Żadnych trupów

7 maja 2022

Alicia Gimenez-Bartlett 


Żadnych trupów
Przełożyła Maria Mróz
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2022

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5

Życiorys intymny policjantki przez nią samą własnoręcznie i skrycie spisany

Koncept fabularny nad wyraz osobliwy… A w każdym razie niezwykle rzadko stosowany przez autorów powieści kryminalnych (w innych gatunkach prozy odnaleźć można podobne zabiegi, ale na pewno nie z taką wyrazistością zaaplikowane). Cóż się bowiem takiego stało? Oto autorka powieści kryminalnych wykreowała postać głównej bohaterki swych opowiedzianych intryg – stworzyła figurę kompetentnej policjantki, z detektywistycznymi sukcesami, twardej, nieustępliwej – ale do tego kobiecej nad wyraz, standardowo empatycznej i miłej. Innymi słowy: kreacja, jakich wiele w literaturze kryminalnej. W zasadzie bowiem twórcy płci obojga w tym gatunku, jeśli już wpada im do głów koncept seryjnego bohatera lub bohaterki, poruszają się w obrębie dwóch w gruncie rzeczy przeciwstawnych nurtów narracyjnych. W pierwszym z nich zza zabiegów urabiania literackiego tworzywa wyłania się osobnik (płci dowolnej) inteligentny (do granic geniuszu z fenomenalnym IQ), przenikliwy, bystry, sympatyczny i miły, choć bywa czasem obarczony jakimś niewielkim natręctwem, malutką idiosynkrazją czy wadą psychofizyczną w nieznacznym stopniu. Na tyle, by nie zaburzyć wizerunku supergwiazdy profesji śledczej. W drugim nurcie pozytywnie nakręcony/nakręcona supermen/supermenka znika – w zamian pojawia się postać ponura, na bank dotknięta – i to mocno – PTSD, alkoholik/czka, narkoman/ka, nimfomanka lub inny dewiant – ale zawsze nienaganną inteligencją śledczą obdarzony. Zwróciliście uwagę, że niezwykle rzadko pierwszoplanowym, inwestygacyjnym bohaterem literatury kryminalnej (tej serio – bo w komedyjkach sytuacja staje się dozwolona lub zgoła pożądana) zostaje cymbał, kretyn czy inny debil? Po prostu niezwykle trudno jest przekonać czytelnika, że taki owaki bęcwał też może mieć sukcesy i w ogóle wieść jakieś godne uwagi życie zewnętrzne i wewnętrzne…

Możliwości kreacyjne wsparte przez nieograniczoną niczym fantazję „rodzicielską” PT autorów literatury kryminalnej dają nam wielobarwny korowód najrozmaitszych postaci – od Sherlocka Nieśmiertelnego i panny Marple po komisarza Montalbano i szaloną policjantkę krajowego chowu – niejaką Klementynę Kopp (wykoncypowaną przez autorkę Puzyńską). Ta galeria osobowości i osobliwości (idąca zresztą w tysiące egzemplarzy) zasługuje na wzmożoną uwagę uczonych literaturoznawców i takichże krytyków literatury. Zbiorowy (a może nawet uogólniony) portret detektywa to skądinąd genialny temat na doktorat – ba, setkę doktoratów tudzież monografijek. Swoją drogą mniemam, że już takowe (i to licznie…) powstały. Ale nie śledzę.

Natomiast pani Gimenez-Bartlett zrobiła coś w tej pogmatwanej sferze literackiej wyjątkowego. Jak czytelnicy zapewne pamiętają, do swoich zagadek zaangażowała ona barcelońską policjantkę – niejaką inspektor Petrę Delicado. Postać jak postać – w zasadzie nawet niespecjalnie wyjątkowa – by nie rzec: tuzinkowa. Podobnych jej policjantów płci obojga w literaturze pełno. W każdym razie Petra jest napisana starannie, wiarygodnie i bez jakichś psychologicznych osobliwości tudzież skaz charakterologicznych. Czysty intelekt, twardy charakter, szerokie spektrum intelektualnych możliwości, uczciwość niepokalana i umiłowanie prawdy, skłonności empatyczne w pełnym rozkwicie, żadnych nawyków do mordobicia z obu rąk (i nóg). Naprawdę miła osoba. Autorce miło musiało się z nią pracować, skoro napisała jedenaście powieści o kryminalnych śledztwach, przygodach i awanturach pani inspektor Delicado. Ale potem zrobiła coś, czego chyba nikt przed nią nie spróbował – nikt, kto miał na sumieniu (literackim) i pisarskim „rozkładzie” postać „seryjnego” detektywa.

Pani Gimenez-Bartlett sprokurowała swej bohaterce coś w rodzaju żeńskiej odmiany „kryzysu wieku średniego” (co nie miało żadnego związku z fizjologią) i postawiła przed nią fundamentalne pytania egzystencjalne: kim jestem, co ja sobie właściwie myślę i dokąd zmierzam? Czy uda mi się odzyskać równowagę umysłu, zakłóconą (a właściwie nieustannie zakłócaną) przed gromadzące się i w żaden sposób nie dające się pominąć dylematy życia codziennego? W zbożnym zamiarze uzyskania satysfakcjonujących odpowiedzi Petra zafundowała sobie znienacka w połowie któregoś niedawnego marca medytacyjno-umartwiający pobyt w odosobnionym żeńskim klasztorku gdzieś w ostępach Galicji – prowincji Hiszpanii położonej w północno-zachodnim narożniku półwyspu Iberyjskiego, jak można najdalej od wszystkiego, gdzie zupełnie spokojnie warunki przyrodnicze (w marcu naturalnie cały czas pada deszcz) dają podstawy do niewinnego kłamstewka (dla rodziny i przyjaciół), że tam nie ma zasięgu…

W rezultacie procesu oczyszczania ducha i umysłu Petra zapisała (piórem pani Gimenez-Bartlett oczywiście) kilka szkolnych zeszytów w kratkę – rodzaj intymnej autobiografii kobiety, której żyć przyszło na zderzeniu pewnych epok; w związku z czym jej udziałem stało się dokonywanie przełomów i wyborów rozmaitych – od obyczajowych po profesjonalne. I z tym bagażem wróciła do Barcelony. Zaś Alicia Gimenez-Bartlett przejęła (może wyłudziła) zapiski i pobiegła do wydawcy… Domyślacie się już zatem, że „Żadnych trupów” to nie jest nijaką miarą kolejna powieść kryminalna. To po prostu apokryficzna autobiografia policjantki, bohaterki popularnej serii kryminałów (literacko skądinąd całkiem przyzwoitych, inteligentnych i na pewno nienudnych…).

Pomysł fenomenalny – pani Gimenez-Bartlett jest z zawodu profesorem literatury, więc zapewne wykorzystała swój zasób wiedzy teoretycznej, by obmyślić i przygotować taką niespodziankę. W każdym razie koncept i realizacja tej biografii jest w dziejach literatury rozrywkowej (i w wielu innych gatunkach…) czymś osobliwym i nader rzadkim. Lecz może się mylę – może dzieje literatury, które znają niejedną osobliwość, niejedno dziwactwo (a w zasadzie wszystko znają), odnotowały już kiedyś podobny pomysł kreacyjny – by seryjny detektyw „napisał” autobiografię. Wyobraźmy sobie, że Raymond Chandler napisał coś takiego w imieniu Philipa Marlowe’a, a Georges Simenon do swych siedemdziesięciu pięciu pełnoobjętościowych powieści (i dziesiątków opowiadań) dołożył jeszcze autobiografię komisarza Maigreta. Czujecie tego bluesa?

Więc w istocie to powieść obyczajowa, trochę psychologiczna, powieść o zmianie, może nawet o przewrocie. O jednym dojrzewaniu, wpisanym w dojrzewania gromadne, o przejściu między dwoma światami – między totalitarną dyktaturą, rozpanoszoną także w sferze indywidualnych zachowań, obyczajów, potrzeb i skłonności oraz liberalną republiką (choć formalnie monarchią), która obywatelom w majtki i umysły programowo, ideowo, konstytucyjnie nie zagląda. Trochę to potrwa, zanim owo przejście na wszystkich możliwych płaszczyznach nastąpi – ale właśnie samo przechodzenie, zrelacjonowane przez przechodzącego/przechodzącą, ma największy walor literacki… Pani Gimenez-Bartlett nie używa wielkich słów, znaczących symboli i wielkich kwantyfikatorów. Historia jej bohaterki ma wymiar małej skali, osobistego wyboru, zwyczajnych klimatów w zurbanizowanym (Barcelona to jednak metropolia na skalę europejską, za czasów Franco także…) pejzażu postfrankistowskiej Hiszpanii. Nic wielkiego, nic na skalę egzystencjalnego przełomu w całej narodowej substancji – ot, kobieta nie tyle po przejściach, co w ich trakcie. I bez udziału siły wyższej, jeno na własne życzenie.

Petra Delicado przyszła na świat sporo lat po wojnie domowej, ale w rodzinie o korzeniach republikańskich; jej rodzice nawet krótko służyli w armii i walczyli z faszystami. Kilka dekad byli przegranymi, obywatelami gorszego sortu, więc upadek frankizmu był dla Petry w pewnym sensie wyzwoleniem/przyzwoleniem. Oczekiwała tego, co się stało, a jej moralny tudzież intelektualny radykalizm zyskał tylko przyjazne otoczenie. Do pewnego stopnia – ma się rozumieć; katolickie wychowanie to jednak była wtedy spora bariera na drodze postępu duchowego i liberalizacji poglądów. Ale Petra Delicado nie dała się przyhamować życiu. Dyplom prawnika, trzy małżeństwa, ukończona akademia policyjna, liczne awanturki erotyczne, swoboda myśli i czynów, twardy styl. Mocny charakter. Innymi słowy – nowy gatunek katalońskiej kobiety. Dla nas to może niewiele, ale w Hiszpanii, gdzie po latach frankistowskiej tresury objawił się pewien naturalny deficyt rewolucjonistów płci obojga, taka Petra Delicado, z uśmiechem przebijająca szklany sufit, stała się objawieniem, choć przecież funkcjonuje tylko w literaturze rozrywkowej. To oczywiście w sumie nic wielkiego, ale Alicia Gimenez-Bartlett dowiodła, że swoją pracę traktuje naprawdę con amore. Pomysł osobnego objaśnienia źródeł intelektualnych, emocjonalnych i życiowych wyborów swej bohaterki uważam za dość wprawdzie osobliwy, lecz nie mniej niż inne eksplikacje wartościowy. Na gruncie literatury sensacyjnej może się wydawać, że to zbytkowny zabieg formalny – a nawet pewien przerost tejże formy nad treścią. Lecz Gimenez-Bartlett może być dumna ze swego pomysłu kreacyjnego – jej bohaterka nabrała ciała, stała się trójwymiarowa i barwna. A czytelnicy zyskali klucz do lektury. Teraz tylko prośba do wydawcy o nadrobienie luk w spoistości całego cyklu…

Tomasz Sas
(7 05 2022)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *