Ryszard Kapuściński
Zegar piaskowy
Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 2024
Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5
Rozterki zdrożonego Reportera
Reporter jest zmęczony, a świat nie wydaje się mu już tak wspaniały, jak niegdyś. Za to wydaje mu się, że miałby coś jeszcze do powiedzenia. I na ogół ma. Lata i doświadczenia wykonywania swego zawodu nauczyły go, żeby wszystko zapisywać – istotne i nieistotne, na razie bez selekcji. Bo się przyda. Lata i doświadczenia nauczyły go, by niczego nie powierzać samej pamięci. Owszem – pamięć przechowuje zarówno fakty, jak i wrażenia, zapachy, powidoki, dźwięki, smaki, obrazy… Ale przechowując, dodaje bezwiednie rozmaite „konserwanty”, „ulepszacze”, „spulchniacze” i „poprawiacze smaku”. Więc pamięć jest dobra, ale notatki lepsze. Zwłaszcza wtedy, gdy trzeba opisać obraz, dokładnie przytoczyć słowo, utrwalić sytuacje, ustawienia, zapisać ruch, zagwarantować powtarzalność recepty, opowiedzieć emocje, zdefiniować umykające (za szybko…) imponderabilia.
Reporter jest znużony i niezdrów. Fach dał mu w kość – najzdrowszy to on nie jest, ten fach reporterski. Stres, wątroba (wiadomo…), żołądek, nerki, kręgosłup, nogi… Choroby tropikalne (same szczepienia na takowe to udręka), pasożyty, sraczka… Upały, słońce, deszcze, śniegi i mrozy. Lasy deszczowe z miliardami robali i inną gadziną, pustynie z wodą racjonowaną naparstkami, góry i płaskowyże z chorobą wysokościową. Brud, głód, syfilis i HIV… Aspiryna, pyralgina, biseptol, doksycyklina, tabletki aktywnego węgla…
Reporter jest znudzony, trochę cyniczny, trochę zblazowany. Nie stracił wprawdzie tamtej dawnej młodzieńczej ciekawości świata, ale nabrał dystansu, a dystans ów od jakiegoś czasu samoistnie się powiększa, co Reporter zauważa z pewnym takim przestrachem. Ale nie potrafi nad tym zapanować. Był już wszędzie, gdzie warto było być przez te ostatnie trzydzieści lat – i nadto w paru miejscach, gdzie nie warto było być z żadnego powodu, żadną miarą. Widział wszystko, co warto było zobaczyć. Poznał ludzi, których trzeba było znać. Reagował na każdy strzał z broni palnej i natychmiast ruszał w drogę. Serię z kałasznikowa rozpoznaje na słuch z półmilowego dystansu, a salwy ze stopiątek potrafi namierzyć z precyzją do jednego stopnia kątowego… Strzelali do niego, i to nie raz; być może nawet wśród pamiątek ma wydłubany z osnowy kamizelki kuloodpornej (z napisem PRESS ma się rozumieć) zdeformowany pocisk 7,62 mm, który musiał jakimś cudem wytracić impet, bo inaczej – strach pomyśleć – masakra…
Starych, sfatygowanych, zapisanych maczkiem na odwrocie map ma w domu pełne pudła; wysypują się z nich też skasowane bilety lotnicze na trasy i do miejsc dawno zapomnianych oraz niedokładnie pamiętane rachunki z hotelowych barów (w sumie na parę hektolitrów whisky…). Gdzieś tam leży też popielniczka z lobby hotelu „Caro” w Luandzie, nadpalona maska plemienia Baluba z wizytówką Gastona Suomialota, wejściówka na mecz Salwadoru z Hondurasem, sznurowadła Che Guevary z Boliwii, wojłokowa szara mycka kachetyjskich górali, ajmarski gliniany pojemniczek na liście koki, sandały wycięte z opon stara 66 w dżungli Wietnamu, plakietka dywizji Hasanuddin z Sumatry, chińska moskitiera i młoteczek do awaryjnego rozbijania szyb z rejsowego autobusu PKS na trasie ze Świnic Warckich do Dąbia nad Nerem…
Reporter jeszcze nie ma dość, ale podróże już sobie dozuje ostrożnie. Sprawozdawanie ekscesów tego świata – jakby mniej. Sympozja, wykłady, konwentykle, rezydencje twórcze, kongresy, nagrody – a, to i owszem. Notesy pęcznieją po staremu. Tylko nie zapisuje już harmonogramu otwierania ognia przez rebeliancką artylerię ani amplitudy cen na straganach. Na papier trafiają subtelne uwagi o kondycji człowieczej, o miarach wszechrzeczy, o bogach i naturze ludzkiej. Wyrobił się chłopak – z dziennikarza stał się guru. Szanowanym, podziwianym w świecie, na rękach noszonym, medalami, doktoratami, dyplomami zasypywanym. Naprawdę zasłużenie… Szeroko otwarte oczy, odwaga, intelekt pracujący na najwyższych obrotach – to za to…
Reporter stara się odwdzięczyć za wciąż nowe hołdy i objawy adoracji. Już nie odkrywa lądów nieznanych, nie wystawia ostrożnie głowy pod ogniem ostrzału – ale wciąż ma ogromny zasób wiedzy o świecie, o bieżących i zaprzeszłych konfliktach, o ludziach, miejscach i zdarzeniach ważnych i nieważnych. To masa nieobrobionego kruszcu. Kamieniołom pełen szlachetnego surowca. Tylko tygle i formy brać, młotek i dłuto w dłonie, szwejsaparat i śrubokręt – i odlewać, odkuwać, skręcać, spawać… Ze starych zapasów Reporter pracowicie robi nowe treści – nieduże, zgrabne, mądre. Wielkie dzieła reporter ma już za sobą – teraz pora nowej formuły poszukać. Więc ją znajduje…
Reporter po prostu przerabia większe kamyki na mniejsze, toporne odlewy na zgrabne filigrany, drewniane kloce na małe figurynki, laleczki i barwne klocki, stare przerdzewiałe blachy na eleganckie durnostojki. Hałdy tłustej gliny na melodyjnie gwiżdżące koguciki… A publiczność czeka i klaszcze, klaszcze i czeka. Zaś Reporterowi w to graj – układa te kamuszki w większe lapidaria tudzież mozaiki, więc ma zajęcie, a to robota na kilka ładnych lat.
Tomik fizycznie wątły, lecz intelektualne spęczniały, który trzymacie teraz (mam taką nadzieję…) w ręku, Reporter przygotowywał do druku podobno w 1984 roku. „Zegar piaskowy” to właśnie rezultat (na razie połowiczny, z pewną taką nieśmiałością rekomendowany) poszukiwania nowej formuły w warsztacie Reportera. W alchemicznej retorcie są składniki kamienia filozoficznego, ale jeszcze ani dokładnie wstrząśnięte, ani nie całkiem zmieszane. Ale formuła została uruchomiona. Co do swej istoty poskładany zbiór to osobliwy kalejdoskop ze szkiełek rozmaitej konduity: jakieś wiersze (jak ta wspaniała „Modlitwa do Nieznanego” – poetycki tekst Julesa Supervielle’a, otwierający zbiór), cytaty z filozofów i innych uczonych, krótkie anegdoty, paradoksalne aforyzmy, zapiski z ulotnych obserwacji reporterskich, pytania egzystencjalne, mikroeseje z próbami odpowiedzi na wspomniane pytania, historiozoficzne dylematy, skróty tematów do poszerzonego podjęcia niebawem (jak historia oddziału partyzanckiego, który sam się wymordował), obrazki obyczajowe – aż powalające celnością, uwikłaniem w rytm kosmosu i groteskową akuratnością; jak ten z męsko-damskich mityngów w meksykańskim miasteczku Queretaro…
Ot – okruszki z niedokończonej mozaiki; każdy z osobna – ciekawy, ale przecież niepowalający. Zebrane razem jednak zyskały nowe życie. Ot, Reporter dowiódł przeglądając notesy i inne zapiski, że jeszcze ma coś do powiedzenia, choć nie rusza się zza biurka. Podobno miało to wszystko taką siłę rażenia, że nikt nawet nie odważył się pofatygować, by zanieść szczotki na Mysią. No cóż, może to tylko legenda… Nie wiem. Sam w owej epoce (pierwsza połowa lat 80.) byłem blisko z cenzurą z rozmaitych powodów, a GUKPPiW miał mnie na swojej czarnej liście tych pilniej obserwowanych (co mi później wyznał tamtejszy funkcjonariusz, skądinąd szkolny kolega, bardzo pryncypialny tropiciel odchyleń i odszczepień, który okazał się być „wallenrodem” opozycji eklezjastycznej). Z racji tamtej wiedzy ośmielam się sądzić, że można było zaryzykować wyprawę po pieczątkę z literką i numerkiem (nawet J-23 mógłby to być). Szanse na zwolnienie były fifty-fifty…
Los potoczył się inaczej. Reporter już nie jest Wielkim Autorytetem pod każdym względem. Owszem, nadal Autorytetem jest, ale już nie Wielkim – osobliwie na płaszczyźnie profesjonalnej. Oto bowiem biograf pewien nieustępliwy i do prawdy jako sądu zgodnego z rzeczywistością nade wszystko przywiązany, odkrył niemałe szczeliny w dorobku Reportera, napomykając powściągliwie o nader luźnym podejściu Reportera do faktów, skłonności do kontaminacji, dramatyzowania i „modernizowania”, stosowaniu zbitek i kreowaniu jednego z wielu. Oskarżył zatem Reportera o stosowanie zabiegów narracyjnych i fabularnych, właściwych dla prozy literackiej – innego gatunku niż reportaż. Wielkim ciężarem legły te słowa na biografii Reportera, ale w sporze sądowym spadkobierców z biografem ten ostatni zyskał prawo do nieskrępowanego prawem głoszenia swej opinii. Lecz nie zmienia to mego poglądu, iż Reporter rzetelnym, odważnym i wybitnie utalentowanym fachurą był. Prawdziwym majstrem dla kilku pokoleń reporterów – nie tylko w sferze języka polskiego. A nadto był erudytą i wizjonerem, co lekturę czyni zajęciem wielce pożytecznym, umysł odświeżającym…
Tomasz Sas
(06 11 2024)
Brak komentarzy