Aleksander Hall
Anatomia władzy i nowa prawica
Wydawnictwo Znak, Kraków 2021
Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 2/5
Ballada o suchym pysku
Sprawowanie władzy w sensie czysto ludzkich doznań, w sensie emocjonalnym – czym właściwie jest? Bo przecież nie obowiązkiem, nie obywatelską posługą ani profesjonalnym ciężarem… Długo już się nad tym zastanawiam, analizuję rozmaite obserwacje, czytam i słucham – i dochodzę do wniosku, że tradycyjnie podnoszone szlachetne motywacje, górnolotne manifesty tudzież pełne wszelakiego dobra obietnice – to wszystko o kant dupy potłuc. Naprawdę – cynicznie i brutalnie kwestię traktując – chodzi o frajdę, wieloaspektową radochę z rządzenia. I prawie o nic więcej. Bo o ile wolność jest możnością niczym nieskrępowanego stanowienia o sobie, o tyle władza to takaż możność nieskrępowanego niczym stanowienia o innych…
Oczywiście – przyzwoite motywacje w dążeniu do zdobycia i sprawowania władzy zdarzają się – choćby takie jak pragnienie czynienia dobra czy walka ze złem. Podobnie jak inne motywy altruistyczne – na przykład zamiar urządzenia świata na nowo (by był lepszy niż ten obecny i każdy inny – oczywiście) w oparciu o silne przeświadczenie, że tylko JA wiem, jak to zrobić, bowiem posiadłem PRAWDĘ. Częste bywają również pobudki metafizyczne – wtedy aplikant do zdobycia władzy sytuuje się jako uświadomiony w kwestii treści posłannictwa od siły nadprzyrodzonej; staje się pośrednikiem, tłumaczem i namiestnikiem transcendentalnych, religijnych mocy. Znane są też przypadki sprawowania władzy od niechcenia. Słyszeliście chyba o pewnym wygadanym i odważnym agitatorze, plebejskim demagogu poniekąd, który został wyłoniony bez formalnego aktu wyboru, ale unanimitatem, jako przywódca lokalnego strajku (na początku o podłożu socjalnym głównie); a gdy ruchawka urosła, objęła kraj i zmiotła poprzednie władze, onże został wybrany (już legalnie i formalnie) prezydentem. Od niechcenia…
Wszystko to się zdarza – ale zaprawdę powiadam wam: to satysfakcja (zwana kolokwialnie frajdą) jest najczęstszym motywem sięgania po władzę! Bywa, że satysfakcja dzielona jest pół na pół z innym powszechnym uczuciem – zemstą, potrzebą odpłaty za krzywdy rzeczywiste i urojone (te częściej…), za poniżenia, poniewierki, potępienia i potwarze… Też na ogół urojone. Nie wierzycie? Mamy przecież pod ręką – najbliżej, jak tylko można – wprost idealny, modelowy przypadek sięgania po władzę z pobudek egoistyczno-emocjonalnych – dla zemsty i frajdy. Przyjrzyjcie mu się wnikliwie, a priori odrzucając wszelką gadaninę o dobrej zmianie i nowym ładzie. Ot, i co? Żadnego altruizmu, sama (i czysta – choć przecież co do istoty swej brudna) ochota spaskudzenia świata innym – w imię niskich pobudek. Ale do tego potrzebna jest władza – i to na długo. Długo dłużej, niż jakieś tam śmieszne konstytucyjne kadencje – najlepiej na zawsze.
Bolesna bliskość tego laboratoryjnego wręcz przykładu degeneracji sprawowania władzy – a w zasadzie jednego ze sposobów jej sprawowania – skłania wielu badaczy tudzież komentatorów do dokładniejszego zbadania anatomii korpusu i innych organów trzymających władzę w Rzeczypospolitej. To ambitne zajęcie, albowiem techniki należy stosować bez mała z arsenału anatomopatologicznego, podczas gdy pacjent żyje i wciąż – mimo ewidentnych oznak gnicia – ma się dobrze. A co więcej – broni się wszelkimi sposobami przed uczciwym zbadaniem swego jestestwa… Wygląda mi na to, że obecnie miłościwie nam panująca jednopartyjna ośmiornica podda się auskultacji dopiero wtedy, gdy zdechnie – i już „na słuch” nie da się niczego ustalić; trzeba będzie wdrożyć wnikliwą „sekcję zwłok” z udziałem wolnej (w sensie swobodnej, niezależnej) prokuratury i żwawej, zmotywowanej komisji śledczej. Na szczęście mamy wciąż kilku nieprzekupionych (bo z natury nieprzekupnych) badaczy współczesnej myśli (może raczej bez-myśli…) politycznej i takiejże praktyki.
Aleksander Hall jako analityk i komentator życia publicznego licznymi odznacza się cnotami, wśród których bystrość umysłu niepoślednie miejsce zajmuje. A bezpośredniość, umiłowanie prawdy i bezkompromisowa szczerość kroczą tuż za nią. Rzecz jasna – przynależał tu i ówdzie, ale wielkiego wpływu na jego legendarny obiektywizm afiliacje te nie miały. Nawet krótki okres ministrowania w ekipie Tadeusza Mazowieckiego (jako minister do kontaktów z organizacjami politycznymi tudzież obywatelskimi) nie uczynił mentalnie z Halla tuzinkowego funkcjonariusza partyjno-rządowego. Zresztą wybrał karierę akademicką, z rzadka tylko czyniąc wypady na boczne polityczne ścieżki – gdy czuł, że musi dać upust swemu temperamentowi intelektualnemu. Hall zatem (przynajmniej w moich oczach) nie utracił przymiotów rzetelnego analityka, generalnie hołdującego zasadzie „amicus Plato, sed magis amica veritas”. Dlatego ufam jego sądom i osądom, aczkolwiek jego poglądy to zupełnie nie moja bajka, Z innych jesteśmy światów ideowych, odległych od siebie biegunowo – poza tym, że oba w Polsce mają miejsce.
Analityczny rozbiór współczesnej polityki polskiej, który wyszedł spod pióra Halla, czyta się znakomicie, choć co i rusz natykamy się na refleksję (naszą własną!) w stylu – przecież ja to wiem; co on mi tu za kit wciska… To fakt, że nie wszystkie analizy Halla mają walor intelektualnej świeżości pierwszego sortu – bo uczony ten posiadł, w stopniu niedostępnym innym swym prawicowym kolegom, zdolność do osobliwego synkretyzmu – twórczego czerpania z rozmaitych zasobów intelektualnych, ideowych oraz metodologicznych. Wyjąwszy może „lewacką lewicowość”, która mu się automatycznie kojarzy wyłącznie z antyreligijnością i oczywiście antyklerykalizmem, Zaś oba te nurty w mniemaniu Halla stanowią nieprzezwyciężalną – niejako naturalną – przeszkodę dla dzieła „ekumenicznego” zrozumienia zasadności istnienia lewicy w całym spektrum ideowym współczesnej polskiej myśli politycznej. No cóż, Hall lewicę wyklucza z niekłamaną, szczerą, biologicznie niemal uzasadnioną abominacją… Szkoda – możemy się wprawdzie zrozumieć, ale moglibyśmy się porozumieć.
Formułuje Hall kluczowe dla swych poglądów ustrojowych zdanie o stosunkach między państwem a kościołami, zaś brzmi ono tak (str. 260): „Przedstawiciele Kościoła katolickiego i innych wspólnot religijnych mają oczywiste prawo do obecności na uroczystościach państwowych, a wysocy reprezentanci państwa – do uczestniczenia w uroczystościach religijnych.” Co do zasady zgoda. Lecz nie mieszajmy porządków, figur ani symboli. Każdy obywatel ma prawo uczestniczyć w każdej uroczystości państwowej lub religijnej (choć w niektórych tylko za zaproszeniami…) – ale czy koniecznie w formule celebransa? Dowolny hierarcha – od prymasa do proboszcza – niechby sobie po cywilnemu skromnie przysiadł w trzecim rzędzie z brzegu. Ale czemu ma rozpierać się na przodku w fotelu, odzian w szaty nieledwie pontyfikalne, a w każdym razie epatować kolorami swego statusu, upierścienione łapki podtykając do całowania dziatwie i moherom, a od plebsu odgradzając się błyskami napierśnego krzyża na łańcuchu („złotego, a skromnego”)? Zaś wysoki przedstawiciel państwa też nie musi mieć osobnego klęcznika przed wszystkimi, też może zasiąść gdzieś dyskretnie z boku (może nawet w kolatorskiej ławie – niech mu będzie) i nie głosić od ołtarza partyjnego słowa… O dozwoloną współobecność bowiem w tym wszystkim tylko chodzi, a nie o pełną symbiozę rytuałów i kasy… Hall słusznie zauważa, że ta symbioza Państwa i Kościoła jest może nazbyt ścisła i ufundowana na gruncie ekonomicznym bardziej niż duchowym, ale zwątpiwszy w niektóre imponderabilia, żadną miarą nie kwestionuje zasady generalnej jedności i emocjonalnego splotu obu porządków – duchowego i świeckiego.
I z tego właśnie powodu – czyli jedności władzy i jedynej panującej religii – dokonany przez Halla ogląd całego politycznego teatrum Rzeczypospolitej od prawej do lewej jakoś do mnie nie przemawia. No bo jak to – wykluczać lewicę z życia publicznego tylko dlatego, że powątpiewa w istnienie Boga? Dodajmy, że nie cała lewica i nie tak jednoznacznie – stosunek do wiary nie jest konstytutywnym ani definiującym parametrem lewicowości. Zgadzam się, że cywilizacyjnie i kulturowo należę do kręgu judeochrześcijańskiego, choć co do zasady w istnienie żadnej siły transcendentalnej (a osobliwie w postaci boga) nie wierzę. W rozum wierzę, teorię ewolucji i fizykę kwantową. Przykro mi, że to nie wystarcza, by porozumieć się z Hallem…
Ten-ci bowiem, dokonawszy krytycznego przeglądu spektrum polityki polskiej, konkluduje, że nikomu nie powierzyłby obowiązków i ciężarów władania Rzecząpospolitą (wyjątek, pod paroma trudnymi kondycjami, robiąc dla… Polskiego Stronnictwa Ludowego – i to samo w sobie jest ciekawe – freudowskie jakby, czyż nie?). No – nikt i nic się nie nadaje. Z paroma niewielkimi odstępstwami. Co do zasady – trudno nie zgodzić się w tym momencie z Hallem. Przez te trzydzieści i parę lat niemal wszystkie środowiska lub osoby (zwłaszcza te dające się zidentyfikować) albo samodzielnie rządziły, albo współ – powiedzmy – rządziły. Więc doświadczenie sprawowania władzy każdy ma, choć nie każdy równie intensywne… I co teraz? Poczekać na nowe pokolenie? Importować? Rekrutować wśród tych, co dotąd się do władzy nie garnęli? Hall proponuje do rozważenia dość karkołomną konstrukcję, wywodzącą się z jego własnych doświadczeń ideowych, wspólnotowych i intelektualnych. Buduje zatem figurę Nowej Prawicy…
Rzecz przeto ujmując w postaci kwestii fundamentalnej – kto powinien rządzić Polską i dlaczego to właśnie my? Oczywiście, że my – Nowa Prawica. Konserwatyści, ale wytworni, inteligentni, dobrze wychowani i wykształceni… To znaczy czerpiący swe postawy ideowe z tych samych źródeł co Hall. Katolicyzm od Jana Pawła II bezpośrednio – bez interpretacyjnego udziału skorumpowanych i zdegenerowanych funkcjonariuszy episkopalnych. Myśl narodowa – tylko bezpośrednio od Dmowskiego. Patriotyzm i myśl państwowa – szukajcie u de Gaulle’a. I tak dalej… Lektura tej części elukubracji Halla to jak błądzenie po wykopaliskach. Choć w zasadzie miał to być powrót do źródeł. Oto nadejść powinna krokiem marszowym (prawą!) gromada młodych, ideowych konserwatystów, zjednoczonych przez wspólnotę wartości, narodowych i patriotycznych imponderabiliów, pod sztandarami wiary. Machających dyplomami i certyfikatami. Nucących minorowo i cynicznie smętną balladę o suchym pysku, podczas gdy gdzieś tam w korytach czekają frukta władzy na swych umęczonych sposobieniem się wyznawców… Próby personifikacji symbolicznych opisów Halla dają niepokojące rezultaty – w postaci figur mocno identycznych z typowymi fundamentariuszami Ordo Iuris czy numerariuszami Opus Dei. To ja z tej gry w nową prawicową tożsamość wysiadam i uprzejmie dziękuję…
No i pięknie – pomijając inne nieprzezwyciężalne trudności – rzecz w tym wszelako, że w środowiskach prawicowych nie uda się nigdy znaleźć i przysposobić do służby państwowej tylu uczciwych ludzi, że dałoby się z nich sformować stabilną większość parlamentarną w obu izbach. Nie mówię już o zrekrutowaniu gromadki przyzwoitych fachowców w kilkudziesięciu branżach czy gałęziach publicznej aktywności, z których dałoby się pozbierać i powołać rząd – nawet w bardzo okrojonym składzie. O zarządach i radach nadzorczych spółek skarbu państwa już nawet nie chce mi się w tym kontekście wspominać… Prawica bowiem od dawna z prawością nie ma nic wspólnego. Zbyt wielu umoczonych, zamoczonych, zlanych, zalanych, utopionych zgoła. A jeśli w tej Nowej Konserwie jacyś prawi, niezdemoralizowani udziałem w rządzeniu kiedykolwiek (Halla akurat do nich zaliczam, ale Gowina czy Jackowskiego już nie) są – to jest ich zdecydowanie za mało, by mogli zabrać się za naprawianie Rzeczypospolitej. Więc – nolens volens – będą musieli dobrać z równie uczciwych, ale spod innych sztandarów, z innych frakcji i ideologii. Problem wszakże na tym polega, że oni się nawzajem nie znają i nie chcą znać, się nie lubią (ani ideowo, ani tak zwyczajnie – po ludzku) i sobie nie ufają. A przecież najpierw musieliby wspólnie wygrać wybory. Marzenie… W tej sytuacji lektura Halla, choć poznawczo interesująca, do analiz i prognoz praktyki sprawowania władzy wnosi niewiele lub nic zgoła. Ale czas poświęcony tej lekturze czasem straconym nie jest. Pozwala bowiem łacno udzielić odpowiedzi na pytanie – jaka prawica jest Polsce potrzebna? Żadna.
Tomasz Sas
(10 03 2022)
Brak komentarzy