Wiek paradoksów. Czy technologia nas ocali?

5 kwietnia 2023

Natalia Hatalska 


Wiek paradoksów. Czy technologia nas ocali?
Wydawnictwo Znak litera nowa. Kraków 2021

Rekomendacja: 2/7
Ocena okładki: 2/5

Test Turinga do poprawki?

Piszę to po cichutku, po Wielkiemu Cichu… I zalecam wszystkim czytającym, by tak samo podeszli do lektury. Cicho, dyskretnie. Drzemiących w każdym naszym smartfonie demonów lepiej bowiem nie budzić. A to oczko u góry obramowania ekranu naszego laptopa lepiej zawczasu zakleić czarną lasotaśmą, albo w przypływie desperacji – wydłubać nożyczkami… Rozpoczęliśmy bowiem epokę, w której między człowiekiem a jego wyrobami zaczyna się powoli ujawniać, rysować (zrazu słabą kreską…) batalia konkurencyjna, której wynik nie jest żadną miarą wiadomy. Przeto, powodowani tradycyjną ostrożnością, nie powinniśmy zbyt hałaśliwie ujawniać swych miejsc stałego ani tymczasowego postoju…

Piszę to w komputerze i w zasadzie nie czuję się zagrożony przez technologię (jeszcze). Ba, czuję się komfortowo: klawiatura reaguje bez opóźnień, korekty robi się błyskawicznie, tekst zapisuje się na żądanie. Żadnej udręki fizycznej – w porównaniu z pisaniem na maszynie, na której to czynności upłynęła mi pierwsza połowa życia; o ręcznym pisaniu nawet nie chce mi się wspominać, to było zbyt bolesne doświadczenie… Ale gdzieś z tyłu głowy od czasu do czasu myśl przemyka przewrotna a zdrożna… A co, jeśli mój hewlett packard tak się wycwanił (bez mojej wiedzy), że czyta w czasie rzeczywistym to, co piszę i treść wysyła do jakiegoś inteligentnego (no, prawie) superserwera w Indiach, na Malajach albo w Patagonii, który analizuje tekst i gdy algorytm wskaże mu podejrzane słowa lub związki frazeologiczne (po polsku!), pan superserwer wyśle zwrotną dyspozycję do mojego hewletta packarda: zniszcz to, wygumkuj z pamięci, nie dopuść do wysłania tekstu poza twój dysk! Mój HP zrobi to bez dyskusji, bo posłuszeństwo odpowiednio zakodowanym (jeśli kody rozpoznaje) dyspozycjom ma wbudowane. Przecież nie jest lojalny wobec mnie, ani nie odczuwa przywiązania czy sympatii do właściciela. No, może tylko nie dokona autokolapsu, samosfajczenia, bo niewykluczone, że ma też zaprogramowany jakiś instynkt samozachowawczy. Ale na tym przeczuciu niczego bym nie budował…

Więc cicho-sza, z duszą na ramieniu, póki wciąż można myśleć bez narażania się na algorytmowe konsekwencje. Bo najgorzej, gdy pierwszy raz sprzeniewierzysz się ustalonemu i ustanowionemu dla ciebie wzorcowi myślenia i postępowania – powrót w bezpieczne łożysko zalgorytmizowanej wspólnoty będzie skrajnie trudny, jeśli nie zgoła niemożliwy. W świecie sztucznej inteligencji nie ma czegoś takiego, jak zatarcie skazania… AI nie przebacza, nie zapomina (chyba że ma to zaprogramowane). Oczywiście AI nie każe cię eksterminować (na razie, na razie, więc się zbytnio nie ciesz), ale za „niezgodność” zostaniesz skazany na coś najgorszego w świecie dominującej technologii… Na samotność i samodzielność. Samotność algorytmiczna to zjawisko proste, ale bolesne. Wystarczy, że wykażesz wprawdzie wiele cech wspólnych, ale każda z nich będzie wspólna z… inną grupą. Normalny algorytm uwspólniający zgłupieje, ale być może bardziej wyrafinowane z tych rachunkowych potworów-tworów-narzędzi (bo algorytm to przecież w istocie swej rachunek) potrafią zbudować dla ciebie i wokół ciebie nową grupę. Będziesz uratowany. Ale być może twoja osobliwość i „niezgodność” nie poddadzą się rachunkowi uśredniającemu; wtedy zostajesz sam…

Samotność w świecie technologii oznacza przede wszystkim, że nikt ci niczego gotowego nie dostarczy – żadnej informacji, żadnej obowiązującej opinii, żadnej rozrywki. Będziesz musiał cały pokarm intelektualny zdobywać samodzielnie i własnoręcznie – wyszukiwać, pobierać, kopiować, przyswajać i wreszcie zrozumieć. No ja cię przepraszam! Masz pojęcie, ile to ci zabierze czasu? Ale może to polubisz… Albo zmienisz styl życia i zajmiesz się czymś innym, niż tylko prostą współpracą z rozwijającą się technologią (to znaczy przestaniesz tkwić z nosem w komputerze albo smartfonie). Czego ci życzę, ewentualny czytelniku dziełka pani Hatalskiej – niezbornej optymistki, która uważa, iż technologia nas ocali – czyli „poprawi nam jakość życia zarówno na poziomie indywidualnym, jak i całego społeczeństwa.” (str. 321). Pod warunkiem, że poprawi się i podniesie nasza świadomość w kwestii działania technologii – że pokapujemy się, iż nie jest ona neutralna i działa w czyimś interesie (państwa, korporacji, pojedynczego geniusza-miliardera), a nadto może wymknąć się spod kontroli publicznej (prawno-konstytucyjnej) i zacząć żyć własnym życiem. Pod warunkiem, że we wspólnej świadomości dokonamy właściwego wyboru wartości (coś jakby między Dobrem a Złem). I pod warunkiem, że będziemy mieli dość czasu, by ten skłębiony nurt przepracować. W świetle tego, co się ostatnio wydarzyło z tzw. sztuczną inteligencją, a więc niewątpliwie najwyższą formą organizacyjną postępu technologii, rozumianej tak, jak chce Hatalska (do czego się przyłączam…) – tezy zawarte w „Wieku paradoksów”, aczkolwiek słuszne niewątpliwie, jakoś mocno osłabły i pobladły…

Książkę Hatalskiej wydobyłem na światło dzienne z głębokiego składowiska „zapasów”, czyli rzeczy, które kiedyś miałem zamiar rekomendować, ale na zamiarze poprzestawałem tak długo, aż sam zamiar wyparował. Jakoś nie trafiał mi do przekonania (bezbłędnie i stuprocentowo) ostrożny optymizm technologiczny autorki, mniemającej, że Ziemianie wyprostują meandry postępu i przy pomocy technologii rozwiążą swoje problemy egzystencjalne tudzież intelektualne. No i nagromadzenie entuzjastycznych blurbów, podpisanych przez osobistości celebrosfery i działaczy wszelakich ruchów społecznych – wydawałoby się, że oto geniusz się objawił, prorokini bez mała tudzież guru cywilizacji. Nowy Harari. Bo ja wiem? Istotą dziełka Hatalskiej jest – jak się wydaje- – pewna taka „zgrabność” narracji. Bardziej niż świeżość intelektualna. Więcej w nim finezyjnych, atrakcyjnych paradoksów niż potęgi myśli…

Istotnie, paradoksów-ci autorka namnożyła sporo. Ale wątek zasadniczy jej wywodu nie powinien wyglądać tak, jak w podtytule – czy technologia nas ocali? Właściwe pytanie brzmi inaczej – czy to my ocalimy technologię? Na odwyrtkę… Świat bowiem nie jest tak prosty (czy nawet w gruncie rzeczy prostacki), jak się autorce wydaje, a człowiek (w sensie gatunkowym) – nie taki ci znów głupi. Nie pytaj zatem maszyny, czy potrafi myśleć – lepiej sam pomyśl. W istocie postępu, w samym centrum futurologii jako profetycznej dziedziny myśli ludzkiej, leży utopijne skądinąd, lecz przy spełnieniu odpowiednich warunków całkiem realne założenie, iż kierowany rozumnie przez człowieka rozwój technologii doprowadzi niebawem do stanu, w którym technologia usunie i pozbawi znaczenia wszelkie egzystencjalne problemy życia ludzkości, czyniąc to życie łatwym i bezpiecznym.

A tu gówno prawda – nie dość, że żyje się ciężej i trudniej, a nie łatwiej, to do tego niebezpiecznie. Łatwiej jest tylko tym, których portfele bogatsze są w zasoby, a status społeczny daje im władzę, czyli nieskrępowaną możność stanowienia o innych. O żadnym egalitaryzmie w dostępie do „łask” technologii nie ma, nie może być i nie będzie mowy – w dającej się przewidzieć przyszłości. Na domiar wszystkiego pojawił się niezwykle aktualny i palący, wielowątkowy problem tzw. sztucznej inteligencji. Okazało się bowiem, że powstały programy komputerowe, będące w istocie gigantycznym agregatami danych (zbierające w sobie „wszystko”, czyli możliwie pełen zasób wiedzy ludzkości), wyposażonymi nadto w użyteczne modele językowe, czyli znane tejże ludzkości wszelkie sposoby łączenia tych danych. W rezultacie programy tak wyposażone potrafią na żądanie pisać na przykład sensowne teksty z obszaru szeroko pojętej tzw. kultury, zupełnie nieodróżnialne od tworów ludzkiego umysłu. Zasada działania polega na odgadywaniu, jakie kolejne słowo będzie najwłaściwsze w formułowanym „zdaniu”. No i tak spreparowane dzieło razem z jego twórcą – inteligentnym programem (skądinąd samouczącym się…) – obronią się przed weryfikacją najbardziej wyrafinowanego egzaminu obmyślonego (jak dotąd) przez człowieka. Przejdą Test Turinga… Niedobrze!

Sukcesy sztucznej inteligencji – przy braku jakichkolwiek (poza poczuciem odpowiedzialności samych twórców tego programu, ale na tym poczuciu niczego trwałego bym nie budował…) instrumentów kontroli – zatrwożyły ostatnio liderów technologicznego postępu, którzy wzywają (poniewczasie; dżin już uciekł z lampy Aladyna…) do moratorium nad wdrażaniem AI. Aż nie zostaną obmyślone skuteczne narzędzia nadzoru. Wśród sygnatariuszy tego wezwania odnaleziono m.in. Elona Muska – do tej pory największego prywatnego inwestora w branży AI. Hipokryzja czy naprawdę strach? Ale sam pomysł jest dobry. Gra toczy się o to, czy uratujemy technologię przed nią samą i niegodziwymi ludźmi. Uratujemy, jednocześnie ograniczając i poskramiając. A przy okazji pomyślcie o innym nowym pomyśle – metawersum…

Łatwo nie będzie. Na początek wypadałoby zidentyfikować, odłowić i odseparować anonimowe w większości swej jednostki o profilach psychologiczno-intelektualnych podobnych do wspomnianego już Elona Muska czy Marka Zuckerberga. Czyli narcystycznych, niedojrzałych społecznie socjopatów o ponadprzeciętnej inteligencji, nic sobie nie robiących z wartości i reguł, którym poddaje się ludzkość, a do tego dysponujących środkami materialnymi wystarczającymi do urzeczywistnienia idei emitowanych przez ich aspołeczne mózgi. Po gruntownym zdiagnozowaniu, na mocy wyroku specjalnego trybunału ONZ, wypadałoby takowych odizolować, pozwalając na proste zatrudnienia w rodzaju wyplatania wiklinowych koszyków, ale tylko według ustalonego wzoru i tylko z dostarczonych przez trybunał materiałów.

Że postęp przez to zwolni albo na chwilę przystanie? No cóż, tak bywa w dziejach. Ale czy nam się dokądś spieszy?

Tomasz Sas
(5 04 2023)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *