Maciej Hen
Segretario
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023
Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5
Miała baba Kallimacha…
Melduję najuprzejmiej, że romans epistolarny ma się dobrze… Historyczny – ma się rozumieć (współczesnego rzadko kto próbuje – zresztą któż dziś pisze listy…). Obrodziło – jak na specyficzny, nie tyle nawet niszowy, co zgoła dziuplowy charakter tej formuły literackiej. Kilka tygodni temu (dokładnie 21 kwietnia) miałem honor (i niemałą przyjemność tudzież zabawę) rekomendować w tym miejscu „Burzę i zwierciadło” Krzysztofa Mrowcewicza – szekspirowską z ducha apokryficzną kolekcję „listów” barokowego poety Naborowskiego do księcia Krzysztofa Radziwiłła. A tu już nadeszła pora na drugi romans epistolarny – „Segretario” Macieja Hena. I ten-ci dopiero jest volumen formosus!
Maciej Hen – człowiek wielu ładnie rozwiniętych talentów (ma tę skłonność po tatusiu imieniem Józef) – jako jedną z dróg swej aktywności intelektualnej obrał fabułę, powieść historyczną. Po debiutanckiej w tym gatunku „Solfatarze” z 2015 roku – opowieści o ludowej, krwawej ruchawce w Neapolu w połowie XVII wieku – w drugim swym kroku na arenie historii zrobił wypad do Krakowa AD 1496, podczas panowania Jana Olbrachta z domu Jagiellonów. Ale nie jest to prowincjonalna awanturka – przeciwnie: paneuropejska jest co się zowie. Od Wilna i Torunia po Cypr i Kretę, od Heidelbergu przez Rzym po Konstantynopol i Lwów… Wielonarodowa, wielokulturowa, wielostanowa, wielojęzyczna, wielowyznaniowa i obupłciowa w sensie ścisłym, najściślejszym, jaki można sobie wyobrazić.
W ów czas, czyli sam schyłek (właściwie zaś finał…) tzw. Jesieni Średniowiecza (posłużmy się terminologią Huizingi…), gdy Kolumb przetarł już szlak do Nowego Świata, a feudalny uniwersalizm powoli ustępował miejsca rodzącym się w bólach wspólnotom, których wyznacznikami stawały się niespiesznie pogłębiające się różnice językowe, odrębne mity założycielskie, preferencje religijne i osobne interesy (później z rewerencją nazywane racjami stanu), Europa wciąż była (oczywiście nie dla wszystkich, to kwestia jak najściślej stanowa – dziś powiedzielibyśmy, że klasowa…) całkiem niezłym miejscem do życia. Podróżowało się łatwo (choć długo i w pewnym sensie drogo…), a przekraczanie licznych granic nie nastręczało trudności, poza celno-finansowymi (urzędowa ksenofobia była zjawiskiem nieznanym) – no, chyba że ktoś akurat w okolicy jakąś wojnę prowadził. Większych barier, poza okresową lub permanentną niesposobnością dróg, nie było.
Na znaczeniu zyskiwała pankontynentalna wspólnota intelektualna, promieniująca z Włoch, krajów języka niemieckiego (i w znacznie mniejszym stopniu z Francji) – wciąż ugruntowana wspólną i powszechną znajomością łaciny. Wystarczyło ten język znać, a do tego jeszcze któryś dialekt niemiecki lub włoski (nie od rzeczy było też posługiwać się językiem jidysz), by w obrębie Europy podróżować bezpiecznie i owocnie (może wyjąwszy ziemie ruskie pod władzą Moskwy). Filozofowie, lekarze, architekci, poeci z ziem włoskich i niemieckich, cierpiący niedostatki materialne (nadprodukcja absolwentów uniwersytetów wobec zbyt małej populacji mecenasów, mogących im zapewnić byt dostatni) szukali dla siebie miejsca pod niebem obcych (ale bez przesady) krain – z obopólnym pożytkiem. A poza tym w miarę regularnie kursowały poczty – Thurn und Taxisów i zwłaszcza domu bankowego Fuggerów, który miał filie i faktorie niemal wszędzie (bodajże nawet w Archangielsku), więc i w Krakowie oczywiście.
Kraków stawał się wtedy w Europie miastem niepoślednim, był stolicą i domem rodzinnym (wtedy już bardziej niż Wilno) mocarnej i wpływowej dynastii Jagiellonów. W 1496 roku (czyli wtedy dokładnie, gdy Maciej Hen swoje listy umiejscowił), bracia Władysław, Jan Olbracht i Aleksander nosili europejskie korony: ten pierwszy czeską i węgierską, ten drugi – polską, a trzeci – książęcą mitrę Wielkiego Księstwa Litewskiego. Razem bez mała jedna trzecia Europy – od Adriatyku i Morza Czarnego po Psków, Smoleńsk i Wiaźmę… Nieżyjący już brat Kazimierz miał zadatki na świętego kościoła katolickiego (którym został oficjalnie sto z okładem lat później), brat Fryderyk był kardynałem i prymasem Polski, a najmłodszy Zygmunt sposobił się do panowania; gdy później wstąpił na polski tron, zwano go Starym… Kraków był jednym z głównych centrów europejskiej dyplomacji i nieformalną „bramą na Wschód”, znaczącym centrum handlu z Orientem, a dzięki uniwersytetowi – ważnym ośrodkiem wymiany nowych idei tudzież nauki (na osobliwie wysokim poziomie stała wtedy krakowska matematyka, astronomia i medycyna).
Niczego dziwnego zatem w tym nie ma, iż dwaj (a właściwie dwoje, ale to się później objaśni…) główni bohaterowie, choć w różnym czasie i z różnych powodów, osiedli w Krakowie, wielce sobie ten pomysł chwaląc – mimo iż jeden był Włochem (konkretnie Toskańczykiem z San Gimignano), a drugi Niemcem z Palatynatu – konkretnie z Heidelbergu. Ten pierwszy nazywał się Filippo Buonaccorsi i miał już za sobą awanturniczą przeszłość, gdy w 1471 roku (a może na wiosnę 1472…) pojawił się w Krakowie. Był klasycznym renesansowym humanistą – poetą i prozaikiem, historykiem, dyplomatą, nauczycielem. Do Polski trafił, uciekając z Włoch (przez Konstantynopol), ścigany za udział w spisku na życie papieża Pawła II. Sam się przezwał Kallimachem – a to na cześć Kallimacha z Cyreny – starożytnego filozofa, subtelnego poety, bibliotekarza księgozbioru aleksandryjskiego, pierwszego chyba w dziejach historyka literatury. W Krakowie objął posadę nauczyciela królewskich synów, był doradcą Jana Olbrachta, w jego imieniu prowadził kilka misji dyplomatycznych, pisał dzieła historyczne (m.in. o Władysławie Warneńczyku), uprawiał też bieżącą i zaangażowaną publicystykę polityczną – był zwolennikiem zdecydowanego uniezależnienia się Polski od papiestwa i jego polityki, nalegał na podjęcie akcji antytureckiej; ale pisywał też subtelne wiersze miłosne – erotyki bez mała…
Ten drugi bohater „Segretaria” – z woli autora Hena narrator fabuły całej, albowiem on-ci jest autorem listów, z których powieść się składa – to, jak się już wspomniało, Niemiec z Heidelbergu. A właściwie Niemka, którym to wyznaniem cały koncept Henowy zdradzam. I o wybaczenie czytelników proszę, albowiem innego wyjścia nie znajduję. Panna Gredechin Specht, 23-letnia heidelberżanka, córka żołnierza, inwalidy-weterana wojen polsko-krzyżackich (oczywiście z tamtej drugiej strony), trafiła do Krakowa z ciekawości. Po śmierci ojca nastolatka postanowiła ruszyć w drogę, by uciec od grożącej jej mieszczańskiej rutyny: szybkiego zamążpójścia, rodzenia dzieci i nudnej egzystencji w murach niemieckiego miasta. Z niewielkiej kwoty spadku kupiła konia, przebrała się w męskie ciuchy i jako młodzieniec Georg Starkfaust, szukający lepszej edukacji i poprawy bytu, przyłączyła się do niejakiego Celtisa – niemieckiego humanisty, wykładowcy uniwersyteckiego i poety, który też szukał sobie miejsca w Europie. Po dwóch latach wędrówki dotarli do Krakowa, gdzie Celtis dostał posadę wykładowcy na uniwersytecie, a Gredechin/Georg zapisała się/zapisał na studia, podejmując też pracę (sekretarza) w domu Filipa Buonaccorsiego – Kallimacha – znajomego Celtisa i królewskiego doradcy. Po dziewięciu latach Gredechin/Georg (już wówczas student medycyny, zmierzający do uzyskania chwalebnego dyplomu) odnowiła/odnowił korespondencyjnie znajomość z dzieciństwa, z niejaką Enneleyn Weidemann, córką lekarza z Heidelbergu (którą w tzw. międzyczasie wydano za mąż za niejakiego Pfeiffera, miejscowego majstra strycharskiego). To właśnie jej (bo pisze jako kobieta, porzucając męskie wcielenie) listy z roku 1496 tak pracowicie i fenomenalnie (w sensie literackim) zapokryfizował Hen…
Szczegóły tej korespondencji zostawiam czytelnikom do samodzielnego przepracowania; spieszę tylko z zapewnieniem, że moralny odruch dyskrecji, nakazujący porzucenie zamiaru czytania cudzych listów, należy w tym przypadku całkowicie powściągnąć, oddając się grzesznej ciekawości – nieodrodnej części prawdziwej natury człowieczej. Hen Junior wiele bowiem uczynił, byśmy z lektury tej nauki stosowne pobrali, bawiąc się przy okazji i doskonaląc. Po pierwsze: do poszerzenia i umocnienia poznawczego aspektu listów Gredechin/Georga przyczynia się pewna taka ich nadmiarowość relacji z tamtoczesnej rzeczywistości. Trudno bowiem przypuścić, że Enneleyn – młodą mieszczkę z odległego Heidelbergu, zajętą (skądinąd rutynowym i nudnym) prowadzeniem gospodarstwa i seryjnym rodzeniem dzieci swemu strycharzowi – interesują aż do stopnia ostatecznej szczegółowości niuanse polskiej polityki, życie intelektualne Krakowa, żydowskie obyczaje łaziebne i matrymonialne, moralne dylematy jej przyjaciółki, powiązane z czysto kobiecym uczuciem miłości, jaką żywi wobec swego pryncypała (co oznaczało krytyczny dystans wobec jego miłosnych przygód na innych poletkach…) czy zagadnienia studiowania nauk medycznych i wiedzy tajemnej, że o praktykowaniu epidemiologii nie wspomnę.
Ale załóżmy, że Enneleyn była osóbką równie bystrą i ciekawą świata, co jej przyjaciółka Gredechin, a szczegółowość listów – dzięki temu usprawiedliwiona, podobnie jak usprawiedliwiony jest istotny dla całej narracji pewien feministyczny, równościowy aspekt tej korespondencji. Co zresztą wynika z wielce aprobującego nawiązania do historii Nawojki – rzekomej pierwszej studentki krakowskiej akademii (ale podobno niejedynej na tamtym wczesnym etapie jej dziejów). Dzięki temu założeniu opowieść Hena nabiera pewnej takiej uniwersalnej wartości – oto na naszych oczach rodzi się świat nowy (a może tylko odrodzony – jako intelektualne continuum klasycznego hellenołacińskiego universum, krainy marzeń wszystkich uczonych humanistów, polihistorów i pożeraczy ksiąg). Pamiętamy z nauk historii, że długo to nie potrwało – renesansowy Świat Nowy wkrótce utonął w krwawej mgle wojen religijnych na naszym kontynencie. A to, co po nich zostało, gdy owa mgła opadła, już w niczym nie przypominało tamtego klasycznego mitu. W szczególności zaś „powyginali” (kto pamięta, skąd pochodzi to pyszne słówko „powyginali”?) i raczej już nie wrócili tamci uniwersalni humaniści – poeci, retorzy, nauczyciele, filozofowie, czerpiący wprost z zasobów zaprzeszłego świata starożytnego, przedchrystusowego. Hen przeto pozwala nam dotknąć świata, który krótko trwał, ale za to był piękny… I to wartość tej lektury największa.
Tomasz Sas
(06.05.2023)
Brak komentarzy