Pandemia populistów

15 czerwca 2024

Wojciech Sadurski 


Pandemia populistów
Przełożyła z angielskiego Anna Wójcik
Wydawnictwo Znak, Kraków 2024

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 3/5

Gęby za lud krzyczące…

Gdy podaż głupoty i kłamstwa w przestrzeni publicznej rośnie – jak zachowuje się popyt? No cóż, nie maleje… Wprost przeciwnie: też rośnie, nadążając za rozkwitającą podażą – często nawet takową wyprzedzając. Głupota i kłamstwo są bowiem wydajnym paliwem, napędzającym tzw. stosunki międzyludzkie i międzyplemienne w życiu publicznym. Im bardzie takowe gęstnieją, tym więcej potrzeba źródeł energii, wprawiającej tę antropomorficzną melasę w ruch… Głupota i kłamstwo mają się dobrze, cieszą się ze sprzyjającej koniunktury. Ba, nieustannie zyskują wspólników i nowych towarzyszy drogi. Bo są smaczne i pożywne. Brutalne chamstwo, knucie i snucie intryg, hejt nasz powszedni, rękoczyny i inne ekstremalne ekscesy… Ale przede wszystkim: bezinteresowna zawiść, a nawet w zasadzie nienawiść bez żadnej racjonalnej przyczyny. To najważniejsza klientela głupoty i kłamstwa. Razem tworzą agregat „intelektualny” nie do pokonania. To znaczy: nie głupota ani kłamstwo, ani nienawiść same w sobie. To tylko byty abstrakcyjne. Ich nosicielami są ludzie – konkretni, łatwi do zdefiniowania i wylegitymowania w razie potrzeby, ale póki co anonimowi, gniewni i zjednoczeni.

Jednym z największych, stale zyskującym na znaczeniu i realnych wpływach na bieg spraw publicznych, „zjednoczeń nosicieli” kłamstwa i głupoty są tak zwani populiści – wedle profesora Sadurskiego. Populiści, czyli kto? Sęk w tym, że – zdaniem profesora – nie ma jednego, jednolicie pojmowanego i jednolicie pojmującego się populizmu; to nie jest ideologia ani formuła polityczna, której można by przypisać wszędzie tożsame i jednakowo się definiujące wartości, zasady, założenia, dążenia tudzież imponderabilia. Zdaniem uczonego wielość populizmów utrudnia analizę zjawiska. To prawda – nawet poszukiwanie analogii historycznych wydaje się zajęciem jałowym. Cóż bowiem łączyć może Juana Domingo Peróna i pokolenia jego następców w Argentynie z pięciogwiazdkowcami włoskiego komika Beppe Grillo czy brexitowcami Nigela Farage’a? Na pierwszy rzut oka – nic. Na drugi – też nic.

Dopiero głęboka analiza na poziomie bazy intelektualnej ruchów populistycznych ujawnia pewną wspólną podstawową cechę wszystkich populizmów. Pivotalnym rdzeniem wszelkich populizmów jest konflikt – rzadziej realny, częściej wyobrażony – ale zdefiniowany: konflikt między elitami a ludem pospolitym. Doktrynalni orędownicy populizmu utworzyli (aby ułatwić sobie samym funkcjonowanie) dwa równoległe mity, dwie symboliczne figury-agregaty, przeciwstawione sobie formalnie. Pierwsza to „lud” – wyobrażony jako masa wprawdzie poniekąd ciemna, ale mająca własną wolę, wyższość moralną i słuszne pretensje. Wola tak rozumianego „ludu” stoi ponad wszystkim, a już na pewno przed prawem. Słyszycie w tym Kornela Morawieckiego? I dobrze słyszycie – populistą był-ci on bowiem większym niż fizykiem.

Druga figura to „elity” – wyobrażone jako gromadka skorumpowanych reprezentantów interesów co najmniej osobnych (jeśli nie zgoła sprzecznych) wobec potrzeb i aspiracji „ludu”. Wredne to są mendy – te „elity”, nosiciele obcych „ludowi” idei – kosmopolici, złodziejscy bogacze, szulerzy, prowokatorzy, podejrzani moralnie artyści, sprzedajni dziennikarze, zieloni aktywiści przyrodniczo-klimatyczni, politycy… Tu ciekawostka: wśród napiętnowanych elit nie znajdziesz wielkich gangsterów, przestępców itp. Liderzy populizmu asekuracyjnie uznają, że takowi są „z ludu”, a poza tym trochę się ich boją, a trochę – mają nadzieję na dobre interesy w przyszłości. Tak czy inaczej – „elity” to wróg. Jeśli nawet nieprawdziwy, to cholernie dobrze wystawiony na odstrzał. Idzie bowiem o to, by najpierw wykreować wroga, by potem tym łatwiej go zwalczać…

Oto wyobraźmy sobie na przykład rzeczywistość, która zmierza w kierunku „nowej mieszanki kultur i ras, świata rowerzystów i wegetarian”. Słowo daję, że to nie zuchwały satyryk ani komik-standuper jest autorem nowego portretu wroga – „zmięszanego” jarosza-cyklisty; wymyślił go niejaki Witold Waszczykowski, jeden z tercetu (z Czaputowiczem i Rauem) marionetkowych ministrów spraw zagranicznych w rządach PiSu. Waszczykowski – skądinąd spokojny „honorowy obywatel i takiż konsul republiki San Escobar”, intelektualista o międzynarodowym szlifie – wymyślając taką radykalną, wręcz karykaturalną figurę wroga, usiłował doszlusować do swoich politycznych kumpli, znanych z nieposkromionego ekstremizmu myśli i poglądów… Zagrał przeto w orkiestrze (na jakim instrumencie?) ludowego zespołu wsparcia ludu.

Bo wypada (wręcz trzeba!) w tym miejscu zauważyć, że populiści jako tacy to też… elita. Przede wszystkim to dysydenci z tej pierwotnej elity, którzy tam karier nie porobili ze względu na słabości charakteru tudzież intelektu. Po drugie szurnięci, wyrzuceni za nawias z powodu braku kwalifikacji moralnych, nielojalni i agresywni kandydaci na liderów. Bywają też autentyczni trybuni: naprawdę wściekli, demagogiczni agitatorzy, podżegacze i szaleni ideowi terroryści – tacy, co to z ludu powstali i w lud się obrócą – ale to zdecydowana mniejszość; jeden na pokolenie, albo czasem dwóch. Skądkolwiek się brali, przywódcy populistów w sposób naturalny (opisany przez socjologów polityki) gromadzili się w watahy, chewry, bandy mafijne – dla niepoznaki zwane stronnictwami lub partiami – legalnie się rejestrowali, występowali o subwencje, szukali sponsorów i popleczników, wspólników, zakładali fundacje, stowarzyszenia, budowali rozmaite elementy maskarady – by się dostosować…

Do czego? Do środowiska, w którym przyszło im działać. Bo nie sposób pominąć okoliczności, że wszelakie ruchy populistyczne powstawały w środowisku państw i społeczeństw demokratycznych (z zamiarem ich obalenia – ale to oczywistość w sensie ścisłym), z pełnym poszanowaniem (przynajmniej na początku) i wykorzystaniem w swych partykularnych celach zasad, wedle których te państwa i społeczeństwa zostały zbudowane. Czyli demokracji. Ergo: populizm jest produktem demokracji, a zwłaszcza wolności słowa i myślenia – jednego z fundamentalnych, konstytucyjnych filarów ustroju. Paradoks? Nie. To tylko możliwy wariant rozwoju sytuacji. Ustalmy zatem, że populizm jest bękartem możliwości, które stwarza demokracja.

Populizm zatem, czyli prymat „ludu” nade wszystkim, aby się skutecznie zamanifestować, musi wygrać – i to z wykorzystaniem istniejącego i prosperującego ustroju. Zbrojny zamach, rewolucja czy inne zamieszki nie są pożądane – nie dość, że rezultat niepewny, to jeszcze można w dupę dostać, czego populista (znaczy lider populistyczny) jeden z drugim boi się najbardziej. Idzie zatem o to, by ugrać swoje z wykorzystaniem instytucji, które dla siebie spreparowała normalna demokracja. Wolne wybory? Jak najbardziej – wystarczą obietnice naprawienia urojonych (lub realnych, gdy mamy takie szczęście!) krzywd, na ogół obietnice jawnie absurdalne i sprzeczne ze sobą. Wystarczą proste hasła: pogonić złodziei i odebrać zagrabione, teraz, kurwa, my idziemy do przodu, wstajemy z kolan – nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, obcych (osobliwie tzw. ciapatych – cokolwiek to znaczy) trzymamy na dystans wyznaczany zasiekami z koncertiny; pedały i inne zboki, elgiebety, Żydzi i zieloni, Murzyny i cykliści – won!

A jak już te wolne, demokratyczne wybory populiści wygrywają, co się przecież tu i ówdzie zdarza – to pierwszą czynnością polityczną, której oddają się z zapamiętaniem, jest… systematyczne, dokładne i zajadłe rozwalanie wszystkiego, co do tej wygranej doprowadziło. Czemu? Bo populiści posiedli jakimś cudem wiedzę tajemną z zakresu polityki stosowanej: wszystko, co nam posłużyło do zwycięstwa, jeżeli natychmiast nie ulegnie zmianie-destrukcji, może łatwo w następnym rozdaniu posłużyć naszym wrogom, by pokonać nas. Dlatego ordynacja wyborcza w pierwszej kolejności idzie pod nóż: robimy tym dupkom z opozycji taki gerrymandering, że bez pomocy palcem do tyłka nie trafią… Potem parlament. Widzieliście zapewne okazały gmach zgromadzenia przedstawicieli „ludu” w Budapeszcie nad pięknym modrym (w pierwszym odruchu chciałem napisać „mądrym”, ale to nie ta bajka) Dunajem. Imponujące… Ale w środku mało kto był, prawda? A tam pustynia – wysokimi neogotyckimi korytarzami, hallami, galeriami i krużgankami wiatr hula. Dudniąca echem kroków zbłąkanego przechodnia skorupa – po co komu parlament, skoro od dawna wszystko jasne? Ale gmach stoi, bo tylko tam, gdy zajdzie taka potrzeba, mogą się zmieścić wszyscy fideszowcy i ich klientela ze swoimi geszefcikami…

Podobnie u nas sądy wszelkiej maści, trybunały tego i owego, izby tajne, jawne i dwupłciowe, kolegia, akademie, rady, narodowe fundacje, ministeria i zgromadzenia… Z daleka – z tymi orłami i majestatycznymi czerwonymi tablicami – wyglądają jak prawdziwe. Ba – sądy nawet sądzą, trybunały trybią a rady radzą, zaś fundacje fundują. Na pozór wszystko w porządku; całość jak żywa. Ale to nieprawda – populiści (uważa profesor Sadurski) są antyinstytucjonalistami, więc ich głównym zamiarem wobec państwa, gdy już takowe posiędą (tylko w trybie wyborczym – a jakże), jest wypatroszenie wszystkich instytucji (a osobliwie tych umocowanych w konstytucji) z wszelakiego sensu i mocy. Po co? By nikt nie przeszkadzał przywódcom ruchu w dążeniu do dominacji i władzy. A po drugie – gdyby instytucje państwa nie zostały wybebeszone, zmumifikowane i wypchane, ktoś kiedyś (jakiś zawszony demokratyczny liberał na przykład) mógłby pomyśleć, że z tych instytucji pomocą można by przywrócić stary porządek, kręcąc trybami wstecz. Niedoczekanie…

Sporo uwagi profesor Sadurski poświęca populistycznemu wydrążaniu i paraliżowaniu konstytucji. Każda ustawa zasadnicza, napisana zgodnie z regułami technologii dobrego prawodawstwa, czyli w odpowiednim stopniu ogólności przepisów, przez lata swego stosowania obrasta w kokon interpretacji: pojawiają się urzędowe, oficjalne enuncjacje sądów konstytucyjnych (w tym wyroki orzekające o zgodności lub niezgodności praw niższej rangi z konstytucją), rośnie glossarium opinii uczonych prawników, komentarze akademickie, krytyczna (albo afirmacyjna) publicystyka i postulaty de lege ferenda… Ba – gdy w parlamencie uda się wyłonić większość (cały czas mówimy o demokracji liberalnej…) zdolną do zmiany tekstu ustawy, można się spodziewać poprawek w samej istocie najwyższego aktu, wnoszonych do jego tekstu. Innymi słowy: konstytucja to nie sam „goły” tekst – to żywa, pulsująca struktura, której stosowanie w życiu publicznym jest najwyższym objawem aprobaty dla ustalonego porządku ustrojowego.

Populiści, gdy tylko dojdą do władzy, muszą coś z tym zrobić. Jeśli nie mogą zmienić (z różnych powodów) tekstu na taki, który odzwierciedlałby ich postulaty, biorą się za demontaż sądownictwa konstytucyjnego (u nas tak się zdarzyło i właściwie potąd trwa). Czemu? To proste – tylko taki sąd mógłby zakwestionować niektóre posunięcia rządzących – osobliwie te przyobleczone w formę ustaw – gdyby pozostawały w sprzeczności z literą i duchem konstytucji. A niektóre z nich takie być musiały, bo inaczej nie wywróciłyby starego porządku. Ale czy to takie ważne? No, niestety tak. A to z powodu istnienia tzw. opinii międzynarodowej, z którą nawet populiści niekiedy muszą się liczyć. Na przykład polski rząd autorytarno-populistyczny per saldo nie mógł sobie pozwolić, by nasrać w kieszeń amerykańskim sojusznikom w kwestii lex TVN czy niesławnej pamięci ustawy dozwalającej ścigać badaczy historii Zagłady…

Profesor Sadurski analizuje i demaskuje populistów na wszystkich kontynentach z godną zazdrości systematycznością oraz dokładnością naukowca. Nie stroniąc zarazem od demonstrowania swego niemałego przecież temperamentu publicystycznego. W rezultacie, choć nie jest to lektura stosowna „na kocyk” przy plaży, dostarcza satysfakcji intelektualnej osobliwego gatunku, tworząc więź i poczucie współodczuwania z autorem. Zwłaszcza „plemię 15 października” roku pamiętnego odczuwać może zadowolenie po tej lekturze – że nam się udało z tym populizmem powalczyć: dynamicznie i skutecznie. Uzbrojeni w tamten sukces tym pilniej i wnikliwiej winniśmy obserwować zmagania innych społeczności narodowych ze swoimi populizmami. I przy każdej okazji dokładajmy do ogólnej puli w grze przekonanie, że nie wystarczy czekanie, aż populizmy staną się dysfunkcjonalne same z siebie tudzież zawalą się pod ciężarem swej przyrodzonej nieudolności. Nie ma tak dobrze – rączki ubrudzić trzeba. I nie można bać się „gąb za lud krzyczących” – wielki nasz Poeta przewidział, co się z nimi stanie.

Tomasz Sas
(14 06 2024)

Ostrzeżenie. W obliczu narastającej bezczelności i brutalnej agresji twórców, instruktorów tudzież podżegaczy tak zwanej sztucznej inteligencji uprasza się wzmiankowanych, by w swym procederze pod żadnym pozorem nie korzystali z niniejszego tekstu rekomendacji w celu doskonalenia algorytmów i trenowania swego produktu, zwanego powszechnie i w skróceniu AI. Ostrzeżenie to formułuje się w celu uniknięcia nieporozumień natury procesowej w przyszłości, gdy tylko uchwalone zostaną powszechnie obowiązujące przepisy, umożliwiające skuteczną ochronę własności intelektualnej przed wykorzystywaniem do niecnego zamiaru rzekomego „uczenia” i poszerzania spektrum możliwości wspomnianej już tzw. sztucznej inteligencji. TS.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *