zaś wieszczą optymistyczną przyszłość. Te pierwsze przeważają, dlatego właśnie mniemam, że „Kalijuga” to jednak wniosek o upadłość. Problem w tym wszelako, że sformułowany dwadzieścia lat temu. Od tego czasu Indie tkwią jak opoka, rosną nawet, choć pewnie opisane przez Dalrymple’a sytuacje nie zdezaktualizowały się zbytnio, nie przeszły do historii. Ba, z rozproszonych doniesień wynika, że niektóre z nich wręcz morderczo przybrały na sile. Ale to nic – wielkie stwory reagują bowiem inercyjnie na zmiany; masa pochłania impulsy, spłaszcza amplitudę fal, wygasza moc rewolucji, odbija wściekłe natarcia zmian, trendów, mód – a potem je oswaja, przeinacza, przetrawia i wydala. Nawóz się przyda, nawet z byle czego… Takie są te Indie.
Dlatego Dalrymple winien kontynuować. Bezzwłocznie. Nikt lepiej nie wie, o czym plotkuje się na ghatach nad Gangesem, co porabiają gwiazdy Bollywoodu, w co się bawią informatycy w Bangalurze, a w co – milionerzy w Bombaju. Co zaś kombinują tamtejsi politycy. Teraz. Nie jeżdżę autkiem tata, nie pracuję w Infosysie ani dla Mittala. Ale wolę wiedzieć zawczasu…
Tomasz Sas
(20 11 2017)


 

Jeden komentarz

  • Beata Igielska 23 listopada 2017jako12 h 30 min

    „Kalijuga. Wiek waśni i sporów” to zbiór niezwykle interesujących tekstów łączących cechy eseju i reportażu z podróży po subkontynencie indyjskim. Autor jawi się w nich jako wnikliwy obserwator i analityk spoglądający na opisywany świat z różnych perspektyw.

    Wiliam Dalrymple od wielu lat zafascynowany jest historią i kulturą Indii, czemu niejednokrotnie dawał wyraz w swoich artykułach i nagradzanych książkach.
    „Kalijuga” to kolejny przykład tej fascynacji. Tytuł nawiązuje do hinduskiej mitologii, w której wiek demona Kali oznacza ponury i przerażający okres rozpadu, korupcji, przemocy i wszystkiego, co najgorsze dla człowieka. W tym przypadku to minione, dwudzieste stulecie, które położyło się cieniem nie tylko na dziejach subkontynentu indyjskiego, ale całego świata.

    Autor opisuje przede wszystkim swoje podróże po Indiach, ale dociera również do graniczącego z nimi Pakistanu. Oglądany świat Dalrymple przedstawia z perspektywy Europejczyka, ale robi to z wielkim poszanowaniem dla egzotycznej dla nas kultury, która obfituje w wiele kontrastów i cech, jakie trudno zrozumieć, a tym bardziej zaakceptować człowiekowi wychowanemu w cywilizacji europejskiej. Nie sposób bowiem nie odczuwać buntu i oburzenia, gdy czyta się o wydawaniu za mąż małych dziewczynek, o bezlitosnym traktowaniu wdów, które pozbawia się wszelkich praw, a w wielu prowincjach Indii nadal zmusza się je do spłonięcia na pogrzebowym stosie wraz z mężem, wierząc, że przyniesie to szczęście i chlubę rodzinom obu małżonków.

    To tylko niektóre przykłady dramatycznych sytuacji i obyczajów, które z naszej perspektywy muszą wydawać się barbarzyńskie.
    Wiliam Dalrymple opisuje zarówno wielkie aglomeracje, jak i zapomniane i odległe wsie, w których pod koniec dwudziestego wieku życie wciąż wygląda tak jak sto i dwieście lat wcześniej. Rządzą tu plemienne zwyczaje i niepisane, ale bardzo restrykcyjnie przestrzegane prawa, które godzą przede wszystkim w kobiety i w najbiedniejszych.

    Indie to wciąż państwo kastowe i podział ten jest akceptowany przez wszystkie strony, także przez polityków. Nieliczne protesty i zmiany w tej kwestii zdają się ginąć w morzu fanatycznego przywiązania do tradycji.
    Autorowi udało się jednak dotrzeć do nielicznych osób, które nie godzą się na zastany stan rzeczy i swoim stylem życia udowadniają, że można sprzeciwić się skostniałym nakazom. To ludzie zasługujący na podziw, ale i budzący kontrowersje, np. leciwa donna Georgina, która pamięta czasy kolonializmu, czy nastoletnie dziewczęta walczące w tamilskiej partyzantce.

    „Kalijuga” to książka podejmująca wiele tematów. Obok obyczajowości, kultury i religii mamy tu duże fragmenty o historii i polityce Indii, zarówno czasów niepodległości, jak i kolonializmu. Interesujące są również rozdziały poświęcone niebezpiecznemu pograniczu i złożonym relacjom z Pakistanem.

    Do każdego problemu autor podchodzi ze znajomością rzeczy i ukazuje go przez pryzmat ludzi. Jego rozmówcy wywodzą się z różnych miejsc i środowisk. Dotarcie do niektórych, na przykład do Tamilskich Tygrysów, wymagało nie tylko wielu zabiegów, ale i odwagi, gdyż niejednokrotnie Dalrymple zapuszczał się na tereny niebezpieczne, objęte plemiennymi walkami i charakteryzujące się wrogością wobec obcych.

    Relacje z tych miejsc czyta się z zapartym tchem, tym bardziej, że autor przedstawia je z reporterskim zacięciem, skupiając się nie na sobie, lecz na swoich bohaterach.
    To na pewno jeden z największych atutów tej książki.
    Do jej zalet należy zaliczyć też wszechstronność autora, który do każdej ważnej kwestii podchodzi z dystansem, zrozumieniem i obiektywizmem. Wskazuje na patologie niszczące współczesne Indie, zwłaszcza na wszechobecną korupcję, ale szuka też ich przyczyn i analizuje je pod kątem historii, tradycji, religii oraz relacji indyjskiego subkontynentu z resztą świata.
    To krytyczne, ale i analityczne spojrzenie na opisywany świat sprawia, że książka daje wiele do myślenia.

    „Kalijuga” napisana jest barwnie, żywiołowo, dynamicznie, z dbałością o piękno języka – czytelnik ma nieodparte wrażenie towarzyszenie autorowi w jego podróżach, a momentami czuje się tak, jakby siedział w jego towarzystwie przy szklance herbaty i słuchał, co Dalrymple sadzi na temat teraźniejszości i przyszłości jednego z największych krajów świata.
    To na pewno niezapomniana i cenna lektura, więc warto po nią sięgnąć.
    BEATA IGIELSKA

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *