Kamienne miasto

3 sierpnia 2024

Mariolina Venezia 


Kamienne miasto
Przełożył Krzysztof Żaboklicki
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2024

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Tropem niedużej perfekcjonistki

No cóż, nawet na pojemnym i chłonnym rynku rozrywki kryminalnej ulokowanie (z sukcesem) nowego cyklicznego bohatera powieściowej serii nie jest przedsięwzięciem łatwym. Ale Mariolina Venezia ani nie kalkulowała zysków i strat, ani nie zastanawiała się długo nad pomysłem, ani nie spekulowała, jaka formuła kreacji przyjmie się najlepiej (za to jak najmniejszym kosztem). Poszła przebojem na skróty i wymyśliła bohatera (żeby nie było – od razu seryjnego) w zasadzie mocno różniącego się od standardu fabularnego włoskiej powieści kryminalnej (i zarazem mocno w ten standard wpasowanego pod niektórymi względami…). Bo ten włoski standard jest poniekąd specyficzny.

„Seryjna osoba śledcza” na ogół jest policjantem jednej z dwóch ważniejszych formacji – karabinierów albo policji państwowej; funkcjonariusza policji finansowej czy gminnego posterunkowego raczej w literaturze nie spotkasz – ich kreacyjne możliwości narracji fabularnej są raczej mało atrakcyjne prozatorsko… „Seryjna osoba śledcza” jest oficerem oczywiście – komisarzem zapewne albo nawet inspektorem. Ma mniej więcej czterdzieści lat, choć zdarza się, że zbliża się do pięćdziesiątki; ten przedział wiekowy ma same zalety fabularne: już duże doświadczenie, do tego w sile wieku – żadnego wypalenia ani tęsknoty za emeryturą. „Seryjna osoba śledcza” jest poza wszystkim przystojna, o dużym potencjale atrakcyjności dla płci odmiennej, w tym oczywiście atrakcyjności seksualnej. Ale nie jest to okoliczność intensywnie wykorzystywana w toku narracji, albowiem „seryjna osoba śledcza” przeważnie tkwi – z uwagi na konieczną w stosunkach z czytelnikami poprawność polityczną – w okowach jakiejś podstawowej komórki społecznej (nawet jeśli to długotrwały związek per procura i na odległość). Taaak, seks we włoskiej literaturze kryminalnej wyższego gatunku (bo literatura giallo wręcz kipi seksem) istnieje śladowo – zupełnie inaczej niż w tamtejszym włoskim życiu codziennym. A poza tym „seryjna osoba śledcza” nie musi być policjantem – bywa prokuratorem, sędzią śledczym, profilerem, medykiem sądowym, dziennikarzem, prywatnym detektywem. Ale zdecydowanie taka osoba musi być m ę ż c z y z n ą. Inaczej cała zabawa na nic…

Oczywiście, oczywiście… Były czynione próby przeciwne – ale raczej w tekstach komediowych, groteskowych zgoła czy par excellence satyrycznych. Albo w scenariuszach liberalnych seriali telewizyjnych produkowanych przez lokalne stacje z Północy: w Genui, Turynie lub Mediolanie. Tylko jakoś nie przebiły się do masowej publiczności. Tak więc „seryjna osoba śledcza” we włoskiej literaturze kryminalnej to facet – zawsze facet. Dlaczego zatem Mariolina Venezia poszła przebojem wbrew i wykreowała coś dokładnie przeciwnego standardom? To dobre pytanie – spróbujemy zatem poszukać odpowiedzi…

Pierwsza odpowiedź nasuwa się sama – bo wzór miała pod ręką, a dokładniej: w lustrze. Znaczy na obraz swój i podobieństwo… I szkoda byłaby, gdyby tak dobry wzorzec się zmarnował. Nie twierdzę oczywiście, że kreacja jest jeden do jednego wobec stanu rzeczywistego. Znaczne, w pewnym sensie nawet karykaturalne przerysowania zapewne (nie jestem definitywnie pewien, do jakiego stopnia te „przerysowania” są dziełem tylko wyobraźni, a nie odwzorowaniem…) zostały wprowadzone jako wabiki, z zamiarem przyciągnięcia uwagi i zaciekawienia publiczności pewną taką (i dobrze zaprojektowaną…) odmiennością od stereotypu.

I w ten sposób Immacolata Tataranni nata est… Z racji wieku to figura mocno osadzona w kategorii „ryczących czterdziestek”, z racji rozmiarów – hm, to osoba o przemożnej potrzebie wzrostu, a mówiąc wprost – mieszcząca się raczej w kategorii „wyrośnięty karzełek” niż „mniejszy normals”; w każdym razie do metra pięćdziesiąt, czyli dolnej granicy dopuszczenia kobiet do służby w policji, trochę jej brakowało – nawet gdy uwzględnimy typowe wydłużacze: jak pięciocalowe obcasy typu szpilki, kapelusz lub nastroszona fryzura. Oczywiście Imma nie została policjantką (choć w młodości marzyła o mundurze i spluwie w torebce) – ale długoletnia, uporczywa i rozsądnie zaprogramowana praca nad sobą zaprowadziły ją na stanowisko wiceprokuratora okręgowego – w Materze (prowincja Basilicata, czyli ta na spodzie włoskiego buta, między obcasem apulijskim a czubkiem kalabryjskim) – mieście, w którym się urodziła. Ma męża urzędnika, nastoletnią córeczkę, charakterek raczej wredny i niewątpliwy talent śledczy – a to dzięki przenikliwości, dyscyplinie intelektualnej, wytrwałości (graniczącej z obsesją), dobrej pamięci i żelaznej logice, którą się z pewną taką wprawą posługuje. Imma jest zatem czymś w rodzaju drzewka bonsai w całej galerii typów kryminalnych…

Ile w Immie jej kreatorka umieściła siebie samej, tego nie wiem. Ale przecież nie mogła kompletnie zlekceważyć tak doskonałego surowca, który miała pod ręką. Załóżmy zatem, że wykorzystała sporo. Choć wyszło, jak wyszło – czyli satyrycznie, dziwacznie, prześmiewczo zgoła… A poza wszystkim Mariolina Venezia – włoska prozaiczka, poetka i scenarzystka telewizyjna – też jest „materaną” (czyli obywatelką rodowitą Matery), więc nie zmarnowała ani tamtejszych okoliczności przyrody, ludzi i okoliczności społecznych tudzież, ani tych specyficznych klimatów, które rozezna tylko ktoś miejscowy.

W rezultacie pani Venezia wykreowała postać charakterystyczną na tyle, by zakłócić stereotyp „seryjnej osoby śledczej” we włoskiej literaturze kryminalnej. Co jednak nie spotkało się z reprymendą publiczności. Widocznie gotowość tejże publiczności do zaakceptowania zmian przemogła inercję przyzwyczajeń. Imma Tataranni – ze wszech miar niekonwencjonalna „osoba śledcza”, budząca raczej politowanie (nawet ochotę do błazeństwa) niż respekt, dla kontrastu uzbrojona w atrybuty i narzędzia opresji przynależne urzędowi prokuratora – tę akceptację zyskała wbrew standardowym okolicznościom. Czemu? Bo włoska literatura kryminalna doby współczesnej obraca się w dość niespodziewanym kierunku. Otóż mianowicie kreuje (i wciąż doskonali ich figury) „seryjne osoby śledcze” (na ogół funkcjonariuszy policji), które to osoby są znacznie ciekawsze niż sprawy, które rozwiązują!

Dla przykładu przyjrzyjmy się pierwszej sprawie, przy której spotykamy prokurator Tataranni – to zabójstwo młodzieniaszka w miasteczku Nova Siri, dźgniętego nożem w nocy po zabawie w dyskotece (miał pieczątkę na przegubie). Sierżant La Macchia – głupek z miejscowego posterunku karabinierów rutynowo założył, że to sprawa narkotykowa. Ale bystra i przenikliwa Imma nie dała się zwieść fałszywym tropom i wątpliwym dowodom… Choć trwało to długo i nie bez przeszkód – dopięła swego, czyli prawdy. A prawda okazała się banalna, aczkolwiek niezupełnie typowa, lecz podłoże objawiło się inne. Stop – i tak już za dużo wyjawiłem!

Więc śledztwo szło swoim torem – niespiesznie, ale przynajmniej nie tylko rutynowymi ścieżkami, korygowane nieco przez panią wiceprokurator. Ale zawiódłby się srodze ten, kto oczekiwałby sprawozdania z dobrej policyjnej roboty czy wykładu psychologii śledczej. Nic z tych rzeczy… Mariolina Venezia oferuje nam w zamian odrobiony w szczegółach, nieskłamany i wielce sugestywny portret włoskiej kobiety pracującej na urzędowym stanowisku państwowym, we wnętrzach i pejzażach włoskiej prowincji, w klimacie kipiącej, nieskrywanej lub tylko kiepsko maskowanej mizoginii męskiego otoczenia. I to jest ta niekryminalna wartość dodana… Chodzi zatem nie tyle o intrygę fabularną, co o opis obyczajów w klasycznym ujęciu i stylu.

To charakterystyczna dla współczesnej włoskiej powieści kryminalnej aberracja – wystarczy poczytać (to przede wszystkim!) cykl Andrei Camilleriego o komisarzu Montalbano z Sycylii, zajrzeć do trylogii Roberta Costantiniego czy do kilku powieści Donata Carrisiego, który – choć mrocznym autorem jest – od wątków pozakryminalnych też nie stroni. Włosi mają pecha, bo najlepszy cykl parakryminalny – czyli wieloodcinkowe story Donny Leon o weneckim komisarzu Brunettim – jest dla nich praktycznie niedostępne, albowiem Donna Leon pisze i wydaje po angielsku, a do tego zabroniła tłumaczyć swe powieści na włoski. Nie wiedzieć czemu – chyba z grzeczności, bo jednak jej liczne dygresje natury politycznej i społecznej dla Włochów jako takich pochlebne nie są.

W sumie zatem „Kamienne miasto” jest zapowiedzią (bo pani Venezia ma na koncie już sporo tekstów o prokuratorce Tataranni, więc wszystko zależy od wydolności translatora) całkiem udanego i wartościowego poznawczo cyklu literackiego o współczesnych Włoszech i o Włochach płci wszelakiej. Zwolennicy dobrej rozrywki kryminalnej in crudo (czyli w stanie surowym) mogą się czuć nieco zawiedzeni, ale w sumie nie jest lektura chybiona. No i z paru powodów da się polubić tę Immę Tataranni…

Tomasz Sas
(03 08 2024)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *