Leopold Tyrmand Porachunki osobiste Wydawnictwo mg, Warszawa 2020 Rekomendacja: 4/7 Ocena okładki: 3/5 Nobody’s perfect Postanowiłem definitywnie pożegnać się z Tyrmandem, dokonując przy okazji sui generis rozliczenia, zbilansowania wzajemnych stosunków autor – czytelnik, a jeśli okoliczności pozwolą – dokonując też natychmiastowej wypłaty różnicy, z tego bilansu wynikającej. Mam bowiem dość Tyrmanda – w sensie literackim, intelektualnym, emocjonalnym… W każdym sensie. Osobliwości literacko-polityczno-społecznego losu Leopolda Tyrmanda najlepiej (bo najkrócej) opisuje bon mot: pierwszorzędny pisarz drugorzędny. Był-ci on na pewno niedoścignionym mistrzem autokreacji (lepszy od niego w tej wąskospecjalistycznej konkurencji był chyba tylko młodszy o dekadę pisarz Jerzy Kosiński), był skrzętnym organizatorem życia wokół siebie (w tym własnego), był fantazyjnym, ozdobnym stylistą – wodzirejem. Bywał też czasami rygorystycznym moralistą w nieco talmudycznym porządku (choć obrządku nie kultywował…), a z drugiej strony nie unikał zabawy – jakby chciał na tym luzie odrobić wojenne straty. Człowiek, który wiele przeżył (a jeszcze więcej mu się zdawało) i ocalał niemalże bez szwanku, po wszystkim poczuł, że do tego wszystkiego dostał od Matki Natury dar werbalizacji – przyjemnej dla oczu, uszu i umysłów innych, posługujących się tym samym językiem. Innymi słowy: że talent ma pisarski… Mieć a skorzystać – to dwie różne sprawy, z różnych porządków intelektualnych….