Donna Leon
Pierwiastki śladowe
Przełożył Marek Fedyszak
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2023
Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 2/5
A woda sobie płynie jak gdyby nigdy nic…
Upał w Wenecji to katorga… Wprawdzie takiego ponadczterdziestostopniowego nad kanałami nie doświadczyłem, ale trzydziestostopniowe plus i owszem. Latem we Włoszech takie temperatury to skądinąd norma, ale nad laguną, gdzie mikroklimat ma specyficzne, osobliwe właściwości biometeorologiczne, ta norma staje się torturą… Po pierwsze – smród… Upały i susze obniżają poziom wody; a gdy wody jest mniej, poziom stężenia w niej ścieków rośnie. Gdy wody jest mniej, odsłaniają się zakamarki linii brzegowej, wypełnione mułem, osadami i trwałym amalgamatem produktów trawienia tudzież komunalnych śmieci – intensywny, drażniący zapach jest cechą immanentną tego procesu hydrogeologicznego. Gdy wody jest mniej, niektóre kanały tracą swe właściwości trakcyjne, przeto umiarkowanie sprawna w normalnych warunkach flota pływających śmieciarek nie wszędzie dociera – hałdy odpadów na rivach rosną i z dnia na dzień dają o obie znać coraz intensywniej. Co tu ukrywać – w czas letnich upałów stary menel po nocy złej tak nie śmierdzi, jak potrafi cuchnąć wysychająca Serenissima… A poza tym – no cóż: słówko canale (kanał znaczy) nie bez powodu blisko plasuje się słownikowo inżynierskiego pojęcia kanalizacji – struktury (jak powszechnie wiadomo) raczej nie służącej do wyrobu perfum. Zresztą w Italii od czasów króla Tarkwiniusza (VI wiek przed naszą erą), a już na pewno od epoki cesarza Wespazjana (rok 70 naszej ery) wiadomo, że tylko pieniądze nie śmierdzą, a i to podobno nie zawsze…
W takiej osobliwej anomalii klimatycznej nasz przyjaciel commissario Brunetti, zamiast udać się na nadmorski urlop (ech, ta bryza adriatycka…), względnie do alpejskiego uzdrowiska, gdzie mikroklimat regulowany jest oddechem lodowców, tkwi w swej ukochanej Wenecji jak na rozgrzanej patelni i przyjmuje sprawę, o której rozwikłanie poprosiła umierająca (na raka) w hospicjum kobieta. Sprawa okazała się nie taka banalna, jak z początku policjanci sądzili. Otóż mąż umierającej kilka tygodni wcześniej zginął w wypadku, a ona sama (z prozaicznego powodu – brak środków na kontynuację) trafiła z prywatnego hospicjum do charytatywnego, komunalnego szpitala weneckiego Fatebenefratelli. Śmiertelnie chora wdowa, powodowana zapewne chęcią oczyszczenia sumienia, wyznała, iż środki, dzięki którym miała miejsce w hospicjum, to „złe pieniądze” były. A jej mąż nie zginął w wypadku na skutek kaprysu losu. Został zabity…
Brunetti akurat w te upały nie miał nic poważniejszego do roboty (poza pewnym na poły prywatnym zleceniem od upierdliwego szefa – wicekwestora Patty), więc wespół z commissarią Griffoni tudzież inspektorem Vianellą niespiesznie począł badać wątpliwości pacjentki hospicjum – signory Toso, co przede wszystkim oznaczało powrót do okoliczności śmierci jej męża – Vittoria Fadalto. Okazało się, że Fadalto był chemikiem i pracował w firmie co prawda prywatnej, lecz pełniącej niezwykle ważną rolę publiczną, wręcz strategiczną, w regionie Veneto – mianowicie u dostawcy wody do celów spożywczych i komunalnych. Firma Spattuto Acqua zajmowała się poborem wody z własnych i dzierżawionych ujęć, jej uzdatnianiem i dystrybucją wodociągami po mieście i okolicach. Vittorio Fadalto był kimś w rodzaju wędrownego kontrolera, regularnie odwiedzającego punkty poboru wody, pobierającego próbki, badane potem na zawartość wyspecyfikowanych w umowie między firmą a władzami municypalnymi substancji istotnych z punktu widzenia czystości wody kierowanej do sieci przesyłowych. Czy to aby może być korupcjogenne stanowisko pracy? Oddio – jeszcze jak! We Włoszech? To jak element krajobrazu…
Gdy Brunetti i jego koledzy zyskali obraz sytuacji, zyskali też pewność, że chodzić może o poważne przestępstwo, ale przy okazji zyskali też bolesną (dla praworządnych stróżów porządku publicznego i ducha ustaw karnych) świadomość, jak trudne to wszystko jest do udowodnienia, a po nim – skazania winnych i odprawienia ich z życia publicznego ze sprawiedliwymi wyrokami. Jak sobie z tym poradzili? Dobra – tradycyjnie zostawmy to czytelnikom do samodzielnego rozczytania. Mamy wszak umowę, by nie spojlerować… W każdym razie godzi się zauważyć, że Donna Leon wciąż w niezłej, godnej podziwu formie fabularnej. Intryga i narracja bez poważnych zarzutów. Się czyta.
Jakkolwiek jednak potoczy się ta historia i czym się skończy, to tylko fabularne rusztowanie, z bylejakiego drutu i patyków związane – szkielet, jak w warsztacie rzeźbiarza. Dopiero oblepienie takowego gliną wedle wskazówek wyobraźni artysty daje jakie takie pojęcie o wartości całego dzieła. Donna Leon nigdy nie należała – i i nadal nie należy – do grona autorów kryminałów, skupiających się na samej intrydze. Przeciwnie, ona tkwi na protiwpołożnym biegunie – tam, na antypodach, intryga sensacyjna jest mało istotna. Natomiast obudowa społeczna, czasem polityczna, ale przede wszystkim obyczajowa… To jest jej pisania sens główny – ba, niekiedy wydaje mi się, że jedyny. W rezultacie bowiem chodzi o to, co sobie autorka myśli o Włochach – pojedynczo i en masse…
Powiedzmy sobie od razu – Donna Leon nie jest łagodną obserwatorką na gościnnych występach, zobligowaną przez sui generis konwencję, by pisać o Włochach i Włoszech wyłącznie dobrze i dobrotliwie – jak to przybyszowi winno wypadać. A zwłaszcza jak na Amerykankę. Amerykanin we Włoszech, jeśli nie jest z pochodzenia Sycylijczykiem lub kimś podobnym takim, to persona non grata co najmniej. No i ta różnica cywilizacji – tam trzysta lat, tu – trzy tysiące co najmniej. Nic tak nie onieśmiela jak porównanie długości korzeni drzew genealogicznych. Co tam dolary czy cywilizacyjne gadżety! Taaak, włoskie poczucie wyższości bywa miażdżące… A tu taka Donna Leon potrafi przyłożyć i rzadko bywa niesprawiedliwa. Włochów wprawdzie można polubić – i jest za co – ale ich wad wcale nie wypada zamiatać pod dywan. No i faktem jest niezbitym, że Włosi zbiorczo jako nacja i każdy z nich z osobna, za krytyką (osobliwie za słuszną) nie przepadają. Ten naród tak już ma. Od wieków. Przeto jasnym się staje, czemu Donna Leon zabroniła swe książki tłumaczyć na włoski (pisze po angielsku). Jest popularna w Niemczech (tam jedna z sieci telewizyjnych zrobiła niezły serial o Brunettim), w Szwajcarii (gdzie pani Leon ostatnio pomieszkuje i publikuje), w Polsce, Francji i krajach skandynawskich – tylko nie we Włoszech. Znajomy z Mediolanu – nie żaden „cywil”, lecz dziennikarz pisujący wysublimowane recenzje teatralne i książkowe – zapytany o Leon, nie miał pojęcia, o kogo chodzi. Ale może to i lepiej – dla Donny Leon, nie dla Włochów. Tym przydałoby się czasem upuszczenie powietrza z „przedętego” balonika.
Tak czy inaczej, w „Pierwiastkach śladowych”, zbiorowy portrecik mieszkańców Wenecji (i nie tylko ich) po raz kolejny nabiera – oprócz wyrazów sympatii i współczucia, na które to wszyscy „kanalarze” dzięki swemu heroizmowi (który w łatwiejszych do życia regionach nazywa się po prostu patriotyzmem lokalnym…) zasługują – charakteru pamfleto-połajanki. Mnie najbardziej osobiście dotknął, opisany z gniewem przez Donnę Leon, upadek obyczaju darmowego podawania wody (kranówy zresztą) do kawy, ale nie tylko, w niezliczonych weneckich barach. Wodę dają nadal, ale podobno w cenie jednego euro za szklaneczkę. Rozbój… A spróbujcie bez popitki kilka razy dziennie wchłonąć jednym łykiem albo na dwa razy (nawet zimą) espresso doppio senza zucchero… Da się, ale pójdzie kiepsko. Za to wiosną, latem i jesienią kawa z wodą (plus tramezzino z czymkolwiek) w Wenecji to podstawa egzystencji.
Oczywiście Donna Leon nie poprzestaje na biadaniach nad upadkiem weneckich obyczajów gastronomicznych. Uważna lektura odsłania znacznie więcej dylematów obyczajowych i społecznych na weneckiej lagunie i w okolicy. Już same rozważania nad systemem, wedle którego państwo włoskie dba o czystość wody dostarczanej swym obywatelom (skądinąd to rozważania nad wyraz szczegółowe) mogą zjeżyć owłosienie na łbie i karku. Więc to nie jest lektura czysto i wyłącznie rozrywkowa. Ale do rewolucji też nie nawołuje, chodzi tylko o wodę w kranie. Ma płynąć – to płynie…
Tomasz Sas
(9 04 2023)
Brak komentarzy