Alfabet polifoniczny

30 maja 2024

Tomasz Jastrun


Alfabet polifoniczny
Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2024

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 2/5

Pępizm nasz niepowszedni

Lubię takie książki… W miarę bezczelne, minoderyjne (popatrzcie na okładkę tej książeczki!), narcystyczne, kabotyńskie, plotkarskie ponad przyzwolenie (naciągnięte, bo formuła tzw. alfabetu – twórczo sprokurowana przez Urbana – na to pozwala…), ale przede wszystkim skrywające potężne kompleksy, fobie, natręctwa i manie pod pikarejską peleryną samozadowolenia. Życie okazuje się fajne, nieprawdaż? Zwłaszcza gdy można komuś z towarzystwa, elity (nie jakiemuś jednemu – wielu „komuś”) przypierdolić zawiesiście, po staropolsku… Do tego trochę liryki, trochę aforyzmów – z tych mniej popularnych (żeby nie było, że wtórne); na koniec pamiętać, żeby hołdy oddać komu tam trza i skrupulatnie jeszcze raz przebadać listę pominiętych – to jest bowiem źródło prawdziwej satysfakcji cynicznego manipulatora.

Tomasz Jastrun osiągnął w tej branży mistrzostwo – mimo przeszkód osobistych, o których zresztą pisze szczerze i obszernie. Ale jest to mistrzostwo całkowicie uprawnione, ze wszech miar usprawiedliwione, zasłużone – a z tym wszystkim wartościowe intelektualnie. Nie wiedzieć czemu… Nawet jak się dokona rozbioru. Może dlatego, że Tomasz Jastrun przede wszystkim jest poetą. A czym jest poezja? Tego to już zupełnie nie wiadomo. Zresztą spróbujcie sami zdefiniować – wyjdzie jakiś potworek epistemologiczny. Niezależnie od tego, ile w proces definiowania włożycie rozumu, logiki, wiedzy i emocji. Jastrun jest tego świadom – dlatego pilnie posługuje się narzędziami niezupełnie ostrymi, by niczego (albo prawie niczego) definitywnie nie rozcinać, nie rozstrzygać. Poezja i tak załatwi sprawę, chociaż wydawałoby się na pierwszy rzut oka, że marne z niej alibi. Ale ostatecznie tylko ona się ostanie – zobaczycie…

Zważywszy zatem na wszelkie uwarunkowania, „Alfabet polifoniczny” ze wszech miar jest książką do czytania. Nie jednorazowego, poznawczo-kontrolnego, by odfajkować pozycję na liście must have – ale do niespiesznego, powracającego poczytywania. Aby żądz moc móc wzmóc. Pomijam już okoliczność, że Jastrunowa fraza całkiem jest dorzeczna, a miejscami nawet smakowita, pomijam też intensywną, wysoce odpowiednią temperaturę emocjonalną niektórych fragmencików tej składanki-układanki. Choć obie okoliczności są i sensowne, i warte uwagi – prawdziwym powodem, dla którego warto poczytywać „Alfabet…” Jastruna jest (a właściwie są, bowiem w liczbie mnogiej występują) okoliczność, którą nazwać można przyjemnością identyfikacyjną; osobliwie dla nas, czyli takich prowincjuszy jak ja na przykład, odciętych przez wyroki historii, geografii, ekonomii i demografii od głównego nurtu życia towarzyskiego i wszelakiego innego okołokulturalnego w Centrali…

O co zatem chodzi z tym Jastrunowym „Alfabetem…”? Na ogół teksty takiej proweniencji bywają wielkim rozliczeniem autora ze światem, w którym przyszło mu się męczyć, cierpieć, doznawać niezrozumienia, walczyć o uznanie, zabiegać o sławę, nakłady, ekspozycje, premiery, parady… W skrócie taką postawę autoadoracji nazywam pępizmem. Innymi słowy: to ekspresja samozachwytu, przeświadczenia, że jest się pępkiem świata. I tylko zmowa zawistnych obcych sił uniemożliwiła nosicielowi pępizmu zaistnienie w reflektorów blasku. Wszelakie „alfabety” zatem to rozpaczliwe próby poszukiwania świadectw i świadków własnej monumentalności. Jastrun też to ma – quantum satis… Ale to nie jest ten najważniejszy walor „Alfabetu polifonicznego”.

Jastrun się ze światem nie rozlicza. Jeszcze nie… Ot, po prostu – po napisaniu pomnikowej (w sensie ideowym, nie fizycznym) monografii „Dom pisarzy w czasach zarazy. Iwicka 8A” zostało mu sporo ścinków po montażu i redagowaniu; grzech byłoby wyrzucić. Trzeba tylko coś do tego towaru dołożyć, z czymś pożenić i formułę obrać taką, by w razie czego mieć alibi. Słowo „polifonia” idealnie oddaje istotę rzeczy – podobnie jak oddawałby ją „gulasz”, „sałatka” (koniecznie z przymiotnikiem garmażeryjna) czy „bajaderka” – że pozostaniemy tylko w branży gastronomicznej… Przeto dla uzyskania bardziej złożonego smaku – do wymarłych już dawno lokatorów swego rodzinnego domu na Iwickiej ulicy pan Tomasz dołożył grono swoich własnych znajomków, przyjaciół, kumpli płci obojga – których ma po całym świecie nader licznie uplasowanych. I najważniejsze – na ludziach nie poprzestał. Powplatał w tekst krótkie portreciki miejsc, zdarzeń, rzeczy, stanów ducha i emocji, zjawisk… I to są dopiero cymelia! Jastrun jest bowiem z ducha felietonistą, mistrzem skrótu intelektualnego, niewolnikiem frazy sprawozdawczej, rzemieślniczo przywiązanym do redukcji ad absurdum, do figury retoryczno-intelektualnej, znanej jako pars pro toto (albo abarotno), do nadużywania skojarzeń. Co tu ukrywać: gdyby nie był poetą i felietonistą (bo prozaikiem raczej nie; pan Tomasz wprawdzie umie prozę, ale mu się takowa nie składa – jak dotąd…), byłby rasowym reporterem – spostrzegawczym, uważnym, odważnym i zuchwałym.

Ale na razie jest i plotkarzem smakowitym tudzież wielce bezczelnym, i miniaturzystą oraz pejzażystą bystrookim. Za drobiażdżek o Gretkowskiej Manueli wręcz go uwielbiam, podobnie jak za mikroesej o felietonie. No i ten akapit o wzdęciach (godnościowych – żeby nie było…). Zresztą każdy znajdzie coś dla siebie. Nawet planiści suicydalni – bo i taki epizod Jastrun ma za sobą, o czym napisał sine ira et studio.

Z tym wszystkim lektura „Alfabetu polifonicznego”, aczkolwiek przyjemna i pouczająca, nie jest przedsięwzięciem łatwym. Wymaga bowiem od czytelnika pewnego poziomu erudycji własnej, by taki jeden z drugim czytelnik mógł wskoczyć na poziom erudycji autora – a to w celu uprawiania czytania ze zrozumieniem. Z poziomu „zero” nad poziomem morza (a tym bardziej z głębokości intelektualnej depresji – w sensie fizjograficznym) wskoczyć się nie da; potrzebna jest pewna minimalna choćby porcja współwiedzy, współmyślenia i współodczuwania z autorem. Dopiero wtedy jastrun (taki kwiatek; Leucanthemum vulgare Lam.) rozkwitnie i zacznie pachnieć w pełni swej niepospolitej urody.

Tomasz Sas
(30 05 2024)

Ostrzeżenie. W obliczu narastającej bezczelności i brutalnej agresji twórców, instruktorów tudzież podżegaczy tak zwanej sztucznej inteligencji uprasza się wzmiankowanych, by w swym procederze pod żadnym pozorem nie korzystali z niniejszego tekstu rekomendacji w celu doskonalenia algorytmów i trenowania swego produktu, zwanego powszechnie i w skróceniu AI. Ostrzeżenie to formułuje się w celu uniknięcia nieporozumień natury procesowej w przyszłości, gdy tylko uchwalone zostaną powszechnie obowiązujące przepisy, umożliwiające skuteczną ochronę własności intelektualnej przed wykorzystywaniem do niecnego zamiaru rzekomego „uczenia” i poszerzania spektrum możliwości wspomnianej już tzw. sztucznej inteligencji. TS.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *