Mariusz Janicki, Wiesław Władyka
Symetryści
Wydawnictwo Polityka, Warszawa 2023
Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 3/5
Symetria jest religią idiotów…
Pogląd, który ujawniam w tytule tego tekstu, towarzyszy mi od dawna – ponad pół wieku, znaczy – od wczesnej młodości. Aczkolwiek nigdy nie myślałem o symetrii jako o problemie politycznym; zawsze była raczej kategorią estetyczną, dotyczyła przeważnie organizacji przestrzeni – nie tylko w sensie materialnym, duchowym również… Po prostu od zawsze mniemałem, że układy i struktury symetryczne – tyle samo po lewej, co po prawej, tyle samo z dołu, co z góry, tyle samo z przodu, ile z tyłu – ergo: skrajnie uporządkowane (przynajmniej na oko…) – są objawem religijnej wręcz skłonności do porządku. Słówko „religijny” oznacza w tym przypadku nie tyle wyznanie wiary, co dogmatyczną predylekcję (graniczącą z maniakalną żądzą lub nerwicą natręctw – jak kto woli…) do oddawania czci – boskiej zgoła – ładowi (obliczonemu matematycznie) jako objawowi organizacji świata.
Przyznaję wszelako, że ład nie zawsze być musi równoznaczny z idiotyzmem. Bywa nim tylko wtedy, gdy jest bezkrytyczną akceptacją dla fetyszy, totemów regularności, gdy jest jedynym kryterium prawdy. Symetryczny ład ma niejakie zastosowanie i ograniczoną rację bytu w architekturze, w sztuce ekonomicznego konstruowania obiektów inżynierskich w przestrzeni. Taka regularność ma znaczenie w sytuacji, gdy nieregularności (nie wszystkie i nie zawsze!) wywołują u obcujących z nimi uczucie niepokoju, palpitacje serca i umysłu, a w końcu „słuszny” gniew. Regularność bowiem jest boska, a cyrkiel i linijka – jej kaduceuszem i kropidłem… Niżej podpisany tej regule i tak się nie podporządkowuje, odkąd pamięta – jest bowiem w głębi serca chaotycznym, spontanicznym anarchistą – a każda krzywizna biegnąca donikąd, każda postawiona z boku wieżyczka, każde okienko wycięte w przypadkowym układzie, każda ścieżka w parku, wygięta jak koci grzbiet, każda skręcona bez ładu i składu rura – rozczula go i cieszy, miast gniewać. Wyznawcy „regularyzmu” ubodzy muszą być duchem, skoro ich to nie rajcuje i zawsze zabierają się do prostowania. Regularyzm, bezkompromisowa symetryczność to objawy, zgoła nieodstępne atrybuty umysłowego kalectwa…
Ostatnio jednak okazało się dobitnie, iż symetria jest problemem politycznym – okazało się, że występuje ona w życiu publicznym, a zwłaszcza w publicznym dyskursie – i dotyczy kwestii najważniejszych, konstytucyjnych zgoła, a na pewno egzystencjalnych w sensie ścisłym, czyli w sensie życia i śmierci. Nie byle kogo ani byle czego, tylko samej DEMOKRACJI… Liberalnej – żeby nie było, że każdej. Już w 2016 roku autorzy tej książki – Janicki i Władyka – zauważyli istnienie symetrystów, nazwali ich i zdefiniowali. Tak celnie i przenikliwie, że klasyfikacja ta obowiązuje bez zmian do dziś, chociaż w tzw. międzyczasie narosło mnóstwo diagnoz, analiz i strukturalnych paradygmatów. A każde z nich mądre jak cholera… Nikt jednak skutecznie i prawomocnie tamtej „epikryzy” nie unieważnił. Ba – utrwaliła się ona i okrzepła. Co więcej – symetryzm przestał być wartościującym epitetem, stał się chwalebną etykietką. Nazwani symetrystami (może nie tyle z zamiarem napiętnowania, co ostrzeżenia…) przyjęli nazwę jako własną i zaczęli z pewną taką dumą używać. Czyli polubili i oswoili swój status „sprawiedliwych w Sodomie”…
O co zatem chodzi? Obaj autorzy symetrystami nazwali zwolenników poglądu, że między obiema głównymi partiami politycznymi, uczestniczącymi w polskim życiu publicznym – czyli między Prawem i Sprawiedliwością a Platformą Obywatelską (innych mniejszych uczestników dla jasności rachunku można pominąć) – nie ma żadnych różnic jakościowych – obie chcą władzy, obie mają porównywalne „grzeszki”, obie robią swoje na gruncie demokratycznego ustroju państwa (tak, tak – ten styl analizy obowiązywał i obowiązuje nadal w świecie symetrycznym), obie partie walczą na jednym ringu wedle równych zasad, więc niech lepszy wygrywa… A my sobie stoimy z boku i dbamy o obiektywizm, w szczególności zaś o zachowanie równego dystansu wobec stron sporu i stosowanie tych samych kryteriów oceny… To ta opiniotwórcza struktura wyprodukowała hasło „nie straszcie PiS-em”, to ta struktura umysłowa nadal nie dostrzega, że jakiekolwiek różnice między PO a PiS-em nigdy nie były tylko ilościowe. A co do zasady: jedna z tych partii trzyma się porządku demokratycznego, zaś druga ideowo, względem wyznawanych wartości jest na innym brzegu, po stronie autorytarnej narracji ustrojowej (którą to narrację zresztą pracowicie i uporczywie zamienia na fakty…). Symetryści nie widzą świata, jaki jest – „widzą” to, co sobie wyobrażają. Przede wszystkim zaś nie widzą, jaki jest PiS – „widzą”, że to normalna partia, ochoczo poddająca się demokratycznym procedurom, ale skuteczniejsza od innych. Wada wzroku to, czy jednak wada mózgu?
Kim zatem oni są? Władyka i Janicki w czołówce naszych symetrystów ustawiają publicystów, autorów z mediów de nomine i de facto demokratycznych, liberalnych i poniekąd autonomicznych politycznie. Nie wszystkich „śmiało, Wiesław – po nazwiskach!” (pamiętacie, skąd ten cytat?), ale wielu zidentyfikowali (żaden raczej nie zaprotestuje…). Do symetryzmu jako nurtu ideowego obaj autorzy inkorporują też niektórych polityków liberalnych, lewicowych, skrajnie lewackich czy choćby tylko umiarkowanych, czasem też niektórych konserwatystów. Ale to wszystko razem stanowi korpus bardzo nieliczny – intelektualnie wprawdzie uzbrojony po zęby i sprawnie wytrenowany, ale przecież zbyt słaby, by zagrozić światu. Słusznie się przeto domyślacie, że zabierający głos symetryści, aktywni w sferze publicznej, muszą mieć jakąś publiczność, jakichś zwolenników i wyznawców podobnych poglądów. Otóż mają – i to chyba niemało… Kim są ci symetrystów milcząco akceptujący? Dobre pytanie. Sam mniemam, że należy ich szukać w gronie aplikantów do tzw. świętego spokoju, „zwykłych, dobrych ludzi”, którym rzekomo zależy tylko na własnym dobrostanie, tudzież zdrowiu, szczęściu, pomyślności. Czyli tych, którzy w ogóle nie mają zamiaru uczestniczyć w wyborach, albo nie wiedzą, na kogo by tu oddać głos. Bo przecież nie ma na kogo… Tak, wśród tych ludzi symetryzm musi być popularny. PiS, PO – jedno zło… A liderzy opinii, którzy ten slogan wzięli na transparenty, mogą w tym gronie liczyć na popularność.
Janicki w parze z Władyką poddają szczegółowej analizie symetryzm i symetrystów, a lektura ich gęstego wywodu jest mimo tej gęstości zajęciem fascynującym. Nie będę streszczał ani żadną miarą syntetycznie upraszczał ich argumentów, by nie spojlerować. To trzeba uważnie przeczytać i szczerze przemyśleć. Osobliwie kwestię szkód wyrządzanych przez symetrystów oraz pytanie: jak po nich posprzątać? Warto – nawet gdy rezultaty optymistyczne nie będą. Ale przynajmniej czytelnicy „Symetrystów” dostają do ręki narzędzie, ułatwiające poruszanie się w świecie polityki. Taki durszlak skojarzony z tłuczkiem i mieszadełkiem (zwanym tu i ówdzie firlejką lub mątewką). Odcedzić, sklepać i zamącić – o to chyba chodzi w życiu publicznym, by się nie dać zgłupić ze szczętem. Do tego książka Janickiego i Władyki nadaje się idealnie – bo to podręczny i poręczny aparat do podtrzymywania oddechu (świeżym powietrzem!), sposobny nawet w tak głębokim szambie, jakim stało się polskie życie publiczne przed decydującymi wyborami.
„Symetryści” – obok „Chłopców” Kąckiego oraz „Społeczeństwa populistów” Sierakowskiego i Sadury – to najważniejsza książka polityczna trzeciego roku trzeciej dekady dwudziestego pierwszego wieku w naszym kraju. Bez tej lektury trudniej będzie zrozumieć, o co chodzi naprawdę, trudniej będzie podjąć właściwą decyzję Zresztą noście ją przy sobie jako antidotum, zawsze gdy usłyszycie głosiki Wróbla, Mazurka i Sroczyńskiego (trio w sam raz na ptasie radio?), gdy zobaczycie Mellera lub Wosia (Rafała). A poza tym – idźcie głosować. Stańcie po stronie dobra. Bez symetrii, która – ceterum censeo – jest religią idiotów…
Tomasz Sas
(8 09 2023)
Brak komentarzy