Andrea Camilleri
Głosy nocy
Przełożyła Monika Woźniak
Oficyna Literacka Noir sur Blanc, Warszawa 2022
Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5
Rekolekcje sycylijskie
Napisane i wydane dziesięć lat temu „Una voce di notte” są widomym, niezbitym dowodem, że pisarski finisz Camilleriego (zmarł w 2019 roku; więc wydawnictwu zostało jeszcze chyba z osiem powieści do przetłumaczenia…) to był naprawdę długi bieg o narastającym tempie i wzmagającej się elegancji, bez śladów zmęczenia – przynajmniej na tym okrążeniu stadionu, podczas którego pisał wspomniane „Głosy nocy”. I bez utraty słuchu, która pisarzom w pewnym wieku i z pewnym dorobkiem zawsze grozi; wielu z nich radzi sobie, zastępując słuch rutyną, ale Camilleri nie musiał. Jego słuch społeczny i uczuciowy nie doznał żadnego uszczerbku w miarę upływu lat, a nawet wyostrzył się nieco. Może nawet ponad potrzeby dobrego opowiadania (Ockham macha brzytewką z oddali!), co przenosi ciężar fabuły z intrygi kryminalnej na trochę rozwlekłą historyjkę obyczajową, w której szczegóły przypadkiem zaimprowizowanej uczty z udziałem wyśmienitego królika po myśliwsku walczą o uwagę czytelnika na równi z opisami zwyczajów służbowych i pragmatyki postępowania sycylijskiej policji.
Oczywiście, pisanie historyjek kryminalnych, dziejących się na Sycylii, jeśli nie ma być epizodem heroicznie szczerym (a przez to jednorazowym w sensie najzupełniej ścisłym), musi być – jak prawie całe życie publiczne i niemała część prywatnego obywateli tej wyspy – dotknięte specyficzną, utrwaloną przez wieki schizofrenią, strukturalnym dwójmyśleniem. Społeczność Sycylii bowiem – od prostego rybaka z Geli lub sprzedawcy pamiątek z Agrigento, po lokatora arystokratycznego palazzo pod Palermo lub Katanią – żyje dwoma równoległymi trybami, w dwóch symbiotycznych światach, stykających się oczywiście nieustannie – ale w ściśle określonym porządku, w dyskrecji i tajemnej mgle. Pierwszy z nich – bliżej widocznej powierzchni i dostępny dla wszystkich – jest oczywiście egzystencjalnie niełatwy (by nie rzec wręcz, że spauperyzowany…) oraz najeżony troskami codziennego bytowania. Ale w zamian kłopoty i niedostatki są pięknie zamaskowane, systemowo zakamuflowane przez pozory życia lekkiego, łatwego i przyjemnego; życie codzienne Sycylijczyka biegnie sobie jak gdyby nigdy nic. Jakby głębinowo nie tętniło – dostępne dla nielicznych – kłębowisko prawdziwych namiętności – czyli władzy i pieniędzy. Ale ono jest. Wszyscy wiedzą, że jest – i starają się nie okazywać publicznie, nawet wśród rodziny i przyjaciół, że wiedzą cokolwiek… Kody komunikacji, dostępu do informacji, hierarchie i honorowe kodeksy działają między tymi światami niezmiennie od wieków.
Ale od dawna już na straży niezakłóconego funkcjonowania tej usankcjonowanej schizofrenii nie stoją poruszający się parami cisi młodzieńcy w kaszkiecikach, czarnych marynarkach i białych koszulach (bez krawatów), z niedbale zamaskowanymi luparami na sznurkach. Nadal oba światy funkcjonują jak w tamtej epoce romantycznej – tylko więzadła są mniej oczywiste, mniej widzialne, a może mniej potrzebne – może układ stał się na tyle synergiczny, że działa bez nieustannego nadzoru? A może po prostu ten niewidoczny świat mafijnej przestępczości zorganizowanej osłabł na tyle, że nie jest już w stanie kontrolować wszystkich i wszystkiego? Może doszedł do wniosku, że własny supermarket z legalnym kapitałem bardziej się opłaca, niż ścibolenie drobnych haraczy od tysiąca sklepikarzy? Może dobre posady w legalnym biznesie łatwiej skłonią do współpracy polityków na szczeblu municypalnym i prowincjonalnym? A może w ogóle pokolenie synów tamtych chłopaków z luparami to już rzutcy przedsiębiorcy, obracający ojcowski kapitał ku pożytkowi familii w legalnych interesach, w polityce, może i w szołbiznesie?
W tych okolicznościach uprawianie sycylijskiej literatury kryminalnej obarczone jest koniecznością podporządkowania się pewnej konwencji, a jej najważniejszym wymogiem jest „pełna fikcja” – to znaczy, że wszędzie tam, gdzie akcje i sprawy nie dzieją się w miejscach i okolicznościach, zwanych w języku prawniczym notoryjnymi (czyli powszechnie znanymi), to lepiej jest, gdy są w całości wymyślone. Jeśli zatem Palermo, to niech już będzie Palermo – ale każde inne miasteczko czy wieś niech lepiej wystąpi pod fikcyjnym mianem i zasupłaną topografią. Podobnie rzeczy mieć się powinny z nazwiskami, zdarzeniami i faktami – lepiej dla wszystkich będzie, jeśli pozostaną zakamuflowane… Aby w razie czego niczego konkretnego z nikim konkretnym nikomu postronnemu (a zwłaszcza sędziemu śledczemu tego pokroju, jakim był Giovanni Falcone…) nie udało się powiązać. Podejścia zatem są dwa – albo konstruujemy bukoliczny świat, w którym nie ma mowy o jakiejś mafii, i w nim rozgrywamy intrygi kryminalne – w tym klasyczne crimes de passione – i inne zbrodnie, jakich pełno w pospolitych okolicznościach przyrody. Albo – wprowadzamy na scenę przestępczość zorganizowaną w mafijnej postaci, ale pod rygorem fikcji totalnej. A przy okazji dobrze też jest, gdy autor nie afiszuje się za bardzo, mieszka gdzieś anonimowo na północ od równoleżnika Rzymu lub zgoła poza granicami… Camilleri z powodzeniem w swej długiej karierze korzystał z obu sposobów ekspresji (no i mieszkał „od zawsze” poza Sycylią). I to mu się sprawdziło…
W „Głosach nocy” mamy w zasadzie do czynienia z tym drugim podejściem narracyjnym – jest lokalna przestępczość zorganizowana, ale już wyzbyta imponderabiliów klasycznego syndykatu zbrodni – ba, uchwycona w tej osobliwej fazie: gdy legalny biznes jest in statu nascendi… Bo cała historia zaczyna się od kradzieży, dość nietypowej, w dobrze prosperującym supermarkecie – ginie spory utarg – akurat w dniu, gdy kierownik nie odniósł kwoty do banku (rzekomo na wpłatomacie zastał kartkę, że maszyna nieczynna…), więc utarg został w biurze. Jak na historię kryminalną – banał. Ale komplikacje pojawiają się natychmiast. Nieco agresywny i nadpobudliwy kierownik supermarketu zawisa na belce sufitowej w swym biurze, ale zdaniem lekarza sądowego to raczej nie samobójstwo; może ktoś mu pomógł… A do tego znika nocny strażnik, zaś pewien młodzieniec, skądinąd syn ważnego lokalnego polityka (Montalbano miał wcześniej pewne kłopoty z tym ancymonkiem…), zjawia się w komisariacie i zgłasza, że jego narzeczona została zamordowana w dość okrutny sposób… Jak na małą Vigatę – to dość poplątana koincydencja zbrodni, a komisarzowi wydaje się (na razie tylko intuicyjnie i może trochę powierzchownie) że wszystko razem jakoś się łączy…
Oczywiście darujemy sobie relacjonowanie śledztw i rozplątywanie intryg. Mamy umowę… Godzi się jednak zauważyć, że na Sycylii prawie nigdy nic nie jest takie, jakim się od początku wydaje. Umiejętność celowego i oszczędnego poruszania się w gmatwaninie oczywistych oczywistości jest dla każdego policjanta na wyspie nierównie ważniejsza niż umiejętność rozsądnego poruszania się w granicach prawa. Montalbano opanował tę umiejętność w stopniu nawet nieco przewyższającym potrzeby jego policyjnej rangi. Dlatego jest mistrzem w swoim fachu. Postać wykreowana przez Camilleriego ma po prostu nadwyżkę wszystkiego dobrego, przeto jest skazana na sukces – czytelniczy, ma się rozumieć… Bo wyobraźcie sobie, że jest taki mniej więcej, jak większość jego kolegów w policyjnej rzeczywistości – ograniczony fajtłapa o lepkich dłoniach, nadmiarowej ambiwalencji moralnej, skłonności do ulegania lokalnym hierarchiom społecznym, skłonności do wszelkiego nadużywania – w tym przemocy jak najbardziej, oraz swojej pozycji dla czerpania korzyści. Polubilibyście takiego gliniarza? Być może tak – ale jak on musiałby być napisany! No cóż, mistrzostwo w kreowaniu łajdaka o wiele więcej talentu wymaga niż konwencjonalny portrecik przyzwoitego funkcjonariusza.
Wyobraźcie sobie bowiem, że nasz bohater obchodzi właśnie 58. urodziny. Ale – miast objawów adoracji przyjaciół, kolegów z pracy, ulubionego restauratora i zdalnej narzeczonej – budzi się nad ranem z kacem jak stąd do Genui, popędzany nieodpartą koniecznością nagłego, kaskadowego wydalenia treści żołądkowej na podłogę; a w łożu odnajduje chrapiącą z intensywnością roboczą maszyny do zdzierania asfaltu panienkę trzeciej świeżości, której wygląd i towarzyszące akcesoria niezbicie świadczą, iż została zakontraktowana na poboczu którejś z niezbyt uczęszczanych dróg krajowych. Panienka ma świeże ślady bardzo intensywnego użytkowania zgodnie z przeznaczeniem takowej, a w wiszącej na krzesełku podramiennej kaburze nie ma już zarejestrowanej na komisarza beretty – na jej miejscu tkwi za to pokaźny zwitek papieru: tak na oko z dziesięć tysięcy euro… No, czy taki obrazek degeneracji kolejnego łachmyty z policyjnymi papierami nie byłby bardziej (jako wstęp do kryminalnej intrygi) interesujący, niż konwencjonalna kreacja poczciwego, do szpiku kości praworządnego i niepokalanie uczciwego tudzież nad wyraz i potrzebę inteligentnego gliniarza z prowincji? Byłby – rzecz w tym tylko, czy Camilleriemu starczyłoby talentu do podjęcia się takiego trudu a rebours – wbrew całemu dotychczasowemu doświadczeniu? Starczyłoby na pewno – ale nie wiem, czy podjęcie takiego ryzyka autor uznałby za istotne; on bowiem chyba też polubił swojego sycylijskiego safandułę… I to jest przesądzający powód. Nie wiem, jak wy, drodzy czytelnicy, ale ja z rosnącą niecierpliwością czekam, aż polski wydawca Camilleriego przetłumaczy te pozostałych kilka „montalbanów”. Obietnica dobrej lektury nie powinna przecież czekać zbyt długo na spełnienie…
Tomasz Sas
(5 08 2022)
Brak komentarzy